kwiecień 18, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: dramat

piątek, 07 listopad 2014 22:51

"Chłopcy 3. Zguba" z 25% rabatem

Dramatyczny finał drugiego tomu popularnej serii Chłopcy pozostawił wiele pytań o przyszły los bohaterów. Świat w Chłopcach 3. Zguba został wywrócony do góry nogami. Teraz jest to również świat, do którego należy Piotruś Pan. Kontynuacja przygód gangu motocyklowego rodem z Nibylandii zawita do księgarń już 19 listopada 2014 roku. Najnowsza powieść Jakuba Ćwieka ukaże się nakładem Wydawnictwa SQN.

Dział: Książki
poniedziałek, 08 lipiec 2013 13:36

Szubienicznik (audiobook)

Coraz większą popularnością cieszą się w Polsce książki wydawane w formie audiobooków, które mogą umilić czas w chwilach, gdy czytanie tradycyjnej, papierowej powieści jest zwyczajnie niemożliwe. Kilka tygodni temu wersji audio doczekała się także najnowsza książka Jacka Piekary, thriller historyczny rodem z sarmackiej Polski, czyli zbierający coraz więcej pozytywnych recenzji „Szubienicznik".

Autora nie trzeba nikomu przedstawiać, ma on od lat ugruntowaną pozycję na polskiej scenie fantastycznej. Znany jest przede wszystkim dzięki niezrównanego cyklowi inkwizytorskiego o okrutnym, ale niedającym się nie lubić inkwizytorze Mordimerze Madderinie. Ponadto, kilka lat temu pisarz rozpoczął swoisty romans z Polską szlachecką, czego efektem był wzbudzający nieco kontrowersji „Charakternik". Jak widać, Piekara rozsmakował się w sarmackich klimatach, co zaowocowało właśnie niniejszą powieścią

Akcja toczy się w siedemnastowiecznej Polsce stojącej złotą wolnością szlachecką, zgodnie z którą panowie bracia własne prawa szablami stanowili. Młody podstarościc Jacek Zaremba przybywa w gościnę do majętnego i szanowanego stolnika Ligęzy. Ku jego zaskoczeniu, zamiast wesołej kompanii sąsiadów, którzy zwykle gościli u zamożnego szlachcica, zastaje tam skromne i dość oryginalne grono gości. Stary Ligęza w tajemnicy zwierza się Zarembie, że żadnego z owych oryginałów nie zapraszał, mało tego – żadnego z nich nigdy wcześniej nie widział na oczy. A jednak każdy z nich przywiózł ze sobą pisemne zaproszenie opatrzone jego podpisem i pieczęcią. Zaremba zobowiązuje się pomóc staremu szlachcicowi w rozwiązaniu tej niezwykłej zagadki.

„Szubienicznik" jest dosyć klasyczną powieścią szkatułkową, perfekcyjnie przy tym dopracowaną i dopieszczoną w każdym szczególe. Akcja głównego wątku toczy się powoli, wręcz leniwie. Pierwsze rozdziały są nieco ospałe i mogą nieco rozczarować czytelników przygotowanych na gwałtowne zwroty akcji. Jednak w miarę czytania wydarzenia nabierają tempa, a we wplecionych w główną oś fabuły pobocznych historiach, pędzą wręcz na złamanie karku. Skontrastowanie statycznej akcji rozgrywającej się na dworze Ligęzy z barwnymi, dramatycznymi, a czasem mrocznymi opowieściami jego niezwykłych gości zaowocowały bardzo dobrze uzupełniającym się połączeniem.

Piekara od pierwszego rozdziału czaruje czytelnika językiem, świetnie dopasowanym do opisywanych przez niego siedemnastowiecznych realiów. Bohaterowie posługują się barwną staropolszczyzną, okraszoną gdzieniegdzie łacińskimi wtrąceniami, która brzmi jednak niewymuszenie i naturalnie, zupełnie jakby autor posługiwał się nią na co dzień.

To właśnie takie elementy jak staropolska składnia i sposób wysławiania się postaci,a także rewelacyjnie i z pietyzmem oddane realia epoki sprawiają, że „Szubienicznik" to pełnokrwista powieść historyczna. Przedstawione przez autora ówczesne zwyczaje i obyczaje stanowią barwne tło dla rozgrywających się wydarzeń. Świetnie też pokazana została mentalność szlachciców, wraz z ich licznymi zaletami, jak i nie mniejszą ilością przywar. Piekara nieco ironicznie odmalowuje panów braci, dla których „szlachecka fantazja" najczęściej oznacza przetrwonienie całego majątku na wystawne biesiadowanie, kończące się zwykle tłuczeniem kryształowych kielichów i strzelaniem do portretów na ścianach. Z drugiej jednakże strony nie brak tu i poważnych dyskusji nad losem kraju, w którym każdy sobie zdaje się być panem.

Jednak największą zaletą powieści są bez wątpienia nietuzinkowi, barwni i dopracowani bohaterowie. Jacka Zaremby właściwie nie można nie polubić – jest inteligentny, ambitny, spostrzegawczy i dowcipny, potrafi dostrzec to, co innym umyka w ferworze dyskusji czy pijatyk. Jednocześnie jest nieco zarozumiały i nie potrafi powstrzymać języka za zębami (przez co potrafi napytać sobie biedy), a jedyne co go naprawdę przeraża to wizja utraty wolności kawalerskiej (z której uroków korzysta wyjątkowo często). Nie mniej interesujący są także pozostali bohaterowie, zwłaszcza goście przebywający w domu stolnika Ligęzy, o których wiadomo jednak znacznie mniej – jedynie tyle, co sami ujawniają.

Audiobook przenosi nas w realia siedemnastowiecznej Polski na blisko piętnaście godzin. Słucha się go świetnie przede wszystkim dzięki rewelacyjnemu lektorowi, Tomaszowi Sobczakowi, który potrafi zaczarować czytelnika głosem i sprawić, że każdy z bohaterów zyskuje odrębny rys. Ponadto, na płycie można znaleźć plik w formacie pdf z wykazem łacińskich zwrotów i sentencji używanych przez bohaterów powieści. Zabrakło go w papierowej wersji książki, dlatego cieszy fakt, że tym razem o nim nie zapomniano.

Podsumowując, „Szubienicznik" to pasjonująca powieść historyczna z wątkiem kryminalnym, która z pewnością będzie świetną lekturą dla wszystkich fanów gatunku. Polecam!

Dział: Książki
sobota, 06 lipiec 2013 13:33

Szubienicznik

Jacka Piekary nie trzeba nikomu przedstawiać, pisarz ma od lat ugruntowaną pozycję na polskiej scenie fantastycznej. Znany jest przede wszystkim jako autor niezrównanego cyklu inkwizytorskiego o okrutnym, ale niedającym się nie lubić inkwizytorze Mordimerze Madderinie. Ponadto, kilka lat temu pisarz rozpoczął swoisty romans z Polską szlachecką, czego efektem był wzbudzający nieco kontrowersji „Charakternik". Jak widać, Piekara rozsmakował się w sarmackich klimatach, co zaowocowało najnowszą powieścią o dosyć enigmatycznym tytule „Szubienicznik".

Autor przenosi czytelnika do siedemnastowiecznej Polski stojącej złotą wolnością szlachecką, zgodnie z którą panowie bracia własne prawa szablami stanowili. Młody podstarościc Jacek Zaremba przybywa w gościnę do majętnego i szanowanego stolnika Ligęzy. Ku jego zaskoczeniu, zamiast wesołej kompanii sąsiadów, którzy zwykle gościli u zamożnego szlachcica, zastaje tam skromne i dość oryginalne grono gości. Stary Ligęza w tajemnicy zwierza się Zarembie, że żadnego z owych oryginałów nie zapraszał, mało tego – żadnego z nich nigdy wcześniej nie widział na oczy. A jednak każdy z nich przywiózł ze sobą pisemne zaproszenie opatrzone jego podpisem i pieczęcią. Zaremba zobowiązuje się pomóc staremu szlachcicowi w rozwiązaniu tej niezwykłej zagadki.

„Szubienicznik" jest dosyć klasyczną powieścią szkatułkową, perfekcyjnie przy tym dopracowaną i dopieszczoną w każdym szczególe. Akcja głównego wątku toczy się powoli, wręcz leniwie. Pierwsze rozdziały są nieco ospałe i mogą nieco rozczarować czytelników przygotowanych na gwałtowne zwroty akcji. Jednak w miarę czytania wydarzenia nabierają tempa, a we wplecionych w główną oś fabuły pobocznych historiach, pędzą wręcz na złamanie karku. Skontrastowanie statycznej akcji rozgrywającej się na dworze Ligęzy z barwnymi, dramatycznymi, a czasem mrocznymi opowieściami jego niezwykłych gości zaowocowały bardzo dobrze uzupełniającym się połączeniem.

Piekara już od pierwszych stron czaruje czytelnika językiem, świetnie dopasowanym do opisywanych przez niego siedemnastowiecznych realiów. Bohaterowie posługują się barwną staropolszczyzną, okraszoną gdzieniegdzie łacińskimi wtrąceniami, która brzmi jednak niewymuszenie i naturalnie, zupełnie jakby autor posługiwał się nią na co dzień.

To właśnie takie elementy jak staropolska składnia i sposób wysławiania się postaci,a także rewelacyjnie i z pietyzmem oddane realia epoki sprawiają, że „Szubienicznik" to pełnokrwista powieść historyczna. Przedstawione przez autora ówczesne zwyczaje i obyczaje stanowią barwne tło dla rozgrywających się wydarzeń. Świetnie też pokazana została mentalność szlachciców, wraz z ich licznymi zaletami, jak i nie mniejszą ilością przywar. Piekara nieco ironicznie odmalowuje panów braci, dla których „szlachecka fantazja" najczęściej oznacza przetrwonienie całego majątku na wystawne biesiadowanie, kończące się zwykle tłuczeniem kryształowych kielichów i strzelaniem do portretów na ścianach. Z drugiej jednakże strony nie brak tu i poważnych dyskusji nad losem kraju, w którym każdy sobie zdaje się być panem.

Jednak największą zaletą powieści są bez wątpienia nietuzinkowi, barwni i dopracowani bohaterowie. Jacka Zaremby właściwie nie można nie polubić – jest inteligentny, ambitny, spostrzegawczy i dowcipny, potrafi dostrzec to, co innym umyka w ferworze dyskusji czy pijatyk. Jednocześnie jest nieco zarozumiały i nie potrafi trzymać języka za zębami (przez co potrafi napytać sobie biedy), a jedyne co go naprawdę przeraża to wizja utraty wolności kawalerskiej (z której uroków korzysta wyjątkowo często). Nie mniej interesujący są także pozostali bohaterowie, zwłaszcza goście przebywający w domu stolnika Ligęzy, o których wiadomo jednak znacznie mniej – jedynie tyle, co sami ujawniają.

Właściwie jedynym zastrzeżeniem, jakie mam wobec książki jest brak informacji, że jest to pierwsza część cyklu. W chwili, gdy zdawałoby się akcja zmierza ku rozwiązaniu, powieść urywa się wielkim napisem „Koniec tomu I", a następuje to w tak dramatycznym momencie, że aż zgrzytnęłam zębami. Zdecydowanie wolałabym być przygotowana na to, że historia ta nie zakończy się w jednym tomie, będzie zaś kontynuowana w kolejnych.

Podsumowując, „Szubienicznik" to pasjonująca powieść historyczna z wątkiem kryminalnym, która z pewnością będzie świetną lekturą dla wszystkich fanów gatunku. Z niecierpliwością wypatruję kolejnego tomu, mam nadzieję, że autor nie pozwoli nam nie niego zbyt długo czekać!

Dział: Książki
czwartek, 30 październik 2014 13:17

Porywająca przygodówka "Shadows on the Vatican"

IQ Publishing informuje o premierze polskiej wersji gry "Shadows on the Vatican" Akt I i II – przygodówki w stylu point&click, inspirowanej historią przedstawioną w bestsellerze Davida Yallopa pt. „W imienu Boga? Śledztwo w sprawie zamordowania Jana Pawła I". Gra została w wydana w serii THE ADVENTURE COLLECTION – odświeżonej edycji najlepszych serii gier przygodowych w Polsce.

Dział: Z prądem
poniedziałek, 21 maj 2012 09:11

Katedra heretyczki

"Zabijcie wszystkich. Bóg rozpozna swoich."

Pamiętne słowa papieskiego legata, będące de facto rozkazem rzezi mieszkańców Beziers, miasta zamieszkałego zarówno przez katolików, jak i heretyków, zapoczątkowały krwawą krucjatę przeciwko katarom - wspólnocie religijnej, która w XIII wieku szczególnie prężnie rozwijała się na terenie południowej Francji.

Fabuła powieści "Katedra heretyczki" osadzona jest w tym właśnie burzliwym okresie średniowiecza i koncentruje się wokół dramatycznych losów kilkorga bohaterów: dumnej i obdarzonej błyskotliwą inteligencją królowej Blanki Kastylijskiej, hrabiego Szampanii, trubadura Tybalda, będącego jednocześnie zdrajcą, jak i obsesyjnym wielbicielem swej pani, hrabiego Tuluzy, Rajmunda, ekskomunikowanego za tolerowanie katarów na swych ziemiach oraz Klary, zaufanej dwórki królowej, tytułowej heretyczki.

Głównych bohaterów poznajemy w dramatycznych okolicznościach; Klara, nieślubna córka hrabiego Tuluzy, w drodze do Paryża zostaje napadnięta przez oddział krzyżowców. Ranną dziewczynę ratują członkowie wspólnoty katarów, jednak wciąż grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo. Podczas ataku krzyżowców na zamieszkałe przez heretyków miasto Marmande, zostaje cudem ocalona przez jednego z najeźdźców. Okazuje się nim hrabia Szampanii, podobnie jak Klara wychowanek i protegowany królowej Blanki, w którym dziewczyna skrycie się podkochuje.

Po powrocie na królewski dwór Klara nie potrafi zapomnieć o traumatycznych wydarzeniach, jakich była świadkiem podczas rzezi w Marmande. Szukając ukojenia często chodzi na plac budowy katedry Notre-Dame, gdzie pewnego razu spotyka młodego człowieka, który wywiera na niej wielkie wrażenie. Felicjan wprowadza Klarę do wspólnoty katarów, gdzie dziewczyna odzyskuje wewnętrzną równowagę i spokój ducha.

Tymczasem w kraju nasilają się prześladowania heretyków; Klarze coraz trudniej utrzymać swój sekret przed otoczeniem, zwłaszcza przed królową. Na dwór docierają niepokojące informacje - wracający ze zwycięskiej krucjaty król Ludwik zostaje podstępnie otruty. Następca tronu jest jeszcze dzieckiem, co próbują wykorzystać do własnych celów chciwi baronowie oraz angielski król bagatelizując osobę królowej. Blanka będzie musiała użyć całej swej inteligencji i zmysłu dyplomatycznego, by zażegnać grożące koronie niebezpieczeństwo.

Powieść Martiny Kempff wzbudziła we mnie ambiwalentne uczucia. Moja wielka radość, że wreszcie trafiłam na ciekawie zapowiadającą się książkę osadzoną w czasach, które od lat nieodmienne budzą moją fascynację, została przygaszona przez kilka mankamentów, które kazały mi spojrzeć krytycznym okiem na "Katedrę heretyczki".

Moje wątpliwości budzi głównie konstrukcja powieści. Początkowo zdawać by się mogło, że tłem fabuły jest konflikt religijny pomiędzy katolikami a katarami znajdujący ujście w fali prześladowań i krucjat, zaś główną bohaterką - Klara, odnajdująca się w heretyckiej wspólnocie. W pewnym momencie tło powieści niespodziewanie się poszerza, a wojna religijna staje się tylko jednym z aspektów polityki korony francuskiej i to właśnie jej złożoność próbuje oddać autorka. Dotychczasowa heroina chowa się w cień przed prawdziwą bohaterką powieści - królową Blanką. W posłowiu możemy wyczytać, że początkowo książka miała traktować wyłącznie o Blance Kastylijskiej (wtedy siłą rzeczy kwestia katarów byłaby zaledwie kolejnym wątkiem powieści), jednak chęć ukazania tych burzliwych czasów z różnych punktów widzenia skłoniły autorkę do wprowadzenia drugiej głównej bohaterki. Poczynione zmiany wypadły dość nieudolnie, gdyż sugerują skupienie się na tematyce heretyków i postaci Klary, podczas gdy w dalszej części autorka realizuje swoje pierwotne zamierzenie. Niekonsekwencja ta jest widoczna - fabuła sprawia wrażenie nie do końca przemyślanej i dopracowanej.

Można by zarzucić autorce również to, że nadmiernie rozbudowane, barwne, obfitujące w wydarzenia tło historyczno - obyczajowe przytłacza fabułę, jednak w tym przypadku dokładność i szczegółowość jest niezbędna dla jej zrozumienia. Liczne wtręty odnoszące się się do politycznych zawiłości spowalniały co prawda akcję i zakłócały narrację, jednak można się do nich przyzwyczaić i należy je docenić, gdyż tylko dzięki temu odnajdujemy się w toku fabuły i orientujemy w jej meandrach. Jak na powieść historyczną przystało, książka oparta jest na dobrze udokumentowanych faktach zgrabnie ujętych w jej ramy.

Mnogość wydarzeń historycznych, ich zawiłość i złożoność mogłaby przytłaczać, a nawet rozsadzić ramy powieści, gdyby nie narzucająca się siłą rzeczy pewna skrótowość i powierzchowność w potraktowaniu tematu - nieodzowna, jeśli chce się zamknąć fabułę na niecałych czterystu stronach, pozostać w zgodzie z prawdą historyczną i zaprezentować ją w najbardziej zrozumiały i atrakcyjny sposób. Efekt kompromisu, jaki udało się osiągnąć autorce, jest całkiem zadowalający.

Zaletą książki Kempff jest czytelne ukazanie złożoności sytuacji politycznej Francji w tym okresie - dzięki zaprezentowaniu kilku różnych punktów widzenia: heretyczki Klary, której rola wraz z rozwojem fabuły staje się coraz bardziej marginalna, a jej postać - bezbarwna i nieciekawa, oraz bohaterów grających w powieści pierwsze skrzypce: Blanki Kastylijskiej, hrabiego Tuluzy i trubadura Tybalda, choć trzeba przyznać, że i oni świecą blaskiem odbitym od osobowości królowej. Niemniej jednak są to bohaterowie wyraziści, wewnętrznie skomplikowani i niejednoznaczni moralnie; autorka z powodzeniem oddała całą złożoność ich natury, dosłownie przywróciła do życia te dawno zapomniane postaci. Szczególnie intryguje postać królowej Francji - jednej z najpotężniejszych i najbardziej wpływowych władczyń tamtej epoki, cenionej nie tylko ze względu na niezwykłą urodę, ale również przymioty ducha i charakteru. Jej inteligencja, mądrość i dalekowzroczność budziły szacunek, a jej samej zapewniły niepodzielne rządy aż do śmierci, bez udziału rady koronnej, a nawet samego króla, jej syna Ludwika. To robi wrażenie, prawda?

Kolejnym atutem, a zarazem swoistą ciekawostką są wierzenia katarów i realia codziennego życia tej wspólnoty religijnej, tak szczegółowo zaprezentowane na kartach książki. Paradoksalnie, wiedzę tę autorka czerpała głównie z protokołów inkwizycyjnych z procesów "bonnes hommes"; sami katarzy nie pozostawili po sobie żadnych pisemnych świadectw. Moim zdaniem jest to jeden z bardziej interesujących elementów powieści, w dodatku wpleciony w fabułę w wyjątkowo atrakcyjny sposób.

Reasumując, pomimo kilku niedociągnięć, "Katedra heretyczki" jest zdecydowanie lekturą godną uwagi. Nie jest to może porywająca, ale z pewnością dynamiczna, intrygująca i wielowymiarowa opowieść o dramatycznych ludzkich losach, tragicznych wyborach i odwiecznym konflikcie pomiędzy miłością a władzą w barwnej scenerii francuskiego średniowiecza.

Serdecznie polecam!

Dział: Książki
sobota, 10 maj 2014 08:33

Dziewięć żyć Chloe King. Wybrana

„Wybrana" to już trzecia część przygód amerykańskiej nastolatki, która odkrywa swoje niezwykłe dziedzictwo, wieńcząca trylogię „Dziewięć żyć Chloe King", cieszącą się ogromną popularnością dzięki serialowi telewizyjnemu pod tym samym tytułem.

Po świetnym pierwszym i nieco gorszym drugim tomie, ostatnia odsłona losów Chloe była wielką niewiadomą. Jak nieraz mogłam się bowiem przekonać, wraz z zakończeniem danej historii niektórzy autorzy potrafią popisać się prawdziwym kunsztem, który rekompensuje wcześniejsze niedostatki fabularne. Inni z kolei całkowicie zaprzepaszczają wcześniejsze dobre wrażenie i psują dobry efekt brakiem pomysłu na sprawne zamknięcie wszystkich wątków.

Od dramatycznych wydarzeń, podczas których Chloe straciła swoje drugie życie, a jednocześnie ujawniła się jako kolejna Wybrana, minęło już kilka tygodni. Dziewczyna nadal nie może oswoić się z myślą, że jej przeznaczeniem jest stanąć na czele Stada, grupy ludzi-kotów wywodzących się ze starożytnej rasy Mai. Nie ufając w pełni ich dotychczasowemu przywódcy, Siergiejowi, Chloe zaszywa się w rodzinnym domu, by wszystko przemyśleć. Jednak sprawy komplikują się, gdy wychodzi na jaw, że Bractwo Dziesiątego Ostrza nadal czyha na jej życie, a w szeregach Mai jest zdrajca.

Lektura trzeciego tomu trylogii wzbudziła we mnie bardzo mieszane uczucia. Niewątpliwym plusem jest przemiana głównej bohaterki, która dojrzewa i ostatecznie bierze odpowiedzialność za siebie i ludzi, którzy w nią wierzą. W pierwszej części Chloe zdobyła moją sympatię dzięki niepokornemu duchowi i niezależności, jednak w drugiej nieco jej straciła, pokazując oblicze rozkapryszonej i chimerycznej nastolatki. W „Wybranej" udowodniła, że w pełni zasługuje na swój tytuł i jest gotowa wypełnić swoje przeznaczenie, jakkolwiek pompatycznie by to nie brzmiało. Jest zdecydowana osiągnąć swój cel, którym jest zakończenie wojny między Mai a ich odwiecznym wrogiem, Bractwem Dziesiątego Ostrza, nawet za cenę własnej ofiary.

Niestety Liz Braswell nie popisała się wyobraźnią ani oryginalnością podczas pisania zakończenia powieści. Wprawdzie pozamykała wszystkie wątki, co samo w sobie jest sukcesem, bo nie każdy autor to robi, pozostawiając czytelników z uczuciem niedosytu, jednak sztampowe zakończenie tej historii rozczarowało mnie. Brak tu elementów zaskoczenia, kochankowie, przed którymi piętrzyły się problemy, mogą w końcu być razem, błądzący wracają na dobrą ścieżkę, a ci naprawdę nikczemni zostają przykładnie ukarani. Jednym słowem niczym niezmącony happy end, a biorąc pod uwagę dotychczasowe pomysły fabularne autorki, można było spodziewać się po niej czegoś więcej.

Pomijając pewne fabularne mankamenty, „Dziewięć żyć Chloe King" stanowi ciekawą odskocznię od oklepanego schematu większości romansów paranormalnych dzięki wprowadzeniu elementów mitologii egipskiej. Rasa Mai intryguje swoim pochodzeniem i kocimi cechami, choć akurat w trzecim tomie nie dowiadujemy się na ich temat praktycznie nic nowego. Dodatkowym „podrasowaniem" ich niezwykłego, egipskiego pochodzenia jest dodanie rosyjskich elementów. Prawie wszyscy członkowie Stada, do którego należy Chloe, przybyli do Stanów z Rosji. I tak się tylko po cichu zastanawiam, co dla amerykańskich nastolatków - pierwszych odbiorców powieści - miało być bardziej egzotyczne.

Podsumowując, „Wybrana" to zadowalające, choć niepozbawione niedociągnięć zakończenie trylogii, która z pewnością przypadnie do gustu nastoletnim czytelniczkom. Jako lekka młodzieżówka sprawdza się naprawdę dobrze.

Dział: Książki
piątek, 06 grudzień 2013 08:26

Dziewięć żyć Chloe King. Uprowadzona

Chloe King nie jest zwyczajną nastolatką, nie jest nawet człowiekiem. W dniu szesnastych urodzin przeszła przemianę, przebudziła się jej zwierzęca, a precyzyjnie rzecz ujmując – kocia, natura. Zyskała nie tylko nadnaturalną zwinność i siłę, wyostrzyły się także jej zmysły. Niestety, jednocześnie stała się celem ataku pradawnego stowarzyszenia, Bractwa Dziesiątego Ostrza, którego misją jest eliminowanie ze świata stworzeń takich jak Chloe.

Druga część trylogii o niezwykłej, starożytnej rasie ludzi-kotów, zwanych Mai, to bezpośrednia kontynuacja wydarzeń wieńczących pierwszy tom. Po dramatycznej walce, podczas której najprawdopodobniej zginął czołowy wojownik Bractwa zwany Łowcą, Aleks zabiera Chloe do głównej kwatery Stada, gdzie dziewczyna otrzymuje opiekę przywódcy, Siergieja. Poznaje także historię swojej rasy oraz szczegóły własnego pochodzenia, odkrywa, kim była jej biologiczna matka. Nadal grozi jej jednak niebezpieczeństwo ze strony prześladowców, bowiem wyrok raz wydany przez Bractwo niełatwo cofnąć.

Pierwsza część trylogii była fascynującym powiewem świeżości wśród młodzieżówek opanowanych przez wampiry, wilkołaki i anioły. To świetny pomysł, by wykorzystać elementy egipskiej mitologii, zwłaszcza informacje na temat bogiń Bastet i Sekhment, występujących pod postaciami kobiet z głowami kota i lwicy. To od nich wywodzi się rasa Mai, półboskich ludzi-kotów, którzy mimo kilku tysięcy lat ukrywania się, nadal zachowali instynkty dzikich drapieżników. W „Uprowadzonej" poznajemy więcej faktów na temat ich pochodzenia, a także mamy szansę poznać współczesne Stado oraz to, jak koegzystują oni w ludzkim społeczeństwie. Zabrakło mi tylko nieco większej dzikości w ich codziennym życiu, część z nich bardziej przypominała bowiem udomowione kociaki niż dzikie lwy, ale przecież nie można mieć wszystkiego. Najbardziej spodobała mi się postać Kemet, zwanej także Kim, będącej raczej kotem w ludzkiej skórze niż jedynie człowiekiem wykazującym kocie cechy. To moja zdecydowana faworytka tej opowieści.

Pannę King polubiłam z kolei już wcześniej za jej niepokorność i chodzenie własnymi ścieżkami, ten charakterystyczny pazur stracił trochę na ostrości w drugim tomie cyklu, ale nadal Chloe prezentuje się dużo lepiej niż większość mdłych bohaterek powieści młodzieżowych. Jednocześnie bardziej przypominała w swych zachowaniu i emocjach typową nastolatkę niż miało to miejsce w „Upadłej", gdzie połowa jej myśli krążyła wokół seksu. Tym razem na skutek dramatycznych wydarzeń sprawy sercowo-łóżkowe schodzą na drugi plan i choć nadal obecne, nie przytłaczają już tak całej fabuły.

Jak to zwykle bywa w książkach przeznaczonych dla nastoletnich czytelników, a zwłaszcza czytelniczek, mamy tu do czynienia z pozornie klasycznym trójkątem. Oto dwóch przystojniaków stojących po przeciwnych stronach barykady próbuje zdobyć serce (i nie tylko) głównej bohaterki. Nie jest to jednak układ typowy, a to za sprawą mniej zaangażowanej od nich Chloe, a także obiektywnych przyczyn, które nie pozwalają jej nawet myśleć o związku z jednym z nich. Jakich? Będziecie musieli przekonać się sami.

Nie obyło się niestety bez drobnych niedociągnięć. Czarne charaktery przedstawione zostały schematycznie, a fanatyzm członków Bractwa Dziesiątego Ostrza jest sztampowy i przekoloryzowany. Zabrakło tu finezyjności, pokazania większej ilości odcieni szarości, a nie tylko czerni i bieli w kreowaniu bohaterów.

Postać Chloe King cieszy się dużą popularnością głównie za sprawą serialu nakręconego na podstawie trylogii autorstwa Liz Braswell. Jak już wspomniałam o tym w recenzji poprzedniego tomu, po obejrzeniu jednego odcinka, doszłam do wniosku, że w książce historia ta jest znacznie ciekawsza, a główna bohaterka została lepiej wykreowana. Tym bardziej zachęcam wielbicielki filmowej Chloe do poznania jej literackiego pierwowzoru.

„Uprowadzona" to dobrze napisana kontynuacja pierwszego tomu trylogii i interesująca młodzieżówka, którą czyta się szybko i przyjemnie. Zapewnia przede wszystkim dobrą rozrywkę i z pewnością przypadnie do gustu wielbicielkom gatunku.

Dział: Książki
sobota, 18 październik 2014 13:03

Złodziej wrót

Danny North jest najpotężniejszym Ojcem Wrót, jaki kiedykolwiek pojawił się na świecie. Jest również nastolatkiem, nieodpornym na pokusy, niedoświadczonym, pozbawionym wiedzy. Uczęszczając do publicznego liceum w małym amerykańskim mieście, stara się uciec od problemów i myśli, że jego życiu grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Niestety, problemy przychodzą do niego same. Przez nieostrożność i głupotę stwarza wrota, których nie jest w stanie kontrolować, uruchamiając tym samym machinę, która może doprowadzić do zagłady Ziemi oraz innych światów.

Orson Scott Card to autor, którego naprawdę podziwiam. Fantastyka to bardzo szeroka gałąź literatury i naprawdę ciężko jest stworzyć coś oryginalnego i nieszablonowego. Po przeczytaniu pierwszej części trylogii - "Zaginionych wrót" - byłem wręcz zachwycony pomysłem pisarza, bardzo polubiłem młodego bohatera i niezwykle długo ubolewałem nad tym, że w planach nawet nie pojawiła się jeszcze publikacja drugiej części serii. Nieco czasu minęło, a ja nareszcie zyskałem okazję, aby sięgnąć po "Złodzieja Wrót". Niestety tym razem na historię spojrzałem nieco inaczej i mimo że druga część była naprawdę wyjątkowa, nie zdołała mnie aż tak zachwycić.

Card ma wyjątkowy dar do kreowania niezwykłych, realistycznych światów. Uniwersum, w którym rozgrywa się akcja serii, nie mogło być gorsze. Tym razem jednak autor zaskakuje jeszcze bardziej, gdyż większa część fabuły ma swoje miejsce na Ziemi, w dzisiejszych czasach, wśród najzwyklejszych ludzi. Bardzo interesującym było przyglądanie się, jak wśród mieszkańców naszego świata koegzystują także magowie, którzy niegdyś byli uważani za bogów. Warto na chwilę tu przystanąć. Całkowicie nie spodziewałem się tego, że Card tak umiejętnie i szczegółowo wpasuje najprzeróżniejsze mity, opowieści, o rzeczywistej historii nie wspominając, do własnych wyobrażeń i kreacji. Swoimi pomysłami i literacką fikcją wytłumaczył fenomeny, z którymi naukowcy i historycy jakkolwiek sobie nie radzą. Wziąć jednocześnie bogów nordyckich i egipskich, połączyć ich z Jezusem i wymyślić świat w taki czy inny sposób podobny do Nieba... Niesmaczny miszmasz wszystkiego? Wręcz przeciwnie. Jestem naprawdę zaskoczony jak wiarygodnie, sensownie i logicznie Card splótł ze sobą nici, które być może nigdy nie powinny zostać złączone. Efekt, mimo że nieprawdziwy, był bardzo zajmujący i wciągający, a niektóre śmiałe pomysły aż wywoływały uśmiech na twarzy.

Autor jednak na tym nie poprzestał. To, że Ziemia, jej historia, kultura i religia są ciekawe, to nie powód, żeby tylko na niej się skupiać, prawda? Czemu nie stworzyć nowego świata, w którym dziać się będzie coś zgoła innego? Westil poznaliśmy już w poprzedniej części. W "Złodzieju Wrót" odegrał jednak niezwykle znaczącą rolę. Jest to świat interesujący, przypominający nieco średniowieczne realia; miejsce obiecane magów, ale także najgorszego zła, jakie istnieje. Jestem pod wielkim wrażeniem, że Card był w stanie opisywać zdarzenia z obu światów i kreować dwie zupełnie różne intrygi, które o dziwo bardzo się ze sobą łączyły i przeplatały, dzięki czemu wciąż stanowiły jedność. Cóż, po prostu muszę to przyznać. Card jest mistrzem, a jego pomysły i sposób ich realizacji jest miażdżąco efektowny.

To, na co jeszcze zwróciłem uwagę to niezwykły sposób narracji. Autor używa jednocześnie narracji trzecio- i pierwszoosobowej. Z początku nieco mi to przeszkadzało, gdyż czasem nie zauważałem, że w pierwszym zdaniu wypowiada się inna osobę niż w drugim, ale gdy się do tego przyzwyczaiłem naprawdę mi się to spodobało, gdyż sprawiało wrażenie, jakby myśli bohaterów przebijały się przez słowa narratora i wprost promieniowały ze stron powieści. Sam zaś język autora jest bardzo luźny, a książkę czyta się niezwykle szybko i przyjemnie.

Póki co drugą część trylogii wychwalam pod niebiosa, a jednak zasygnalizowałem wcześniej pewien problem. Spotkałem się z wieloma opiniami, iż książka w dobitny sposób ukazuje dorastanie młodego człowieka, dojrzewanie młodzieży i perypetie z tym związane. Temu stwierdzeniu zdecydowanie nie zaprzeczę. Nie mogę jednak potwierdzić, iż jest to atut tej książki. Niestety, wręcz przeciwnie. Bardzo często miałem wrażenie, że niektóre sceny są na siłę za bardzo "młodzieżowe" i zastanawiałem się, po co w ogóle znalazły się w tej książce. Ciągłe rozmowy i żarty o seksie stały się wręcz nużące. Raz, dwa razy... rozumiem. Ale niestety, każda rozmowa Danny'ego z jego przyjaciółmi była wyraźnie kierowana na te tory. Zaczynało mnie to potwornie denerwować. Chłopak przychodzi z wieścią o rozpoczęciu niezwykle dramatycznej wojny, a oni rozprawiają o jego rozporku... Bardzo "luźny" i niezobowiązujący żart z umieszczeniem wrót w tamponach i prezerwatywie również niekoniecznie przypadł mi do gustu, zaś moją niechęć przypieczętowało wyznanie jednej z bohaterek, iż jej macica pożąda dziecka Danny'ego. Było to zwyczajnie niesmaczne. Nie wierzę, żeby szesnastolatkowie chodzący do liceum na każdym kroku domagali się seksu i rozmawiali o tym na okrągło, nie wspominając zresztą o ślubach, a wątek ten także się pojawił. Sceny te wydawały mi się sztuczne i wplecione na siłę, co w pewnym stopniu sam autor tłumaczy w posłowiu. Rozumiem jego motywy, ale tym sposobem niestety nie urozmaicił i nie wzbogacił swojej pozycji, a wręcz - jak na mój gust - obniżył jej wartość. Może chciał, aby książka była bliżej młodzieży i ich myślom, tym samym bardziej jej się podobając, ale moim zdaniem tego celu nie osiągnął. Na szczęście, mimo że wątki te są natrętne, nie pojawiają się aż tak często, aby zepsuć przyjemność z czytania tak świetnej fantastyki; nie dają jednak o sobie zapomnieć.

W "Złodzieju Wrót" mamy do czynienia z dużą rozbieżnością bohaterów, która nie spodobała mi się. Z jednej strony mamy naprawdę ciekawe i głębokie postacie, takie jak Klucha, Danny czy Anonoei, a z drugiej kompletnie płaskie i bez wyrazu jak szuszłaki uważające się za przyjaciół głównego bohatera. Skupię się na początku na tych drugich. To oni byli rzecz jasna głównymi uczestnikami porywających dyskusji o rozporkach i mam wrażenie, że do niczego więcej nie zostali przez Carda wykreowani. Każda scena z ich udziałem była irytująca, a ich pytania, riposty i w końcu zachowanie godne pożałowania. To tyle z mojej strony. Gdybym wyciął jednak z fabuły wątki związane z licealistami wszystko nagle stałoby się tak magiczne, jakie być powinno. Danny był niezwykle interesującym bohaterem, a jego wewnętrzne monologi, poszukiwanie prawdy i walka ze złem naprawdę mnie poruszały. Niewątpliwie jednak wisienką na torcie "Złodzieja Wrót" jest Klucha, czyli tytułowy bohater. Postać ta jest niezwykle skomplikowana. Nie sposób byłoby mi tu opisać, na czym ta wyjątkowość polega, dlatego nie będę się tym trudzić. Jest to postać, którą chyba najbardziej polubiłem z całej serii, choć ostatnie zdanie w książce dało mi dużo do myślenia...

O wiele więcej akapitów musiałbym poświęcić, aby ocenić w pełni tak wielowątkową i wyjątkową książkę. Myślę jednak, że przekonałem was, iż po trylogię "Magowie Mitheru" po prostu trzeba sięgnąć. Pomysły na fabułę, cudowne moce, wrota, walka między Rodzinami, ale także samo tło historii, różne światy - obok tego nie można przejść obojętnie. Niestety w książce pojawił się duży mankament, który umniejszył nieco sukces Carda. Osobiście najchętniej wziąłbym linię fabularną i nożyczkami wyciął wszystkie fragmenty, w których pojawiają się ograniczeni przyjaciele Danny'ego. Wtedy wyszłaby powieść idealna. Niestety tak nie można, ale nie każda scena z udziałem szuszłaków była aż taka zła - czasem nawet cień uśmiechu pojawiał się na mej twarzy. W każdym razie - "Złodzieja Wrót" serdecznie wam polecam i nie mogę doczekać się trzeciej części. Oceniam na 8 na 10.

Dział: Książki
poniedziałek, 13 luty 2012 10:40

Łowca snów

Mamy tu do czynienia z ekranizacją, należy już na wstępie dodać, że z przeciętną ekranizacją prozy Stephena Kinga, mistrza grozy i strachu. Nakręcona przez twórcę przeciętnych filmów, acz porządnie opowiedzianych czyli Lawrence'a Kasdana.

Czterech przyjaciół wybiera się na coroczną wyprawę myśliwską do ulubionej chaty znajdującej się w leśnych ostępach, z dala od cywilizacji, każdej cywilizacji... Przed laty, dokładnie dwudziestu laty uratowali od haniebnego jedzenia psich odchodów niedorozwiniętego chłopca zwanego Duddits co połączyło ich wielką przyjaźnią. Obecnie, życie każdego z nich znalazło się w niskich rejonach obracającego się koła fortuny. Myśliwska wyprawa nabiera kolorytów, gdy Jonesy przyprowadza do domu spotkanego w lesie mężczyznę, który twierdzi, że się zgubił... Początkowo nadmierne wydzielanie przez niego gazów wzbudza w Beaverze i Garym wesołość. Sytuacja diametralnie się zmienia po wejściu nieznajomego do toalety...

Szczególnie końcowa część mojego opisu filmu może wzbudzić wesołość i zdecydowanie negatywne nastawienie. Bo cóż może poza typowo "amerykańskim" humorem zaoferować film, którego jedna z ważniejszych scena i to już na samym początku odbywa się w toalecie? Nic bardziej mylnego, samo hasło "na podstawie Kinga" powinno dać do myślenia, gdyż ten pan zawsze zarzuca nas banałem, zwyczajnością wydarzeń, by po chwili dać porządnego kopa w tyłek niespodziewanym zwrotem akcji. Nazywam go "małomiasteczkowym mistrzem", gdyż najlepiej się czuje opisując wydarzenia dziejące się w niewielkich miejscowościach, czy gdzieś na prowincji. King znany jest ze swej lubości w prezentacji mnogości szczegółów i wielu dygresji, by dopiero po dłuższym czasie wrócić na ścieżki głównego toku fabuły. Tym kopem są tutaj obcy. Nie będę się tu rozczulał czy opisywał ich wygląd, powiem tylko, że w kilku sytuacjach wygląda on dość kiepsko by nie rzec iż żałośnie. Z drugiej strony, gdy objawiają się w swej formie "ślimaczej" jest się czego bać.

Więc z głowy jest już aspekt fabuły, czas na aktorów. Każdemu od razu rzuca się nazwisko Morgana Freemana, gra tu znudzonego ciągłą walką z zagrożeniami dla Ziemi pułkownika Abrahama Curtisa. Freeman robi swoje, widać porządne "opracowanie" postaci. Czwórka przyjaciół to Thomas Jane grający Dr Henry'ego Devlina (gdy zobaczyłem jego twarz po raz pierwszy przeraziłem się... nie, to co myślicie, po prostu jego spartaczony "Punisher" pozostawił trwały ślad w filmowym dziale mojej psychiki) wyszedł ok.(!), Jason Lee (znany z filmów Kevin Smith) grający Joe "Beaver" Clarendona, Damian Lewis (kojarzącego się przede wszystkim z wyśmienitym serialem "Kompania braci") grający Gary'ego "Jonesy" Jonesa. Wszyscy robią swoje, można z całą premedytacją o nich powiedzieć aktorzy. Dzięki ich pracy oraz ciekawej podstawie czyli scenariuszowi (opartemu o książkę, którą czytałem i jest w porządku) ten film da się oglądać.

Mamy tu trochę akcji, walki i efektów specjalnych co może zachęcić tych mniej wymagających sensu i jadła dla mózgu, a wolących sieczkę dla oczu. Wszystko to zostało porządnie zrobione na poziomie. Jednak brakuje temu filmowi tej "iskry bożej", tego czegoś by wciągnąć i pochłonąć niczym inne ekranizacji kingowskich dzieł choćby "To", gdzie też mieliśmy do czynienia z elementem prawdziwej męskiej przyjaźni do grobowej deski, czy tego geniuszu w "Lśnieniu", filmie od którego się King odcinał, a stał się najlepszym filmem zrobionym na podstawie jego książek. Tutaj ukazana zostaje przyjaźń pomiędzy chłopcami, którzy dzięki swemu heroizmowi ratują od wstrętnego jedzenie psich kup niedorozwiniętego umysłowo chłopca. Nawiązana w młodości nić staje się ważnym elementem w dorosłym życiu, kiedy to muszą stawić czoła realnemu zagrożeniu z innego świata.

Kolejny raz dotknięto problemu inwazji obcych oraz akcji rządowej z tym wydarzeniem związanej. I znów pozostaje się zastanowić, co tak naprawdę jest gorsze - najazd kosmitów, czy reakcja władzy? Kolejny film, gdzie pokutują lata okłamywania i wykorzystywania do niecnych celów wolnych ludzi. Niejednokrotnie rząd USA dał powody, by mu nie ufać i to nie tylko przez klasyczne dla polityków brednie, obietnice przedwyborcze, kłamstwa i kłamstewka byleby się utrzymać w siodle władzy. Na brak zaufania do władz te pracowały latami, przez akcje CIA poza granicami kraju (m.in. wyszkolono swego największego wroga Bin Ladena), wykorzystywanie żołnierzy przy badaniach nie do końca legalnych, a często bardzo szkodliwych (jak ustawianie ich kilka kilometrów od miejsca "kontrolowanej" eksplozji nuklearnej, oraz wiele innych bardziej lub mniej znanych wpadek, afer przy których nasze rodzime piekiełko to ledwie przedszkole nadużyć władzy.

Podsumowując obejrzeć można, gdyż posiada pewną dozę magii sprzyjającą seansom, szczególnie ci co Kinga lubią, reszta osób szczerze może sobie ten film darować.

Dział: Filmy
środa, 02 wrzesień 2015 15:43

Galop '44

Recenzja 1

 

„Na Starówce nieprzyjaciel atakuje tak zaciekle z powietrza, artylerią i ogniem naziemnym, że polskie placówki w żaden sposób nie mogą się utrzymać. Duża część ruin przeszła w ręce wroga. Nie ma tu nawet jednego nienaruszonego domu. Pozostały jedynie gruzy i ruiny, z których gdzieniegdzie wyrastają fragmenty ścian jeszcze wystających ponad ziemię. Zniknęły ulice. Starówka to niewielki obszar z wąskimi krętymi uliczkami".*

Dokładnie 1 sierpnia 1944 roku zaczęło się powstanie warszawskie. W ciągu dwóch miesięcy w skutek walk 16 tys. osób zostało zabitych lub zaginionych, 20 tys. rannych oraz 15 tys. wziętych do niewoli. Od 150 tys. do 200 tys. cywilnych mieszkańców stolicy zginęło w wyniku nalotów nieprzyjaciela, duża część Warszawy, w tym wiele zabytków, zostało doszczętnie zniszczonych. Od tego zrywu minęło siedemdziesiąt lat, a my cały czas o tym pamiętamy i będziemy pamiętać. Co jednak byśmy zrobili gdybyśmy w jakiś sposób trafili w sam środek walk?

Wojtek i Mikołaj są braćmi. Młodszy Mikołaj jest szalony, pełen energii i ciekawy tego, co go otacza, pragnie też by ten drugi poświęcał mu trochę uwagi. Niestety, starszy o cztery lata Wojtek jest bardziej spokojny, woli poczytać, posłuchać muzyki lub pograć w grę niż spędzać czas z Mateuszem, który go denerwuje swoim sposobem bycia. Pewnego dnia zabiera go na obchody uroczystości państwowych z okazji rocznicy powstania warszawskiego. Żadne z nich nie wie jeszcze, że czeka ich podróż w czasie, i to nie do byle jakiego miejsca i daty, ale w sam wir obchodzonych właśnie wydarzeń. Początkowo do sierpnia 1944 trafia sam Mikołaj, ale niedługo w ślad za nim podąża Wojtek – chce wyciągnąć z stamtąd brata i zapomnieć o tym czego doświadczył. Jak chłopcy zareagują na zderzenie teoretycznej wiedzy z rzeczywistymi scenami?

Czytałam różne powieści o podróży w czasie, ale kiedy zobaczyłam zapowiedź „Galopu '44" byłam jednocześnie bardzo zaintrygowana i niepewna tego czy dobrym pomysłem jest łączenie przenoszenia się w różne okresy z tematem II wojny światowej, tematem dla wielu bardzo ważnym i trudnym. Moja wrodzona ciekawość nie pozwoliła mi odpuścić sobie tego tytułu i muszę przyznać, że wszelkie obawy jakie w związku z nim miałam rozwiały się zaraz po przeczytaniu kilku stron.

Monika Kowaleczko-Szumowska jest tłumaczką materiałów dla Muzeum Powstania Warszawskiego, dlatego nawet przez chwilę nie wątpiłam w to, że wydarzenia przedstawione w książce będą jak najbardziej realne i okazało się, że miałam rację. Jak sama autorka wspomina w podziękowaniach większość przygód bohaterów, nawet te najbardziej nieprawdopodobne, są autentycznymi wydarzeniami wyszukanymi w Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego. Ponadto w trakcie pisania korzystała z przeróżnych materiałów (książki, strony internetowe, wywiady archiwalne, mapy, rozmowy z powstańcami), wdać, że napracowała się nad tym by „Galop '44" był jak najbardziej autentyczny.

Akcja toczy się szybko i na brak wrażeń z pewnością narzekać nie można. Opisywane sceny są uporządkowane i połączone w logiczną całość. Plusem powieści jest, że niektóre wypowiedzi, to cytowane słowa Powstańców, dobrym posunięciem były też dopiski wyjaśniające niektóre rzeczy. Monika Kowaleczko-Szumowska w sposób przystępny przedstawiła kawałek naszej historii. Opisuje radość z drobnych gestów, brak czasu na żałobę, walki i śmierć, ale także rodzące się przyjaźnie i miłość. Książka ma słodko gorzkie zakończenie, bo z jednej strony widać, że lekcja, którą odebrali chłopcy okazała się skuteczna, a z drugiej przyniosła gorycz rozstania, bez tej pewności, że ci na którym im zależało dożyli późnej starości.

Podobały mi się kreacje bohaterów, zarówno tych z powstańczej warszawy, jak i chłopców. Ci piersi są realni i czuć ducha walki w nich tkwiącego, tą determinację i niepewność tego, co czeka ich jutro, a nawet za pięć minut. Co się tyczy braci, to różnili się od siebie pod każdym możliwym względem, a jedynym wspólnym zainteresowaniem była muzyka. Z biegiem czasu oraz tym co przeżywają coś się w nich zmienia, wychodzą ze swoich skorup, w końcu potrafią się dogadywać, rozumieć, ufać sobie i troszczyć o siebie. Zaczynają rozumieć czym naprawdę jest przyjaźń i miłość.

Należę do osób, które są bardzo uczuciowe i mocno przeżywam niektóre powieści, nie inaczej było z tą. Pochłonęła mnie bez reszty i nie pozwoliła o sobie zapomnieć dopóki nie przeczytałam ostatniego zdania, a i nawet po zakończeniu i odłożeniu na bok tkwi we mnie i przypomina niektóre wydarzenia. Szczerze przyznaję, bywały momenty gdy nie potrafiłam powstrzymać łez i jęku protestu przeciwko temu co się działo. Tyle krwi i niewinnych ludzi chcących tylko obronić swoją wolność zginęło... Tego nie da się i nie powinno zapomnieć. Z zapartym tchem śledziłam bieg wydarzeń i chociaż znałam zakończenie, to gdzieś w środku tlił się mały płomyk nadziei, że może jednak będzie inaczej, ale jednak nie. I pomimo wszystko cieszę się, że Monika Kowaleczko-Szumowska poszła tym torem, bo pokazała jakimi wartościami jest odwaga, hart ducha, miłość, przyjaźń oraz zaufanie. Ponadto mieszając podróże w czasie z realnymi wydarzeniami starała się przedstawiać Powstanie jak najbardziej realnie i bez dwóch zdań udało jej się to rewelacyjnie. Jestem jednocześnie skołowana i zachwycona tym tytułem, ale nie żałuje ani jednej chwili spędzonej z „Galopem '44" i będę go polecać komu tylko się da.

Wiele razy, podczas czytania, oglądania czy też słuchania, na temat II wojny światowej nachodzą mnie myśli czy my dalibyśmy rade tak połączyć siły i walczyć. Czy znaleźlibyśmy odwagę co rusz patrzeć śmierci w oczy i bronić kraju za wszelką cenę? „Galop'44" pokazuje, że jest to możliwe, bo jeśli kogoś się kocha, lubi i szanuje nie zostawi się go samego. Książka ta też ukazuje jak ważne jest, by pamiętać o tych co zginęli, bo dzięki nim cieszymy się wolnością i tym co mamy. Tytuł, który warto przeczytać.

* Monika Kowaleczko-Szumowska , „Galop'44", s. 248

 

Bujaczek

 

Recenzja 2

Jakiś czas temu jeden z dziennikarzy śniadaniowych postanowił wyjść „w miasto do ludzi" z wydrukowanym symbolem SS i zapytać się Warszawiaków co owo oznaczenie symbolizuje. Ze zgrozą przysłuchiwałam się odpowiedziom typu „Warszawa Walcząca" lub „Metallica". Ten krótki wywiad, który po emisji programu w sieci obejrzało miliony Polaków tylko podkreśla, jak znikomą, jako naród, mamy wiedzę na temat naszej historii. Historii, która działa się przecież wcale nie tak dawno – zaledwie ponad 70 lat temu. Z tego też powodu powieść Moniki Kowaleczko-Szumowskiej, skierowanej przede wszystkim do młodzieży, okazała się pozycją wręcz konieczną. „Galop '44" opowiada o ułamku tragedii, o Powstaniu Warszawskim, w bardzo przyswajalnej, wciągającej, fabularyzowanej konwencji, ucząc przy tym dorastającego czytelnika, jak ważna jest znajomość dziejów własnego kraju, a nawet miasta.

Okładka książki co najmniej intryguje. Na nieco zniszczonej fotografii z okresu Powstania, oczywiście utrzymanej w chromatycznych barwach, znajduje się ktoś wcale nie pasujący do obrazu. Stojący tyłem człowiek, w pomarańczowej bluzie, który sprawia wrażenie, jakby przyglądał się pozostałym czarno-białym uczestnikom wydarzeń. Już sama grafika przywołuje na myśl kogoś, kto znalazł się w niewłaściwym sobie miejscu oraz czasie.

Współczesna Warszawa. Wojtek i Mikołaj, mimo, że są braćmi, nie darzą się szczególną sympatią. Pierwszy z nich, starszy, to spokojny siedemnastolatek, powściągliwy i poukładany. Drugiego, czternastoletniego, najlepiej określają przymiotniki: szalony i nieprzewidywalny. Ich rodzice przykładają ogromną wagę do własnej historii, przez co chłopcy co roku, 1 sierpnia, spędzają w Muzeum Powstania Warszawskiego. Jednak tym razem ich wizyta nie skończy się tak, jak zawsze. W dziwny sposób Mikołaj przenosi się w czasie do 1944 roku, w sam wir dramatycznych wydarzeń rozgrywających się w stolicy. Wojtek wyrusza za bratem, aby wydostać go z przeszłości. Walcząca Warszawa zmieni ich diametralnie, nauczy czym jest męstwo, przyjaźń, prawdziwa miłość. Czy na pewno wrócą do współczesności? Czy ich wzajemny stosunek pod wpływem przeżywanych dramatów się zmieni?

Autorka, aby przybliżyć odbiorcy Powstanie Warszawskie zdecydowała się na wykorzystanie motywu podróży w czasie. Połączenie w powieści młodzieżowej elementu fantastycznego z opisem historycznych dramatów spowodowało, że dla młodszego grona odbiorców lektura stała się o wiele bardziej przyswajalna. Niekiedy przenosząc się do współczesnej Warszawy mogą odetchnąć od wydarzeń dziejących się w przeszłości, od huku bomb, przenoszenia nabojów i przemieszczania się w ciasnych kanałach.

Bardzo trafiony, wręcz niesamowity okazał się sam pomysł na to, jak wygląda ta podróż w czasie. Oczywiście „portal" ma swojego strażnika, który strzeże wrót do dawnego świata oraz bardzo starannie wybiera tych, którzy się tam przedostają. Zaakcentowane zostały w jasny sposób przejścia z teraźniejszości do przeszłości oraz to, że nie każdy może przejść „na drugą stronę".

To lektura, która przypomina o wartościach, które w ostatnich latach stały się dla młodzieży obce, istnieją w ich świadomości wyłącznie jako puste frazesy słyszane na lekcjach religii, etyki czy polskiego. Mówi o miłości, o prawdziwej przyjaźni, o odwadze, o poświęceniu, a przede wszystkim odkrywa, czym tak naprawdę jest, zapomniany już dzisiaj, patriotyzm. Tym bardziej, że bohaterami powieści, a przy tym samego Powstania, są młodzi ludzie, często pozostawieni bez najbliższej rodziny, którym towarzysze w boju ją zastępują. W tym aspekcie autorka również odkrywa, jak bardzo „tamci" nastolatkowie różnili się od tych dzisiejszych (chciałabym wręcz napisać „od nas", bo niedawno także jeszcze się do młodzieży zaliczałam). Czym się kierowali oraz jakie mieli priorytety.

Polska pisarka oczywiście mocno fabularyzuje swoją powieść, lecz odwołuje się do konkretnych wydarzeń oraz postaci. Nawet w usta bohaterów wkłada cytaty ze wspomnień Powstańców.

„Galop '44" to powieść niezwykle realistyczna, a przy tym (a może przez co) bardzo emocjonalna. Wystarczy wspomnieć opis przejścia przez kanał czy nieprzeciętnie napisane sceny bombardowań, przedostawania się przez dzielnice walczącego miasta. Ducha powstania czuć w każdym rozdziale, a atmosfera (wspomniany charakterystyczny zapach sierpnia 1944 roku) wylewa się z każdej strony.

Monika Kowaleczko-Szumowska dokładnie podaje wszystkie źródła, z których czerpała informacje. Zarówno pozycje książkowe, jak i odnośniki do stron internetowych, a nawet nazwiska osób, z którymi rozmawiała. Ów spis opracowań pomoże odnaleźć się czytelnikowi w faktach oraz doprowadzi do innych pozycji opowiadających o Powstaniu Warszawskim.

„Galop '44" bardzo płynnie, szybko się czyta, pomimo ogromnego ciężaru emocjonalnego, który w nim tkwi. To powieść, którą można polecić każdemu, nie tylko młodzieży czy młodszemu odbiorcy. I uważam, że bardzo dobrze, że powstała, bo istnieje nadzieja, że chociaż ułamek czytelników zagłębi się w historię naszego kraju, a przynajmniej chętniej zacznie sięgać po książki podobne gatunkowo.

Ocena: 5/6

medicated

Dział: Książki