Rezultaty wyszukiwania dla: animacja
Kaczogród. Carl Barks. Dotyk Midasa i inne historie z lat 1961–1962
Często się zdarza, że z sentymentem wspominam ulubione historie z dzieciństwa. Jedną z nich była lecąca co tydzień w telewizji animacja z kaczkami w rolach głównych. Dlatego niezmiernie się ucieszyłam, gdy na polskim rynku zaczęła się ukazywać komiksowa seria „Kaczogrodu”.
„Kaczogród. Carl Barks. Dotyk Midasa i inne historie z lat 1961–1962” to kolejny tom w serii, która przez dekady cieszy się niesłabnącą popularnością wśród czytelników różnych pokoleń. Album ten, skupiający się na latach 1961–1962, przynosi zestawienie historii, w których pojawiają się zarówno dobrze znane postacie z uniwersum Kaczogrodu, jak i nowi bohaterowie, którzy na stałe wpisali się w kaczy kanon. Wśród nich Magika de Czar, niewiasta o wielkiej mocy i charyzmie, która ma obsesję na punkcie pierwszej dziesięciocentówki Sknerusa McKwacza, stała się jedną z najbardziej charakterystycznych antagonistek w świecie Disneya.
Co znajduje się w komiksie?
Carl Barks, twórca, który dał życie tak wielu niezapomnianym postaciom i historiom, w tym tomie ponownie udowadnia swoje niezwykłe umiejętności bajarza. „Dotyk Midasa” to tytułowa opowieść, która nie tylko wprowadza Magikę de Czar do uniwersum, ale również zaprasza czytelnika do zastanowienia się nad wartościami i ceną bogactwa. Inne historie, takie jak „Pełny gaz” czy „Walentynka za dychę”, miksują humor z przygodą, prezentując Sknerusa w konfrontacji z różnorodnymi wyzwaniami – od rywalizacji biznesowej po osobiste zmagania.
Moja opinia i przemyślenia
Co czyni ten tom wyjątkowym, to nie tylko powrót do klasycznych, ponadczasowych opowieści, ale także sposób, w jaki Barks umiejętnie łączy lekkość i humor z przemyśleniami na tematy ważne i uniwersalne. Historie zawarte w albumie są dowodem na to, że komiksy mogą być zarówno źródłem rozrywki, jak i inspiracją do refleksji nad własnym życiem i wartościami. Dla wielu czytelników, w tym również dla mnie, „Kaczogród” Carla Barksa jest nostalgicznym powrotem do dzieciństwa. Każde z opowiadań zawartych w tym tomie oferuje rozrywkę a także lekcje o życiu, przyjaźni, rodzinie i sile marzeń.
Wizualnie, rysunki Barksa są tak samo atrakcyjne i pełne wyrazu, jak zawsze. Jego zdolność do tworzenia dynamicznych, ekspresyjnych postaci oraz bogatego, szczegółowego tła, sprawia, że każda strona jest dziełem sztuki, które zasługuje na uwagę i podziw. Solidne wydanie w twardej oprawie idealnie łączy się z pozostałymi tomami serii.
Podsumowanie
„Kaczogród. Carl Barks. Dotyk Midasa i inne historie z lat 1961–1962” to lektura obowiązkowa dla każdego fana komiksów Disneya oraz miłośników dobrej, ponadczasowej opowieści. Ten tom to kolejny dowód na geniusz Carla Barksa, który potrafił stworzyć uniwersum pełne humoru i przygód, które angażują zarówno dzieci, jak i dorosłych. I młodsi, jak i starsi czytelnicy znajdą tu coś dla siebie, odkrywając lub ponownie doceniając klasyczne historie, które na zawsze zmieniły świat komiksu.
Miasteczko Halloween
W świecie filmów, które z każdym rokiem zdają się zdobywać status kultowych, „Miasteczko Halloween” (oryginalnie „The Nightmare Before Christmas”) Tima Burtona to pozycja wyjątkowa. To film, który nie przestaje fascynować, pomimo upływu lat, a jego wyjątkowa estetyka i niepowtarzalny klimat sprawiają, że każdego roku, gdy tylko dni stają się krótsze i powietrze przesycone jesienią, powracamy do tej animowanej opowieści z ogromną przyjemnością.Tym razem jednak na rynku wydawniczym pojawiła się całkiem nowa propozycja. „Miasteczko Halloween”, które niedawno ukazało się nakładem wydawnictwa Egmont, to manga stworzona na podstawie słynnego filmu animowanego Tima Burtona i jest jego wierną, graficzną adaptacją.
Zarys fabuły
Już od pierwszych stron manga zabiera nas w podróż po mrocznym, ale niezwykle urzekającym świecie. Kartka po kartce poznajemy historię Jacka Skellingtona, króla Halloween, który odkrywa wejście do Miasteczka Bożego Narodzenia i postanawia zastąpić Świętego Mikołaja, nie do końca rozumiejąc sens i istotę świąt. Oczywiście nie może z tego wyniknąć nic dobrego, a jedyną osobą, która może uratować Świętego Mikołaja jest zakochana w Jacku ożywiona lalka o imieniu Sally.
Moja opinia i przemyślenia
„Miasteczko Halloween” jest arcydziełem animacji poklatkowej. Każda scena jest skomponowana z niesamowitą dbałością o detale, a ręcznie wykonane lalki i dekoracje tworzą efekt, który nawet po latach wydaje się innowacyjny. To film, który sprawia, że widzowie, niezależnie od wieku, mogą poczuć się jak dzieci, odkrywając magię kina na nowo. Dlatego nie łatwo było przenieść ten efekt na papier i stworzyć czarnobiałe komiksowe kadry, które spełniłyby oczekiwania czytelników. Czy Jun Asuce się to udało? Niestety nie do końca. Rysunki w mandze, mimo iż zachowują oryginaly klimat, to jednak w porównaniu do filmowych kadrów, sprawiają wrażenie niedopracowanych. Ta sama historia stała się bardziej płaska. W dużej mierze brakuje też genialnej muzyki Danny'ego Elfmana, której niestety nie sposób przenieść na papier. Czy warto więc w ogóle sięgać po mangę? Jak najbardziej! Mimo że nie jest tak świetna, jak animacja, to jednak wciąż opowiada tą samą, ciekawą historię, którą z przyjemność odświeżyłam sobie w wolnej chwili, nie angażując się na dłuży czas, jaki musiałabym poświęcić na siedzenie przed ekranem.
Podsumowanie
„Miasteczko Halloween” to historia, która nie tylko z powodzeniem łączy w sobie elementy horroru, fantastyki i romansu, ale także stanowi dzieło sztuki, które przekracza granice gatunkowe i pokoleniowe. To klasyk, który zasługuje na miano ponadczasowego i który, jestem przekonany, będzie bawił i inspirował widzów jeszcze przez wiele lat. Dlatego uważam, że zasłużenie doczekał się kolejnych adaptacji, również w formie mangowej.
Wielki powrót Asteriksa i Obeliksa w nowej przygodzie!
Jest rok 1959 n.e. Scenarzysta René Goscinny i rysownik Albert Uderzo są pod ogromną presją. Muszą stworzyć oryginalną serię komiksów czerpiących z kultury francuskiej do pierwszego numeru magazynu „Pilote”, który ma się ukazać kilka tygodni później. W mieszkaniu Alberta Uderzo dwaj autorzy łamią sobie głowy podczas sesji „burzy mózgów”, teraz już historycznej:
Rick and Morty idą do piekła
„Rick and Morty idą do piekła” to już trzeci komiksowy zeszyt, który powstał na fali popularności animowanego serialu dla dorosłych. Tytułowi bohaterowie to szalony, uzależniony od alkoholu naukowiec i jego rozsądny wnuczek, za każdym razem wciągany przez dziadka w przeróżne tarapaty. Jak to się stało, że tym razem trafili do piekła?
Zarys fabuły
Podróże międzywymiarowe i obce planety to codzienność Ricka i Morty’ego. Wydawać by się mogło, że byli już wszędzie. Okazuje się jednak, że tym razem przyszło im zwiedzić piekło. Ogień, siarka i męczarnie przez całą wieczność. Czy bohaterom i tym razem uda się wyjść cało z tej nietypowej sytuacji?
Moja opinia i przemyślenia
Trzeci tom przygód znanej dwójki bohaterów trzyma poziom poprzednich zeszytów. Historia jest ciekawa i szalona. Narysowana została dokładnie tak jak powinna, czyli idealnie wpasowując się w styl animacji. Niemalże każdemu kadrowi towarzyszy czarny humor. Mimo że „Rick i Morty” jest bajką, to zdecydowanie nie jest skierowany do dzieci. Przywodzi mi na myśl starsze, kultowe odcinki „South Parku”.
Zeszyt wydany jest w pełnym kolorze i na dobrej jakości papierze, chociaż niestety serii brakuje twardej oprawy. W miękkiej podczas czytania łatwo się niszczy, ale jak sądzę nie można mieć wszystkiego i wydawca w tym przypadku wybrał przystępną cenę zamiast twardej oprawy. Być może w przyszłości ukaże się wydanie zbiorcze, tak jak stało się to w przypadku wielu innych komiksów, które w Polsce ukazywały się nakładem wydawnictwa Egmont. Za scenariusz odpowiada Kanadyjczyk Ryan Ferrier („Criminy”, „Death Orb”, „Wojownicze żółwie ninja”), a za rysunki – argentyńska artystka Costanza Oroza.
W polskiej wersji językowej z tyłu okładki umieszczony został fragment recenzji od Adventures in poor taste. Brzmi on: „To przykład serii komiksowej tak cholernie dobrej, że aż by się chciało jej animowanej adaptacji. Jest w zasadzie doskonała.”. Ponieważ jednak „Rick i Morty” to amerykański animowany serial telewizyjny dla starszej widowni tworzony przez Justina Roilanda oraz Dana Harmona dla Adult Swim, zastanawiam się co Autor tych słów miał na myśli. Chciał sobie zrobić żart? A może jest faktycznie nieświadomy? Tylko że dlaczego w takim razie jego słowa zostały umieszczone na okładce? Obawiam się, że nie tylko dla mnie będą one mylące, a ich intencja pozostanie zagadką.
Podsumowanie
„Rick i Morty” to dobra, pełna czarnego humoru, niezwykle mimiczna animacja, której sukces opiera się na tym, że ukazuje się bez cenzury. Nic dziwnego, że doczekała się rozszerzenia o publikacje w wersji komiksowej. Zeszyt „Rick and Morty idą do piekła” to kilkadziesiąt stron doskonałej zabawy i miła chwila relaksu po ciężkim dniu w szkole (dotyczy starszej młodzieży) lub pracy.
Animowana Rodzina Addamsów trafiła do kin!
Rodzina Addamsów, po przeprowadzce do New Jersey, musi stawić czoło wyzwaniom XXI wieku, a także wścibskiej, sprytnej i chciwej prezenterce telewizyjnej Margaux Needler. W dodatku Addamsowie szykują się do wielkiej rodzinnej uroczystości…
Ugly Dolls
Niech żyją wyjątkowi, niezwykli, jedyni w swoim rodzaju! Poznajcie Paskudy – bohaterów nowej komedii dla całej rodziny, która udowadnia, że nie musisz być pięknym, żeby być wspaniałym!
Coraz rzadziej i mniej chętnie oglądam animowane historie. W ostatnim czasie stały się powtarzalne i bez polotu. Wciąż wałkują ten sam humor. Zaczęłam myśleć, że po prostu przy takim natłoku różnych premier ciężko jest stworzyć coś nowego i oryginalnego. Wtedy jednak trafiłam na „Paskudy” i musiałam zmienić zdanie o sto osiemdziesiąt stopni.
Zarys fabuły
Największym marzeniem Moxy, małej, różowej szmacianki, jest znalezienie swojego dziecka, które będzie mogła kochać ze wszystkich sił. Mimo że inne zabawki wmawiają jej, iż wielki świat nie istnieje, ona wciąż nie przestaje w to wierzyć i pewnego dnia wyrusza na wyprawę, by spełnić swoje sny. Wraz z przyjaciółmi trafia do perfekcyjnego świata pięknych lalek, które brutalnie uświadamiają jej, dlaczego do nich nie pasuje. Moxy jednak nie zamierza się poddać, zwłaszcza gdy stawką w grze staje się bezpieczeństwo jej najlepszych przyjaciół.
Moja opinia i przemyślenia
Opowiedziana w filmie historia jest niezwykle inteligentna i pozytywna. Alison Peck stworzyła ciekawy scenariusz z dobrym i wartościowym przesłaniem, które bez problemu trafi do dzieci, a być może nawet i do dorosłych. Fabuła nie nudzi, a w bajcie pojawia się też oczywiście nieco głupkowaty humor. Wszystko jednak trzyma się granic dobrego smaku, a to kolejna sprawa, która w ostatnich latach wcale nie jest taka oczywista.
Animacja jest bardzo ładna pod względem graficznym, ale to akurat nie wyróżnia jej z tłumu. Grafice komputerowej zawdzięczamy to, że ostatnio raczej nie ma brzydkich bajek. Kolorowy świat fabryki zabawek i jej okolic przyciąga wzrok, a jej mieszkańcu to wyjątkowo urocze paskudy. Na pewno nie jedno dziecko chciałoby mieć taką nietypową przytulankę. Pamiętam, że gdy chodziłam jeszcze do szkoły podstawowej, bardzo modne były takie dziwaczne trolle. Nie były śliczne, ale i tak wszystkie dzieci je uwielbiały.
Podsumowanie
Bycie sobą i podążanie własną drogą zamiast śladem innych to bardzo ważne sprawy. Szczególnie dla dzieci, które są wyjątkowo podatne na wpływy rówieśników. Dlatego właśnie warto pokazać im historię „Paskud”. Wraz z ważnym przesłaniem otrzymają też oczywiście całą masę doskonałej rozrywki. „Ugly dolls” to naprawdę sympatyczna animacja, którą polecam z całego serducha.
Film obejrzeliśmy dzięki platformie cineman.pl
Corgi, psiak Królowej
Od czasów Shreka kino dziecięce to coś więcej niż słodkie bajki z prostym morałem, ograniczoną liczbą słów, oparte na formule gonić króliczka. Teraz twórcy pragną przyciągnąć bardziej wymagających intelektualnie widzów, zaszywając w dialogach cytaty, czy analogie do rzeczywistości, zrozumiałe wyłącznie dla dorosłych. To sprawia, że owe bajki są prawdziwie mistrzowskimi obrazami, które można oglądać wielokrotnie, nie szukając już nawet wymówki w postaci obecności latorośli. Czy tak samo jest z filmem „Corgi, psiak Królowej”?
Tytułowy corgi, to nowy pieszczoch królowej Elżbiety II, o imieniu Rex. Dołączył on do pokaźnej już menażerii monarchini, z miejsca zaskarbiając sobie jej miłość, a tym samym zajmując wyjątkową pozycję wśród dorosłych już psów. Nic zatem dziwnego, że słodki, domagający się nieustannie drapania po brzuszku pupil, szybko awansował na arcy-psa, a wyznacznikiem jego statusu jest nie tylko cenna obróżka, ale również stopień rozpieszczenia. To pies, który nigdy nie zmókł (jeden ze służących rozkłada nad nim parasol podczas załatwiania potrzeb fizjologicznych w deszczu), który nigdy nie pobrudził swoich wypielęgnowanych łapek (specjalne dywaniki), któremu śniadanie przynosi służący w liberii.
Wszystko zmienia się po wizycie w Pałacu Buckingham prezydenta USA wraz z Melanią i ich pupilką – Miśką, wulgarną i napastliwa suczką, która obdarzyła Rexa niezwykłym afektem. Połączenie tych psów wydaje się strategicznym posunięciem pod względem politycznym, tyle tylko, że corgi Królowej wcale nie ma ochoty zawrzeć bliższej znajomości z uszminkowaną sunią. Splot nieszczęśliwych wypadków sprawia, że Trump opuszcza Anglię wcześniej, niż planowano, zaś Elżbiety II po raz pierwszy karci psa.
Pogrążony w depresji Rex planuje ucieczkę, a namówiony przez swojego przyjaciela Karola, który roztacza przed nim wizję rajskiego życia w charakterze psa papieża, wciela swoje plany w życie. Karol również wymyka się wraz z Rexem z pałacu, niestety nie po to, by służyć pomocą – chce pozbyć się konkurenta i zasłużyć na tytuł ulubionego psa królowej. Posuwa się nawet do próby morderstwa i tylko przypadek sprawia, że Rex zostaje odratowany. Jednak ceną za przeżycie, jest konieczność pobytu w schronisku. Tu zaś wydelikacony, egoistyczny, pewny siebie pies zderza się z brutalną rzeczywistością, w której rządzi ten, kto jest większy i silniejszy.
Walki psów, żebranie o miłość nowych właścicieli, nielegalny klub – to wszystko, co czeka Rexa w schronisku, o ile przeżyje, bowiem gwałtowne uczucie do Wandy, gwiazdy nielegalnego podziemia, przysporzy mu nie lada kłopotów.
Jak zakończy się ta historia? Przekonamy się o tym dzięki filmowi „Corgi, psiak Królowej”, w reżyserii Bena Stassena i Vincenta Kesteloota. Oglądając tą bajkę usilnie zastanawiałam się, kto miał stać się jej odbiorcą, okazało się to bowiem dość trudne do określenia. Z pewnością nie jest to film dla dzieci – nie chciałabym, żeby moja córka śledziła walki psów czy słuchała niewybrednych komentarzy, które w filmie padają. Nie jest to również film dla dorosłych, chyba że kogoś bawią szyderstwa skierowane pod adresem Donalda Trumpa czy przerysowane zachowanie Melanii.
Mimo iż na ekranie wciąż coś się dzieje, zaś twórcy usilnie starają się wciągnąć widza w wymyśloną przez siebie opowiastkę, to raczej średnio im się to udaje. Do plusów animacji studia nWave Pictures należy zaliczyć dbałość o szczegóły, wspaniałą animację i – w większości – naprawdę słodkie psiaki, a także wyposażenie każdego z futrzastych bohaterów w zestaw cech, czyniących je wyjątkowymi. Doskonały jest również polski dubbing, który idealnie pasuje do temperamentu osób na ekranie. Całość wyszła jednak średnio – ani nie śmieszy, ani nie rozczula, za to może nieco znudzić…
Co w trawie piszczy
Bajki od zawsze lubiłam oglądać, nie ma znaczenia czy są bardziej lub mniej "dziecinne", po prostu oglądam niemalże każdą produkcje animacyjną. Tym razem mój typ padł na "Co w trawie piszczy". Z opisu dowiedziałam się, że poznamy pasikonika, który przemierza świat, nie goszcząc zbyt długo w wybranym miejscu. I nagle trafia na pewną łąkę, tak piękną, że decyduje się zostać, w dodatku jego serce reaguje szybszym uderzeniem, na widok pięknej pszczoły. Planuje zdobycie względów swej ukochanej i sympatii mieszkańców łąki, ale czy Tonikowi uda się osiągnąć swój życiowy cel?
Poznajemy Tonika (głosu użyczył Janusz Wituch), pasikonik dociera do pewnej łąki, od razu zachwyca się sielskością tego miejsca, spokojem i jedynym w swoim rodzaju urokiem. W dodatku poznaje pewną piękną pszczołę, jak się później okazuje Margerytka (głosu użyczyła Paulina Łaba) jest królową. Jak wiadome, jej rola w ulach jest bardzo ważna i nie może ot tak sobie wylatywać na łąkę, a właśnie tego najbardziej jej brakuje. Bycia zwykłą pszczołą, która może sobie polatać i nacieszyć urokiem wolności. Chociaż przez chwilę.
Gdy poznaje Tonika, zaczyna rozważać pewną decyzje, ale sprawa nie wygląda zbyt łatwo. W dodatku mieszkańcy łąki, nie bardzo potrafią zaufać nowemu przybyszowi. Pasikonik, za wszelką cenę chce udowodnić swoje zasługi. I trafić do serce innych pszczół, nieświadomie, albo bezmyślnie decyduje się na układ z osą Vespulą (głosu użyczyła Olga Bończyk). Jest to ogromny błąd z jego strony. A konsekwencje przysporzą wielu nieprzyjemnych wydarzeń.
Byłam bardzo pozytywnie nastawiona do tej bajki, miałam nadzieje, że ta produkcja będzie wesoła i jak wiadomo z morałem. No niestety, może i jakiś tam morał był, ale wymuszony, a całość chyba niekoniecznie wydawała się przeznaczona do najmłodszych odbiorców.
Przede wszystkim dialogi, ale i również wizerunek postaci. O ile pszczółki wyglądały jak latające beczułki, albo kulki, co jeszcze mona było znieść, tak osa Vespula, została wykreowana dosyć osobliwie, na taką osią famme fatale. Nie wiem, ale myślę, że takie za bieg był zupełnie niepotrzebny o ile grupą docelową faktycznie miały być dzieci.
Kolejna rzecz, to dialogi. Tutaj w ogóle nie umiałam stwierdzić, co miał na myśli twórca. Ponieważ całość trąciła intrygami na poziomie dorosłych ludzi. Słownictwo było dalekie do zrozumienia dla małych dzieci. I jak wspomniałam, zachowanie osy, po prostu zwaliło mnie z nóg. Ja wiem, że już mieliśmy złe królowe, które chciały odebrać życie pięknym królewną, a wszystko z zazdrości. Mimo wszystko w tamtych bajkach czuć było klimat dziecięcy, tutaj nie.
Żeby nie było, moje spostrzeżenia zostały poparte u głównych zainteresowanych - czyli dzieci. Obejrzały bez wielkiego zainteresowania, a gdy już bajka dobiegła końca, nie umiały powiedzieć czy była fajna. Po prostu kolorowa. Żarty, które miały rozbawić ani razu nie wywołały śmiechu, myślę że nie pozostaje nic więcej do dodania. Bajka "Co w trawie piszczy", nie sprawdziła się w swojej roli. Mnie samą znudziła, oglądałam byle jak najszybciej skończyć.
Nie umiem polecić tej bajki. Sama nie spędziłam zbyt przyjemnie czasu podczas oglądania, myślę, że jest sporo o wiele ciekawszych produkcji.
Potworna rodzinka
Czy bycie szczęśliwą rodziną może być trudne? Mogłoby się wydawać, że to bardzo proste - wystarczy być ze sobą i się kochać. Jednak prawda jest taka, że nic nie jest takie łatwe, jak się wydaje. Zwłaszcza kiedy o to szczęście walczy tylko jedna osoba...
Jedyne czego chce Emma Sielska to, by jej rodzina była szczęśliwa. Nie jest to jednak takie proste, bo tylko ona stara się coś z tym zrobić. Córka Fay ma kompleksy i wyżywa się na młodszym bracie Maxie, a za wszystkie niepowodzenia obwinia matkę. Max z kolei jest prześladowany w szkole i brakuje mu przyjaciół, a Frank - ojciec i mąż - jest tak zapracowany, że śpi, gdy tylko może, a nawet jeśli nie śpi, to ciężko się z nim dogadać. Bohaterka podejmuje próbę wyrwania rodziny z kryzysu i postanawia, że pójdą na bal przebierańców. Poszukując kłów do swojego stroju, przez przypadek dodzwania się do samotnego przez tysiące lat Draculi, który z miejsca się w niej zakochuje i zrobi wszystko, by była jego. Czy plan Draculi wypali? Co stanie się z rodziną Emmy?
Jestem wielbicielką kina animowanego. Takie bajki to nie tylko dobra rozrywka, gdzie jest dużo śmiechu, ale również przekazywanie pewnych wartości czy po prostu możliwość spędzania czasu z całą rodziną. Czy Potworna rodzinka jest dobrym patentem na rodzinny czas?
Tutaj z żalem muszę stwierdzić, że niestety nie. W moim odczuciu ta bajka nie jest dla dzieci. Zbyt dużo tu trudnych dorosłych problemów i za mało poczucia humoru, by złagodzić wydźwięk animacji. Nie jestem przekonana, by opowieść o śmierdzącym mężu i wiecznie niezadowolonych dzieciach były atrakcyjne dla naszych pociech. Kolejnym minusem był dla mnie humor, a raczej jego znikoma obecność. Wręcz widzę, że producenci robili wszystko, by nie wyglądało to, jak Hotel Transylwania, ale jednak widz od razu zauważa podobieństwo i to nie jedyne, bo można dopatrzyć się czerpania inspiracji np. z Minionków czy X-Menów. I nic w tym złego, co prawda, ale niestety trudno tu mówić, chociażby o dorównaniu oryginałom. Szkoda, bo animacja miała potencjał i można było zrobić z tego coś naprawdę fajnego.
Co do bohaterów, to najbardziej polubiłam... nietoperze. Nie było ich za dużo, nie wywoływały jakiegoś niekontrolowanego wybuchu śmiechu, ale były najfajniejsze, takie pocieszne. Co do reszty, twórcy i reżyserowi udało się stworzyć postacie, które są różnorodne pod względem wyglądu, jak i charakteru. Nie wzbudziły one jednak we mnie żadnych głębszych emocji, raczej mogłabym powiedzieć, że wzbudzili we mnie neutralne odczucia.
Czy Potworna rodzinka była błędnym wyborem? Nie do końca. Animacja była na tyle przyjemna, że nawet pomimo wymienionych powyżej mankamentów oglądało mi się ją dobrze, nawet parę razy się zaśmiałam. Produkcja raczej dla starszych dzieci. Bardzo poważna, z dużym przesłaniem, o problemach rodzinnych, braku akceptacji siebie i samotności wśród rówieśników.
Potworna rodzinka to animacja, która może wzbudzić mieszane uczucia. Myślę, że to zależy od odbiorcy i tego, jak spojrzy na bajkę. Ja ani jej nie zdradzę, ani nie polecę - sami zdecydujcie czy chcecie poświęcić jej swój czas.
Czerwony Żółw
„Czerwony Żółw” (tytuł oryg. La tortue rouge, ang. The Red Turtle) to pełnometrażowe anime holenderskiego reżysera Michaela Dudok de Wita, który w 2000 roku zdobył Oscara w kategorii Najlepszy Krótkometrażowy Film Animowany za animację „Father and Daughter”. Jednak to nie Nagroda Akademii Filmowej skusiła mnie do obejrzenia tego filmu, tylko współpraca pomiędzy francuskim Wild Bunch, a japońskim Studiem Ghibli.
„Czerwony żółw” to historia mężczyzny wyrzuconego podczas sztormu na bezludną wyspę. Z jednej strony dopisało mu szczęście, ponieważ przeżył, z drugiej strony utkwił sam na maleńkiej wysepce. Początkowo bohater zmaga się z losem, i jak rasowy przedstawiciel Zachodu, choć tego nie wiemy, bierze się z życiem za bary próbując czmychnąć z wysepki. Przyznaję się, prawie oczekiwałam w napięciu na Wilsona, towarzysza niedoli Toma Hanksa w „Cast Away”. Jednak to nie kino amerykańskie, tylko europejskie i w dodatku w duchu studia Ghibli, innymi słowy na los bohatera musiał mieć wpływ element baśniowy i wszystko się w jednym momencie zmienia.
Animacja Dudok de Wita jest wyjątkowo i estetycznie odmienne od tego, do czego przyzwyczaiło nas Studio Ghibli. Przede wszystkim jest to film, podczas którego nie wypowiadane są żadne słowa, nie znaczy to, że jest to kino nieme. Reżyser przejął od japońskich współpracowników ducha animistycznego, tutaj przyroda jest na równi bohaterem, co człowiek. Jest to przewijający się wielokrotnie motyw chociażby u Miyazakiego; harmonii i dysharmonii człowieka z naturą. Koniecznie należy wybrać się do kina studyjnego, w którym nie będzie jedzących popcorn tuwimowskich kinochamów, aby w pełni odczuć piękno wyspiarskiej natury; szum morza, skrzeki mew, szelest liści, chlupot wody. To niesamowite, jak reżyserowi udało się przenieść skrawek przyrody do zamkniętego pomieszczenia. Jednak ma to swoją cenę. Nie jest to animacja dla każdego, wymaga ona cierpliwości, kontemplacji, umiejętności cieszenia się z samego piękna przekazu, pomimo że jest on wyjątkowo prosty. Czy współczesny energiczny człowiek umie odłożyć komórkę i usiąść w kinie na 80 minut bez przekąsek, wsłuchać się w szum fal i skrzek mew, doświadczając czegoś tak prostego jak pogodzone z naturą życie?
Jeżeli zastanawiacie się nadal, czy jest to animacja dla Was, nie róbcie tego. „Czerwony żółw”, to film, który się przeżywa i doświadcza, bez względu na to, czy zostanie on z nami później na pięć minut, czy do końca życia. Jeśli zastanawiacie się, czy jest to animacja dla dzieci? Tak, jest to również baśń dla dzieci, każdy ją odbiera na innym poziomie; ja byłam z dziesięciolatką, a były też dzieci sześcioletnie. Wszyscy przeżyli, a nadmienię tylko, że rewelacyjnym równoważnikiem dla poetyckiej narracji, są humorystyczne krabiki, które towarzyszą bohaterowi i widzowi przez całą opowieść o Czerwonym Żółwiu.
Strona główna filmu: http://latortuerouge-lefilm.com/
Strona polskiego dystrybutora: http://gutekfilm.pl/film/czerwony-zolw/ (m.in. wywiad z reżyserem w j. pol.).