listopad 01, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: akcji

poniedziałek, 26 listopad 2012 11:16

Uniwersum Metro 2033: W mrok

"W mrok" stanowi bezpośrednią kontynuację powieści "Do światła". Obie książki powstały w ramach projektu "Dmitry Glukhovsky. Uniwersum Metro 2033". Zapoczątkował go sam Dmitry Glukhovsky napisanymi przez siebie powieściami "Metro 2033" i "Metro 2034", a biorą w nim udział pisarze osadzający swoje historie w postapokaliptycznym świecie Metra 2033.

Świat po katastrofie atomowej. Od ponad 20 lat życie ludzi toczy się w tunelach rosyjskiego metra, bo tylko w podziemiach jest względnie bezpiecznie. Na powierzchni panuje nie tylko śmiercionośne promieniowanie, ale też prym wiodą wszelkiego rodzaju krwiożercze ludzkie i zwierzęce mutanty, które uparcie polują na ocalałych. Złamani widmem katastrofy ludzie starają się budować swoje życie na nowo. Kwitnie handel lekarstwami, bronią i żywnością. Powstają nowe grupy społeczne, tworzą się zależności polityczne i religijne. Trudno tutaj jednak znaleźć współczucie, czy bezinteresowną pomoc, okazuje się bowiem, że w obliczu zagrożenia każdy myśli tylko o sobie i własnym bezpieczeństwie. Smutne, ale prawdziwe.

Ponownie spotykamy stalkera Tarana i jego przybranego syna Gleba, którzy połączeni ze sobą w dość niezwykłych okolicznościach starają się teraz stworzyć namiastkę rodziny i domu. Nie jest im jednak dane zaznać spokoju, ponieważ społecznością petersburskiego metra wstrząsa wiadomość, że mieszkańcy Moszcznego zginęli w wyniku wybuchu nuklearnego. Pytania o przyczyny i sprawców mnożą się i jak na razie nie ma na nie odpowiedzi. Mieszkańcom metra zostaje postawione ultimatum: w ciągu tygodnia mają znaleźć winnych, albo podzielą los unicestwionej wyspy. Obowiązek przeprowadzenia śledztwa spada na Tarana, który oprócz tego ma dość własnych kłopotów. Okazuje się bowiem, że Gleb zniknął. Zaniepokojony Taran, nękany dodatkowo atakami choroby, wyrusza na poszukiwania. Początkowo priorytetem jest dla niego znalezienie chłopca, z czasem jednak przekonuje się, że obie sprawy mają wiele punktów wspólnych i znalezienie winnych eksplozji doprowadzi go jednocześnie do Gleba.

Lektura "Do światła" dała mi do myślenia, a rzeczywistość Metra 2033 naprawdę zrobiła na mnie duże wrażenie. Z tym większą ciekawością sięgnęłam po kontynuację losów bohaterów, których zdążyłam już polubić. Miałam sporo nadziei, ale też i obaw; wiadomo przecież jak się sprawa ma z kontynuacjami. Może być ten sam poziom i wtedy będzie zadowalająco. Często zdarza się, że jest po prostu słabiej i krótko mówiąc, gorzej. Ale bywa też, że jest lepiej. W przypadku powieści "W mrok" ma miejsce trzecia opcja - drugi tom znacznie przewyższa pierwszy.

Tym razem autor rozdzielił bohaterów, co dodało akcji dynamizmu, a światu przedstawionemu znacznie poszerzyło horyzont. Razem z Taranem wędrujemy po tunelach metra i przyglądamy się żyjącym tam społecznościom. Wspieramy stalkera w walce ze słabościami jego organizmu oraz poznajemy nowe okazy postatomowej fauny. W tym miejscu naprawdę należy się autorowi pochwała za pomysłowość i siłę wyrazu, z jakimi zostały odmalowane mutanty wszelkiej maści.

Oczami Gleba oglądamy te same tunele (bowiem bohaterowie zwyczajnie się wymijają), spotykamy starych znajomych i poznajemy nowych. Z perspektywy dorastającego chłopca, który jeszcze ma złudzenia i nie stracił wszystkich marzeń, mamy szansę obserwować moralny upadek mieszkańców metra. Tymi ludźmi rządzą potrzeby pierwotne, wśród których dominuje głód i jego zaspokojenie, często nawet kosztem cudzego życia.

Bardzo dobrym zabiegiem było wprowadzenie nowych bohaterów. Najlepiej prezentuje się Aurora, dziewczynka z..., no właśnie skąd? Tego nie zdradzę, powiem jednak, że sam pomysł wprowadzenia wątku dotyczącego miejsca bezpiecznego od skażenia, ukrytego przed wzrokiem zwykłych ludzi, jest naprawdę ciekawy i ma potencjał.

Przez kilka pierwszych rozdziałów, kiedy Taran szuka Gleba, akcja rozwija się dość wolno i przyznam, że już zaczęłam się trochę martwić. Jednak czytelnik odnajduje Gleba szybciej niż Taran i wtedy robi się naprawdę ciekawie, a historia nabiera rozpędu. Atmosferę tajemnicy potęguje dodatkowo postać groźnego Czarnego Sanitariusza, który pojawia się tam, gdzie istnieją ogniska czarnej dżumy. Co wspólnego ma on z wybuchem nuklearnym i kto kryje się pod szczelnym i odCENSOREDym na pociski kombinezonem? Rozwiązanie tajemnicy na pewno zaskoczy.

"W mrok" sprawia wrażenie powieści dojrzalszej i bardziej przemyślanej i choć cała historia w niej opowiedziana jest tylko epizodem z życia mieszkańców metra, to jednak stanowi ważny element większej całości. Bohaterowie są prawdziwi, z krwi i kości, choć nie są też nie wiadomo jaki herosami, po prostu mają swoje mocne i słabe strony. Akcja toczy się sprawnie i bez dłużyzn, a większa czcionka jest przyjazna dla oczu. Zakończenie jest zamknięte i choć w posłowiu autorskim Andriej Diakow zarzeka się, że poprzestanie na dylogii, to jednak nie mówi definitywnego "nie" i twierdzi, że rozważa stworzenie kolejnej powieści. No cóż, pożyjemy zobaczymy.

Polecam nową powieść Diakowa nie tylko miłośnikom cyklu. Każdy, kto szuka dla siebie dobrej powieści z cyklu "po katastrofie", będzie zadowolony z lektury.

Dział: Książki
czwartek, 13 marzec 2014 10:32

Niezgodna

„Nie poddam się, niech ten ktoś, kto patrzy na mnie przez kamerę, widzi, że jestem odważna. Ale czasem to nie podjęcie walki świadczy o odwadze, ale stawienie czoła nieuchronnej śmierci."*

W świecie, w którym żyjesz, funkcjonują grupy, do których należą poszczególni ludzie. Każda grupa cechuje się czymś innym, a ty masz zachowywać się jak należy. Masz narzucone poglądy i normy postępowania. Musisz być taki jak nakazuje wasz status.

Altruizm, Erudycja, Prawość, Nieustraszoność i Serdeczność. Oto pięć frakcji, które powstało na zgliszczach Chicago. Są rozmieszczone w różnych częściach miasta i różnią się zasadami, poglądami i zachowaniem. W wieku szesnastu lat przechodzi się test, którego wyniki pokazują do jakiej frakcji powinno się należeć. Beatrice należy do Altruizmu, ale czuje, że tu nie pasuje. Fascynują ją za to Nieustraszeni. Gdy nadchodzi pora testu u dziewczyny okazuje się, że jest Niezgodna, czyli zbędna i do usunięcia. Czemu Niezgodność jest uważana za zagrożenie i jak potoczą się losy nastolatki?

Po, podobno, świetnych „Igrzyskach śmierci" rynek wydawniczy został zalany innymi powieściami tego typu. Porównywane do wyżej wspomnianej trylogii wywoływały ekscytację lub zniechęcenie. Jak było tym razem? Przyznaje, iż już sam napis na okładce, „Niezgodna" wykracza poza „Igrzyska śmierci"" zniechęcił mnie do niej na jakiś czas. Uważam, że porównywanie książek do innych utworów jest zazwyczaj krzywdzące dla jednej lub drugiej strony. Do tego myli to potencjalnego odbiorcę, który nastawia się na coś, a dostaje zupełnie co innego lub namiastkę swoich oczekiwań.

Historia, która jest wzorowana na książkach innych autorów, ale napisana w sposób, który nie zniechęca czytelnika. Świat wykreowany przez Roth jest na tyle ciekawy, że warto przymrużyć oko na pojawiające się - bądź co bądź często - minusy. Obserwujemy nowy świat, który powstał i funkcjonuje dzięki organizacjom i poszczególnym frakcjom. To właśnie one najbardziej mnie zainteresowały. W tej części niemalże szczegółowo poznajemy Altruizm oraz Nieustraszoność, ale wyraźnie widać, że i z pozostałymi będziemy mieli styczność. Plusem jest więc przedstawienie rzeczywistości w całkiem innym świetle oraz fakt, że powieść wciąga i nie nuży.

Jeśli chodzi o minusy - tych jest niestety więcej. Bohaterowie nie zaskakują i czasem wręcz irytują swoim postępowaniem. Są puści i tacy sztuczni. Niektórzy zaraz po tym jak się pojawią, znikają. Szału nie było. Nie zżyłam się z nimi i bez żalu się z nimi rozstawałam gdy kończyłam książkę. Fabuła jest przewidywalna po kilku rozdziałach i w dodatku niezbyt oryginalna. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie niczego, co by mnie zaskoczyło - albo coś podejrzewałam, albo było to jasne jak słońce. Niestety autorka się nie wykazała, a szkoda, bo zapowiadało się naprawdę ciekawie. Z akcją też bywało różnie - czasem coś się działo, ale nie wywoływało to u mnie głębszych emocji.

Nie żałuje, że jednak ją przeczytałam, ale i nie uważam, że powieść jest zachwycająca. Książka ma plusy i minusy, ale jest... w miarę, że tak powiem. Taka trochę bez ładu i składu, jakby wszystko nie było przemyślane. Napisana aby była. Krótko mówiąc pojawił się pomysł, który nie został wykorzystany w należyty sposób. Niewymagający czytelnik się zadowoli tą powieścią. Nie polecam, ale też nie odradzam. Można po nią sięgnąć gdy nie ma się nic ciekawszego pod ręką lub potrzebuje czegoś naprawdę lekkiego.

*cytat z książki „Niezgodna" V. Roth

Dział: Książki
sobota, 03 maj 2014 09:57

Wina Gwen Frost

„Walka ze żniwiarzami nauczyła mnie cenić to, co dobre w życiu - bo nigdy nie wiadomo, kiedy to może zostać odebrane."*

Jesteś tylko człowiekiem, masz prawo do popełnienia błędów, bo każdy je popełnia. Nie ma ludzi nieomylnych, nie ma ideałów, a ty zaufałaś tylko nie tej osobie, co trzeba. Zostałaś oszukana i wmanewrowana w coś, co sprawiło, że doszło do tego, czego wszyscy się obawiali. Ten incydent może kosztować cię, twoich przyjaciół, a także cały świat spokój. Nie jest to jednak koniec – zawsze jest jakaś szansa, tylko jak działać, kiedy wszyscy obwiniają ciebie za to, co zaszło?

Odkąd Gwen pojawiła się w Akademii między nią a Spartaninem Loganem aż iskrzyło. Niedawno zaczęli się oficjalnie spotykać, a po ostatnich drastycznych wydarzeniach mogli w końcu iść na swoją pierwszą randkę. Pomimo skrępowania wszystko szło dobrze do pewnego momentu, kiedy to proletariat przerywa im spotkanie i oskarża Gwendolyn o pomoc w ucieczce Lokiemu, który jest bogiem chaosu. Zarówno nastolatka, jak i kilka innych osób wie, że to totalna bzdura, ale władze twierdzą, że mają dowody i muszą przeprowadzić śledztwo. Jakby cała sytuacja była dla dziewczyny za prosta, to o skierowanych w jej stronę oskarżeniach poinformowana zostaje cała szkoła, co z kolei doprowadza do jej prześladowań. Pomimo tego wszystkiego Gwen wie, że musi działać, bo żniwiarze coś planują i to bardzo złego. Tylko jak ma wykonywać swoje zadanie, gdy jest oskarżona i cały czas pilnowana?

Po zapoznaniu się z trzecim tomem serii nie mogłam doczekać się momentu, kiedy to będę miała okazję zapoznać się z dalszymi losami bohaterów. Po tym, co wydarzyło się w „Tajemnicach Gwen Frost" byłam niezmiernie ciekawa tego, jak autorka pociągnie wszystko dalej, a że jest ona nieprzewidywalna, nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać w kolejnej części.

Po zapoznaniu się z czterema tomami cyklu śmiało mogę napisać, że z każdą kolejną książką jest dużo lepiej. Już „Dotyk Gwen Frost" był bardzo dobry, ale im dalej, tym było coraz ciekawiej. W najnowszej publikacji autorki dzieje się jeszcze więcej niż poprzednio. Jest mnóstwo akcji, niespodziewanych zwrotów wydarzeń, walki, działań za pomocą mitologicznych rzeczy, niewyjaśnionych sytuacji. Powieściopisarka dba o to, by treść była logiczna i spójna, ale przy okazji nie odkrywa wszystkich kart na raz, tylko kluczy i zwodzi czytelnika. Fabuła jest przemyślana i dopracowana, w całości nie ma niczego ani za dużo, ani za mało.

Jak już nie raz wspominałam, lubię, gdy autor tworząc historię, szczególnie z wątkiem fantastyki, nie bierze niczego z powietrza, tylko kreśli wszystko tak, że ma to podłoże w historii. Odnosi się do dawnych wydarzeń czy też legend lub mitów. Estep nie zawodzi i w tym momencie, stworzyła Akademię Mitów pełną mitycznych wojowników szkolących się do walki ze żniwiarzami chaosu, broni. Wszystko jest opisane w taki sposób, iż bez trudu można sobie wyobrazić to, co się dzieje.

Podoba mi się to, jak Estep stworzyła bohaterów. Od czasu gdy Gwen trafiła do Akademii, zaszły w niej znaczące zmiany i pewna jestem, że nie jest to jeszcze koniec. Stała się pewniejsza siebie, swojej obecności w tym miejscu, bardziej zdeterminowana, by wykonać swoje zadanie, ale najważniejsze, że staje się coraz bardziej świadoma swojego daru. Co do pozostałych postaci autorka też nie próżnuje i na każdym kroku zaskakuje. Sprawia, że zaskakują nie tylko inne osoby w powieści, ale i odbiorcę. Nigdy nie wiadomo, czego można się spodziewać i domyślić, kto tym razem jest tym dobrym, a kto złym.

„Wina Gwen Frost" pochłonęła mnie od pierwszych stron, ponieważ autorka bez żadnych przydługich wstępów rzuca w wir wydarzeń i sprawia, że z zapartym tchem czytałam kolejne strony i z niedowierzaniem kręciłam głową. Nawet trochę nie podejrzewałam tego, co Jennifer Estep teraz wymyśliła. Działo się dużo i szybko, było mnóstwo akcji oraz emocji. W trakcie czytania ani przez chwilę nie czułam znużenia czy też zniecierpliwienia, ale za to towarzyszyła mi masa innych uczuć. Wraz z bohaterami śmiałam się i płakałam, denerwowałam, wzruszałam i smuciłam. Zdążyłam się zżyć z Gwen oraz jej przyjaciółmi, a ich perypetie szalenie mnie ciekawią. Estep ma głowę pełną pomysłów, co udowadnia z każdym kolejnym tomem, a co ważniejsze - nie tworzy nic stereotypowego. Nawet wątek miłosny jest tylko dodatkiem, który uzupełnia całość, ale nie wysuwa się na pierwszy plan, no i brak tu, przynajmniej, jak dotąd, miłosnego trójkąta. Szkoda tylko, że książka tak szybko się kończy i nie wiadomo, kiedy będzie kolejna część.

Najnowsza książka Jennifer Estep jest dla mnie, jak dotąd, najlepszą z całej serii. Akcja pędzi od samego początku, zaskakuje, wszystko jest zapięte na ostatni guzik. Pełna emocji i sytuacji trudnych do przewidzenia. Wielbicieli twórczości amerykańskiej powieściopisarki do sięgnięcia po ten tytuł zapewniać pewnie nie muszę, ale tych, którzy mają serię przed sobą, zachęcam do sięgnięcia po nią czym prędzej, bo naprawdę warto.

*str. 76

Dział: Książki
środa, 02 styczeń 2013 08:37

Wybrałam ciebie

„- Za bycie wampirem płacisz wysoką cenę (...) Wszystko wokół zmienia się i umiera. Nawet to miasto się zmieni, i wszystko co było bliskie twojemu sercu, odejdzie do historii. Wszystko umrze, a ty będziesz nadal żyć. To trudniejsze, niż myślisz."*

Jedna chwila, która zmieniła całe twoje życie. Na lepsze czy też na gorsze, oceń sama. Pewnego dnia poznajesz kogoś, kto jest inny od wszystkich otaczających cię ludzi. Emanuje on czymś potężnym, czymś czego nie możesz określić. Każda spędzona z nim chwila odsuwa cię od świata i osób, które znasz oraz upewnia w przekonaniu, że nie dasz rady bez niego żyć. Uważaj, bo tajemnice, które przed tobą ukrywa, mogą cię przerosnąć.

Alice to nastolatka, która wiedzie całkiem zwyczajne życie, które kręci się wokół szkoły, domu i wieczornych wypadów z przyjaciółką. Jane wpadła właśnie na kolejny świetny pomysł - dziewczyny miały wejść do nocnego klubu dzięki fałszywym dowodom. Nastolatka nie pomyślała jednak, że coś może nie wyjść. Gdy nie zostały wpuszczone do kolejnego już miejsca, Alice udało się ją przekonać, by wróciły do domu. W czasie powrotnej drogi zaczęli ich śledzić mężczyźni z niezbyt miłym zamiarami. Kto wie, co by się stało, gdyby nagle nie pojawił się Jack, który uratował dziewczyny i w tym samym momencie całkowicie zmienił bieg życia Alice. Kim jest ten tajemniczy mężczyzna? Czego on i jego rodzina chcą od Alice?

Powieść okrzyknięto fenomenem wydawniczym zanim została wydana w wersji papierowej - sprzedano milion e-booków. Wydawcy walczyli o prawa do wydanie tej, podobno, fenomenalnej książki. Przyznaję, że właśnie te informacje przekonały mnie do sięgnięcia po „Wybrałam ciebie", a nie opis, który rzecz jasna również przeczytałam, ani okładka - tylko właśnie to. I teraz tego żałuję, bo z doświadczenia powinnam wiedzieć, że teksty tego typu nie wróżą dobrze książkom. Powieść przeczytałam, zwymyślałam samą siebie, a teraz napiszę, co mi się nie podobało. A niestety było tego dużo.

Zastanawiam się, od czego by tu zacząć i chyba jako pierwsze wytknę przewidywalność fabuły. Nawet w najmniejszych momentach nie zostałam niczym zaskoczona. Wszystkie wydarzenia były łatwe do odgadnięcia, tak samo jak i ich przebieg. Kolejna rzecz, która mnie strasznie drażniła, to teksty jak ze „Zmierzchu" Stephenie Meyer. On piękny i tajemniczy, ciągnie go do niej, ale nie, nie może, bo zrobi jej krzywdę. Z kolei ona prawie, że samotna, cicha i zakompleksiona. Widzicie podobieństwo? Właśnie. Ratunkiem dla powieści miał być Peter, brat Jacka, ale trójkąt, jaki się utworzył był prawdę mówiąc dziwny. Nie mogłam tego rozgryźć i nie wiedziałam, jak go odebrać.

Co się tyczy bohaterów - są płytcy i tacy bezosobowi. Niedopracowani i stworzeni byle jak, tak aby byli. Byli tak sztuczni, że szczerze mówiąc, nie dało się o nich wyrobić jakiegoś zdania. W końcu sama nie wiem, czy kogoś lubię, czy też nie. Alice nie miała żadnych zainteresowań, jej rozmyślenia wołały pomstę do nieba, a relacje z otaczającymi ją osobami były istną kpiną. No bo jak można nazwać przyjaciółką osobę, która pojawiła się raptem na kilku stronach na początku, potem gdzieś tam jakaś wzmianka była o niej i... to koniec. To, można by rzec, uzależnienie Jackiem było strasznie irytujące, Jack to, Jack tamto... Jak można tak być zależnym od jednej osoby i sprowadzić wszystko do niej. To jest straszne.

Jedyne co mi się podobało w tej historii to wizja wampirów, jaką prezentuje autorka. Nie są może mroczni i niebezpieczni, ale przypadło mi do gustu to, jak stworzyła te istoty. Ich moce, umiejętności oraz to, jak ich ciało reaguje na dotyk innych osób i jak one odbierają dotyk wampira. Zaintrygowały mnie też więzy krwi oraz przyciąganie potencjalnych partnerów, właśnie poprzez krew. Szkoda, że Hocking potraktowała to tak po macoszemu i nie opisała tego bardziej szczegółowo.

Książka ta nie wywołała we mnie żadnych głębszych emocji, nie przewracałam nerwowo i z ciekawością stron. Zabrakło mi akcji, nieprzewidywalności i ciekawych dialogów. Wszystko to sprawiło, że ani przez chwilę nie mogłam wczuć się w czytaną powieść. Wprawdzie nie sprawdzałam nieustannie, ile zostało mi do końca, ale i nie czułam potrzeby, aby jak najszybciej ją skończyć. Czytałam byle mieć ją już za sobą. Szkoda, bo liczyłam na coś naprawdę wartego uwagi. Tak naprawdę nie rozumiem jej fenomenu.

Cała opowieść wydaje się płytka i niedopracowana. Hocking miała być może pomysł, ale jej nie wyszło. Jak dla mnie jest to historia, którą mimo wszystkich mankamentów się czyta, ale jeszcze szybciej się o niej zapomina. Niestety, ale powieści „Wybrałam ciebie" mówię nie. Poważnie też zastanowię się nad kontynuacją, jeśli takowa powstanie.

*str. 222

Dział: Książki
sobota, 02 czerwiec 2012 08:25

Player One

„Player one" Ernesta Cline'a wpisuje się w nurt książek zawierających motyw gier komputerowych. „Hyperversum", „Kroniki awatarów", czy „Erebus" to tytuły, które próbują podjąć ten temat, aczkolwiek nie zawsze im się to udaje. Książki ze wzniosłymi rekomendacjami na okładce w stylu „Najlepsza powieść science fiction 2011" zawsze wzbudzają słuszny sceptycyzm. Jednakże w przypadku „Player one" w pełni zgadzam się z tym stwierdzeniem, a jeśli chcecie wiedzieć, dlaczego – sprawdźcie poniżej.

Graczy na pewno ucieszy informacja, że w 2044 roku cały świat gra w jedno darmowe MMORPG (grę fabularną online) Oasis, o niewiarygodnej grafice, pozwalającej na najwyższy stopień wciągnięcia. Do minimalnej interakcji potrzebny jest sprzęt na oczy i ręce, a także spokojne miejsce, w którym można zalogować się do gry. Z tym ostatnim ciężko jest szczególnie dla Wade'a, nastolatka, żyjącego w stosie – górze przyczep, pełnych uchodźców. Świat wokół podupadł i chyli się ku zagładzie, a światełko nadziei milionom ludzi zaoferował James Halliday, który niegdyś dał im równoległą rzeczywistość w postaci Oasis. Teraz otrzymali od niego nowy cel życia w postaci wielkanocnego jaja, konkursu, w którym do wygrania jest cała fortuna geniusza. Pierwszy krok na drodze do zwycięstwa postawił właśnie Wade, pięć lat później. A świat oszalał.

„Kiedy wokół wszystko się wali, a my możemy porozmawiać tylko ze swoim zarządcą systemowym w komputerze, to wiadomo, że spieprzyliśmy sobie życie."

Wizja przyszłości Ernesta Cline'a jest pesymistyczna. Chociaż jest to niewiarygodne, łatwo mi wyobrazić sobie, jak wszyscy wokół stopniowo zaczynają tracić ochotę do życia, powoli przenosząc się do wirtualnej rzeczywistości Oasis. Tam każdy może być kim chce, stworzyć postać na swoje podobieństwo lub wręcz przeciwnie. Granice się zacierają i w ogromnym świecie, pełnym nieograniczonych możliwości wydaje się być lepiej niż w realu, gdzie bieda i głód zaglądają w oczy ze wszystkich stron. Któż z nas nie wybrałby tego potencjalnie lepszego świata? Pisarz przedstawia nam twór Hallidaya równocześnie jako zbawienie i zgubę ludzkości. Chociaż w 2044 roku nadal mamy Youtube'a, a postęp technologiczny jest ogromny, powinniśmy starać się, żeby na Ziemi nadal istniała chęć do życia.

Świat Oasis i wielkanocne jajo jego autora to pomysł genialny, także w swojej formie. Usatysfakcjonuje on szczególnie fanów gier komputerowych, ale także pasjonatów lat 80. Książka stanowi swoisty hymn pochwalny na ich część. Jeżeli ktoś lubi te czasy lub się nimi interesuje, to bardzo szybko odnajdzie się w realiach książki i wyłapie wszystkie smaczki i zagrywki słowne, których Cline umieścił naprawdę wiele. Cały konkurs polega na odszyfrowaniu zagadek, które Halliday powiązał ze swoim ukochanym dziesięcioleciem. Wraz z Wadem poznajemy losy powstawania pierwszych komputerów i gier, fantastyczne seriale i filmy z tamtych lat, a także muzykę. Nigdy mnie to szczególnie nie fascynowało, aż do teraz. Żałuję, że nie poznałam tamtych czasów, a czytelnicy, którzy je pamiętają na pewno będą świetnie się bawić, odkrywając ponownie swoje dzieciństwo. Jedynymi mankamentami, które mnie rozpraszały było tłumaczenie skrótów związanych z grami (NPC, PVP) jednakże jeśli ktoś nie grał nigdy w MMORPG, nie będzie mu to przeszkadzać.

„Player one" łączy w sobie science fiction z niezwykle emocjonującym thrillerem. Wade wraz z przyjaciółmi, poznanymi w wirtualnym świecie, musi podjąć wyzwanie i nie dać wygrać grupie Szóstek – ludzi, którym zależy na zwycięstwie, aby przejąć świat Oasis i uczynić go komercyjnym piekłem. Z ogromnym zapleczem pracowników i pieniędzy stanowią bardzo groźnego wroga, który nie powstrzyma się nawet przed morderstwem w rzeczywistym świecie. Do końca książki nie jesteśmy pewni, czy głównemu bohaterowi uda się ich pokonać, jednakże gorąco mu kibicujemy. Jest on postacią całkowicie z krwi i kości, którą Cline przedstawił w wiarygodny sposób. Śledzimy jego wzloty i upadki, wraz z nim dochodząc powoli do emocjonującego finału.

Ernest Cline stworzył przyszłość, w której świat nie jest przyjaznym miejscem, a ludzie uciekają do wirtualnej rzeczywistości, pełnej nieograniczonych możliwości. Wraz z Wadem przeżyjemy niezapomnianą przygodę będąc równocześnie w dwóch miejscach i czasach na raz – na Ziemi i w Oasis, w 2044 roku i w latach 80. Tytuł „najlepszej powieści science fiction 2011" jak najbardziej należy się tej powieści i po prostu trzeba ją poznać!

Dział: Książki
wtorek, 02 październik 2012 08:18

Wyścig śmierci

„Wyścig jest jak bitwa. Chaos koni, ludzi i krwi. Najszybsi i najsilniejsi, którzy pozostali po kilku tygodniach przygotowań na piasku. To morska woda na twarzy, śmiercionośna magia listopada na skórze, bębny Skorpiona zamiast serca. Jeśli ma się szczęście, to również prędkość. To życie, to śmierć albo jedno i drugie, i nic innego nie może się z tym równać."*

Siedzisz na jego grzbiecie i czujesz, jak się porusza. Wyczuwasz ruch pracujących mięśni podczas wysiłku. To nie wszystko, bo czujesz też jego emocje, jesteście jak jedność. Ta niezwykła więź jest wręcz niemożliwa. Widać radość z biegu, ale i tęsknotę za wolnością. Trwa wyścig na śmierć i życie, a Ty biegniesz po swoje marzenia...

Thisby to wyspa znajdująca się gdzieś na morzu. Jej mieszkańcy żyją sobie spokojnie, ale zawsze raz do roku pierwszego listopada odbywa się tu Festiwal Skorpiona. Miesiąc przed nim z morza wyłaniają się eich uisce, konie morskie. Są głodne i niebezpieczne, pragną krwi i mięsa - ludzkiego czy zwierzęcego, nieważne. Mieszkańcy wyspy urządzają na nie polowanie, ale muszą uważać, bo są bardzo silne i dzikie. Gdy jednak komuś udaje się złapać takiego konia, trenuje go, by móc stanąć do wyścigu. Tak było od niepamiętnych czasów i jest też tak teraz. Nadchodzi kolejny festiwal, ale dwie osoby w tym roku walczą o coś więcej niż zwycięstwo. Sean Kendrick musi wygrać, by to co najważniejsze było jego już na zawsze, a Kate „Puck" Connolly ściga się, by miała dokąd wrócić. Jaki będzie finał tego wyścigu, skoro zwycięzca może być tylko jeden?

Maggie Stiefvater słynie podobno z tego, że pisze powieści na podstawie legend, mitów i podań. Jednak wykorzystuje z nich tylko to, co chce. Sama na końcu powieści wspomina o tym, że powieść powstała na podstawie legendy, a raczej jej fragmentów. Co mnie skłoniło do sięgnięcia po tę książkę? Fakt, że jest o koniach. Nie takich zwykłych, tylko śmiertelnie niebezpiecznych. Nie jestem wielbicielką tych zwierząt, ale potrafię docenić ich piękno i siłę. Skusił mnie opis, skusiła mnie okładka, czy to był dobry wybór?

Akcja toczy się dwutorowo i historię poznajemy z punktu widzenia Puck oraz Seana. Dzięki temu mamy możliwość spojrzenia na sprawę z dwóch różnych perspektyw oraz poznać lepiej tych dwoje. Powieściopisarka jest pomysłowa, widać, że skupia się na tym, co robi i przekazuje nam powieść szczegółowo dopracowaną, zarówno pod względem ciekawej fabuły i miejsce akcji, jak i fantastycznych postaci. Jedyne co mnie nie satysfakcjonuje to brak żywej akcji, ale z drugiej strony nie przeszkadzało mi to zbytnio. Stiefvater wprowadza nas w ten świat z nostalgią, która nie nuży. Wręcz przeciwnie, ona jeszcze bardziej intryguje. Wszystko toczy się powoli, ale z każdą stroną przyspiesza i sprawia, że śledzimy wszystko jak zaczarowani, nie bacząc na umykające wskazówki zegara.

Eich uisce fascynują czytelnika, a autorka daje nam wszystko, czego możemy chcieć. Poznajemy ich historię, zwyczaje, lęki i pragnienia. Dzięki szczegółowym i bogatym opisom po zamknięciu oczu możemy je sobie wyobrazić. Ich piękno i moc. Morze to ich dom, do którego tęsknią, gdy zostają schwytane.Gdyby nie specjalne rzeczy, które sprawiają, że poddają się woli człowieka, w życiu nikt by ich nie utrzymał. Choć nawet i przy ich użyciu nie można być niczego pewnym, a już na pewno nie można im ufać. Zaufanie do eich uisce to Twój koniec. Ich naturą jest zabijanie. Te konie mają dwa oblicza. Pierwsze, wtedy gdy są na wolności i polują. Są wtedy jak potwory, Wszystko zamiera i czuć tylko ich pragnienie i strach ofiary. Drugie oblicze to gdy zostają schwytane. Nadal niebezpieczne, ale trochę ugładzone. Gdy ma się do nich podejście i zdrowy rozum, istnieje szansa na przeżycie. Przerażające bestie, ale i fascynujące.

Zaraz obok tych majestatycznych istot są inni bohaterowie, którzy są równie ważni jak eich uisce. To „Puck" i Sean są głównymi postaciami. Różnią się od siebie diametralnie, ale zarazem rozumieją jak z nikim innym. Łączy ich miłość do koni i pragnienie zwycięstwa, bo każde z nich walczy o coś najważniejszego w swoim życiu. Co dziwne, nie przeszkadza im świadomość rywalizacji, przebywają ze sobą, razem odkrywają słabości przeciwników i dzielą się spostrzeżeniami. Uczą się też dużo wzajemnie od siebie. Między nimi rodzi się uczucie, ale gdzieś tam mimochodem. Wątek miłosny nie dominuje i nie jest na pierwszym planie. Nie ma tu co chwilę fragmentów, jacy to oni są piękni, jak ładnie się uśmiechają, czy też mają śliczne noski, uszy czy inne części ciała. Nie całują się co pięć minut. Czuć tylko tę silną więź między nimi, której sami do końca nie rozumieją. Miła odmiana, prawda? Choć to ta dwójka i konie grają pierwsze skrzypce, postacie drugoplanowe też są dopracowane i pomagają budować napięcie. Każdy ma tu swoją rolę, bez której czegoś by zabrakło w tej powieści. Stiefvater naprawdę postarała się przy tworzeniu sylwetek bohaterów.

Wszystko, co wymieniłam powyżej sprawiło, że podczas lektury „Wyścigu śmierci" trafiłam do innego świata. Świata, w którym przez większość czasu trzeba być ostrożnym i mieć diabelnie dużo szczęścia. Czułam to, co czuli bohaterowie - fascynacje, strach, radość, smutek - nie zawsze były to uczucia miłe w odbiorze. Czułam ich podekscytowanie i niepewność. Autorka oczarowała mnie stylem i tym, jak opisała całą historię. Nie szczędziła opisów miejsc czy ludzi, ale też nimi nie nudziła. Wszystko jest tak, jak powinno, ani za mało, ani za dużo.

„Wyścig śmierci" polecam fanom twórczości Maggie Stiefvater oraz tym, którzy lubią niebanalne historie z wątkiem fantastycznym. I to nie byle jakim. Zaraz obok niesamowitych istot znajdujemy próbę poszukiwania siebie, sprecyzowania swoich pragnień i ich realizacji. Do tego poświęcenie i ogromna odwaga. Podobało mi się to, że pisarka podkreśla w powieści, żeby postępować tak jak się chce, a nie jak każą inni. Ważne tylko, by nie krzywdzić nikogo.

*str. 439

Dział: Książki
niedziela, 31 lipiec 2016 16:15

Strażnicy kryształów

Przygodę z Pięcioma królestwami rozpoczęłam zupełnym przypadkiem, coś w opisie było na tyle interesującego, że postanowiłam zaryzykować. Sięgając po pierwszy tom nie bardzo wiedziałam czego mogę się spodziewać. Nie znałam tego jak się okazało słynnego autora. Jednak kiedy już wciągnęłam się w wir przygód porwanych dzieci, niecierpliwie oczekiwałam kolejnego tomu. Niestety czas z jakim przyszło się zmierzyć był z byt długi.

Druga część za mną i teraz pora by opisać kolejną, trzecią już. Nie będę oszukiwała te przerwy robiły na niekorzyść w odbiorze i kojarzeniu faktów z poprzedniczkami. Jednak zanim opiszę wrażenia, zacznę od nakreślenia fabuły.

Cole zmierza do kolejnego królestwa, po wielu przygodach, które nie jeden raz naraziły go na niebezpieczeństwo nie czuje się, ani bliżej ani dalej rozwikłania zagadki i sposobu powrotu do domu, do swojego świata.

Wkraczając do Zeropolis zupełnie nie spodziewa się tego co tam zastanie. Miejsce, które w pewien sposób najbardziej przypomina to, w którym niegdyś przyszło mu się wychowywać, a z którego został niespodziewanie porwany. Każda decyzja jaką musi podjąć albo oddala, albo utrudnia powrót do domu. Nadzieja jest coraz mniejsza, ale w tym nowym królestwie wraz z grupą podróżujących przyjaciół dowie się wielu istotnych informacji, dzieci będą musiały kolejny raz zmierzyć się z przedsięwzięciem do jakiego wprowadzi ich ruch oporu i śmiałkowie, którzy sprzeciwiają się wielkiemu formiście. Sytuacja groźna, ale mająca na celu odnalezienie zaginionej siostry Miry, Konstancji oraz przyjaciół Colea.

Chłopiec dowie się, że jego pojawienie się chyba nie do końca stało się przypadkowe, otrzyma wiadomość, która pozostawi jeszcze więcej pytań, ale niestety żadnych odpowiedzi. Czy rzeczywiście rola Colea będzie miała aż tak ogromne znaczenie dla mieszkańców Pięciu Królestw i jaka jest szansa by ponownie znaleźć się w swoim świecie, no i dodatkowe najważniejsze pytanie, kiedy już dojdzie do powrotu. Jak będzie wyglądało życie jego i reszty porwanych dzieci, czy prawdą jest, że tam w domu nikt o nich już nie pamięta, a jeśli tak? Co wtedy?

Napisałam we wstępie, że dosyć długie odstępy między tomami nie posłużyły na plus w odbiorze całości, ponieważ fabuła każdej książki jest naprawdę mocno rozbudowana, składająca z wielu elementów, które odgrywają ważne znaczenie. I tak szczerze mówiąc nie bardzo pamiętałam co działo się w drugim, nie wspominając już pierwszego. Chwilami musiałam dłuższy moment przypominać sobie o czym mowa w fabule, by skojarzyć, że jest nawiązaniem do poprzednich wydarzeń.

Wracając do omawianej książki, to Strażników Kryształów mogę chyba uznać za najlepszą część. Nie wiem dlaczego, może samo Zeropolis było dla mnie łatwiejsze do wyobrażenia i poruszania po nim wraz z bohaterami. Czego nie miałam w poprzednich częściach, oczywiście nie oznacza to, że są one gorsze. Tutaj bardziej chodzi o moją wyobraźnię, chyba jestem troszkę oporna na pewne schematy. I za nic nie mogę wizualizować niektórych opisów miejsc.

Natomiast trzecie królestwo jawiło się bardziej przychylnie dla mojego umysłu, mogłam wtopić się w uliczki, albo usiąść w pojeździe podobnym do naszego pociągu czy też samochodu. Nawet ubrania i niektóre przyrządy były jakby wzorowane na tych ziemskich.

Co do samej akcji, była oczywiście wartka i nie pozwalała na znużenie, tutaj dowiadujemy się różnych ciekawostek na temat tego czy powrót Colea jest możliwy, jak to może wyglądać w praktyce. Razem z chłopcem, gdzieś tam na dnie świadomości zadamy sobie pytania, czy naprawdę jest sens by walczyć o opuszczenie Pięciu Królestw. Może życie tutaj nie byłoby takie straszne. Tak wiele minęło czasu, nie ma pewności, że rodzice oraz inni znajomi będą pamiętali o grupce dzieci, które pewnego halloweenowego wieczoru wyszły po cukierki i ślad po nich zniknął.

Sama wielokrotnie zastanawiałam się czy chłopiec powinien jeszcze wracać do domu, z drugiej jednak strony jestem bardzo ciekawa ile jest prawdy tym, że gdzieś daleko rzeczywiście nikt o nich nie pamięta. Mam nadzieje, że rozwiązanie będzie zaskoczeniem, którego się nie spodziewam.

Autor postarał się o niesamowicie rozbudowaną i bogatą w detale fabułę. Co w pewnym sensie jest ogromnym autem, ale znowu chwilami męczy. Czasami odnosiłam wrażenie, że wszystkie przygody, sytuacje nigdy się nie skończą, cały czas coś się musi zepsuć, nagła zmiana akcji i znowu Cole jest niebezpieczeństwie, a nie zapominajmy, że jest dzieckiem. Natomiast opisywane sceny są jakby dla starszych bohaterów. Tutaj będę się czepiała. Bo niby dzieci - cóż to jest dziesięć lat. A zadania, z którymi nie jeden dorosły miałby problem, tu mi się gryzie i nie bardzo pasuje do całości. Zbyt wiele przeszkód, za wiele komplikacji, których no ja nie ogarniam. Na szczęście to tylko moje jakieś marudzenie, podejrzewam, że dzieci lepiej się odnajdują w tego typu lekturach, a ja chyba zbyt krytycznie podeszłam. Niemniej jednak książki są naprawdę ciekawe i serwują sporo wrażeń.

Dodam tylko od siebie, aby z rozpoczęciem serii wstrzymać się do wydania całości, gdyż czas oczekiwania psuje efekt uczestniczenia w przygodach.

Dział: Książki
niedziela, 31 lipiec 2016 11:56

Żelazna wojna

"Żelazna wojna" stanowi drugi tom cyklu Czas żelaza autorstwa Angusa Watsona. Za jego sprawą ponownie przyjdzie nam spotkać naszych ulubionych bohaterów Duga, Lowę i Wiosnę. Tym razem otrzymamy jeszcze więcej starć oraz poznamy postaci historyczne, pośród których znajduje się przede wszystkim Juliusz Cezar, słynny rzymski wódz. To właśnie jego potyczki przyjdzie nam śledzić, a przy tym zagłębimy się w realia starożytnego Rzymu podane we wciągający sposób.

Minęło sporo czasu od akcji zaprezentowanej w pierwszym tomie serii. Wiosna jest już prawie kobietą, Lowa dzierży tron Maidun z jego wszelakim ciężarem, a Dug marzy o spokojnym życiu na farmie. Tę ostatnią dwójkę nadal łączy uczucie, choć żadne z nich nie potrafi zażegnać impasu po zdradzie Lowy. To wyjątkowo ciężkie czasy dla Maidun, wokoło piętrzą się wrogowie, którzy lada moment spróbują zetrzeć królestwo łuczniczki z powierzchni Brytanii. Sytuacji nie poprawiają również udane podboje Rzymian, którzy bez większych problemów przejmują kolejne ziemie. Lowa nie traci jednak nadziei, że uda jej się odeprzeć nieprzyjaciół i zatrzymać Rzymian. Do tego potrzeba jednak czegoś więcej niż wiary i dobrego wyszkolenia.

Akcja książki raz jeszcze przenosi nas do I wieku przed naszą erą. Tym razem będziemy jednak uczestnikami wydarzeń na różnych obszarach, od Brytanii, poprzez Rzym i Galię, a skończywszy na Iru. Nie tylko miejsce akcji uległo rozszerzeniu, znacznie wzrosła także ilość prawdy historycznej zawartej w tej książce. Poprzedni tom skupiał się w znacznej mierze na przygodach postaci fikcyjnych. Tym razem lądujemy w samym środku rzymskich podbojów, które w znacznej mierze są wydarzeniami rzeczywistymi. Książka jest także bardziej brutalna niż jej poprzedniczka, nie jest to bezpodstawne, najpewniej takie właśnie były te czasy. Historia w dalszym ciągu idzie jednak pod rękę z fantastyką, która najmocniej objawia się w magii tego świata. Jest to magia jeszcze mroczniejsza, często sięgająca swymi korzeniami morderstw.

To co się jednak nie zmieniło, to zachwyt, jaki budzi ten świat. Przemierzamy kolejne rozdziały tracąc rozpęd tylko na chwilę i tylko po to, by przygotować się na kolejne dynamiczne tempo akcji. Również tym razem autor zdecydował się na ukazanie świata z perspektywy wielu osób, pośród których jest między innymi Cezar, Ragnall, Chamanca, Lowa czy Wiosna. Szerokie spektrum punktów widzenia pozwala nam spojrzeć na zaprezentowaną sytuację w sposób bardziej obiektywny. Znając pobudki poszczególnych osób sami możemy zdecydować, w jaki sposób je ocenić. W związku z tym bezlitosne na pierwszy rzut oka podboje Cezara nieco tracą na brutalności, gdy przyjrzymy się bliżej poczynaniom jego prawej magicznej ręki – Felixa. Mag ten jako jedna z kilku postaci budziła we mnie negatywne uczucia. Więcej czasu do zaprezentowania otrzymało również trio Chamanca, Atlas i Carden. Te gromadkę można szczerze polubić. Nieco mniej sympatii budzi natomiast kolaborujący z Rzymianami, Ragnall. Poza wymienionymi postaciami, ponownie wejdziemy w skórę Duga, Wiosny i Lowy. Każdy z tych bohaterów będzie miał okazję nieco zmienić nasze zdanie na ich temat wywiedzione z pierwszego tomu. Choć w tym aspekcie najmocniej zrobiła to Lowa. Dawniej stosunkowo antypatyczna, teraz ukazuje nieco bardziej ludzką twarz, próbując odwrócić następstwa bestialskich rządów Zadara. Lepiej poznajemy również towarzyszącą jej Wiosnę, młodą druidkę o potężnym potencjale magicznym. Nie zapomnijmy również o Dugu Fokarzu, który w tej części schodzi na nieco dalszy plan, choć nadal odgrywa kluczową rolę. Ta postać nie uległa szczególnym przemianom i w dalszym ciągu budzi naszą sympatię.

W rzymskie zakamarki przyjdzie nam wejść za sprawą Ragnalla, wysłanego w roli szpiega Rzymu. Chłopak będzie pod sporym urokiem tego wiecznie żyjącego miasta. Poznamy Rzym z jego bogactwem, przepychem i rozpustą oraz rzekomą wyższością nad Brytanią. W wirze wojennym poznamy wykorzystanie zdobyczy technologii ku chwale Cezara. Równie zawiłe co działania wojenne są posunięcia polityczne, w znacznej mierze oparte na sprycie i umiejętności przewidywania. Ostatecznie przekonamy się natomiast, że to zwycięzcy piszą historię i oni decydują o tym, co będzie owa zawierała.

„Żelazna wojna” to zgodnie z tytułem masa militarnych starć. Są one jednak podane w taki sposób, że nie nudzą nas. We wszystkich wydarzeniach biorą w końcu udział uwikłane w historię postaci i to interesuje nas przede wszystkim. Autorowi udało się doskonale wyważyć bitewne starcia, historię miłosną, fakty historyczne oraz fantastykę. Dlatego właśnie chce się przebywać w tym świecie jak najdłużej, nawet jeśli krew leje się tutaj gęsto i często, a zwycięstwo odnoszą najczęściej ci, którym daleko do cnotliwych. Jeśli tęsknicie za powieściami historycznymi z dawką fantastyki, albo jesteście miłośnikami wojennego zgiełku to „Żelazna wojna” w pełni Was usatysfakcjonuje.

Dział: Książki
czwartek, 28 lipiec 2016 16:59

Hayden War: Na Srebrnych Skrzydłach

Klasyczna military space opera w krótkiej formie, czyli dobra powieść na wakacje dla tych, którzy zmęczeni są gadulstwem Davida Webera.

„Na srebrnych skrzydłach” to pierwszy tom cyklu Hayden War kanadyjskiego pisarza Evana Curriego, który znany jest polskiemu czytelnikowi z wcześniejszej publikacji, cyklu Odyssey One. Hayden War wydane zostało przez Drageus Publishing House i na chwilę obecną liczy sobie sześć tomów, w wersji polskiej zapowiadany jest już tom czwarty. „Na srebrnych skrzydłach” Currie napisał w 2011 roku, czyli na rok przed Odyssey One. A czego można spodziewać się po pisarzu wychowanym na takich filmach i serialach jak „Star Trek”, „Gwiezdne Wojny”, czy „Gwiezdna Eskadra” 1?

Powieść rozpoczyna się, gdy na planetę należącą do Świata Hayden, dociera sierżant Sorilla Aida z Zespołu Rozpoznawczego Alfa z Wojsk Specjalnych Armii Stanów Zjednoczonych, jako jedyna ocalała z oddziału, który miał dokonać planetarnego zwiadu. Świat Hayden został wrogo przejęty przez obcą cywilizację, a dotychczasowi mieszkańcy, głównie naukowcy i rolnicy, rozpierzchli się po dżungli. Z tych niedobitków ziemskiej kolonii sierżant Aida tworzy lokalną partyzantkę, równocześnie starając się zdobyć jak najwięcej informacji o tajemniczym najeźdźcy. Celem jest przetrwanie i przygotowanie pola do kontrataku.

Twórczość Evana Curriego idealnie wpisuje się w nurt literatury militarnej fantastyki, reprezentowanej przez takie osobowości jak wspomniany David Weber, Elizabeth Moon, John Scalzi, czy Mike Resnick. Czy w takim razie jest coś, co wyróżnia tego pisarza od innych mu podobnych? Owszem, choć trzeba przyznać, że niewiele. Przede wszystkim pisarstwo Curriego jest zwięzłe i nieprzegadane, postacie, choć to akurat nie jest zaletą, są mało wyraźne, nie posiadają dobrze zarysowanych osobowości, co więcej bohaterowie drugoplanowi obdarzeni zostali większą dozą indywidualizmu. Cała fabuła skoncentrowana jest na wartkiej akcji. Sympatycznym novum jest sposób przedstawienia innej cywilizacji, której technologia wykracza nie tylko poza możliwości, ale nawet wyobrażenia ludzi.

„Na srebrnych skrzydłach” Evana Curriego to klasyczna powieść militarna w realiach space opery. Wydarzenia następują płynnie po sobie, bohaterowie zachowują się w sposób przewidywalny, Sorilla Aida jest postacią o nadludzkich możliwościach, a wszystko zmierza ku przewidywalnemu końcowi. Generalnie pod względem pomysłu jest to klasyczny motyw walki dobra ze złem, sztampowy i wyeksploatowany, ale lektura nie była nieprzyjemna, otrzymałam to, czego się spodziewałam; wartką akcję, zwięzłą, prostą fabułę, sprawny warsztat pisarski, a także lekką historyjkę, od której można w każdej chwili się oderwać i nie tracić wątku.

Po powieści Evana Curriego nie należy spodziewać się zawiłej fabuły, za to z pewnością otrzymuje się solidną dawkę akcji, idealnej, gdy pragnie się odpocząć od bardziej absorbującej literatury.

1 Wywiad z Evanem Curriem (ang.)

Dział: Książki
niedziela, 28 lipiec 2013 08:04

Szninkiel

Szninkiel to arcydzieło mistrzów komiksu – Grzegorza Rosińskiego i Jeana Van Hamme’a. Pierwsze wydanie ukazało się w 1988 roku. Jest rewelacyjnym komiksem czytanym do dzisiejszego dnia. To niesamowita historia małej istoty-Szninkiela, który swoim życiem miał uratować świat.

Konstrukcja fabuły, czy kreacja bohaterów, to przez dużą literę "W" Wielki popis J.V. Hamme'a.

Daar to świat w którym rozgrywa się akcja. Ta kraina od zarania dziejów pogrążona była w wojnie, w której nie ma rozwiązania. Batalie toczone są między wielką Trójką Nieśmiertelnych. Dla każdego najważniejszym celem jest eksterminacja rywali i wieczna dominacja w Daarze. Historię świata poznajemy razem z Szninkielem J"ON'em, który otrzymał powołanie od Władcy Stworzyciela Światów, by według starej przepowiedni zjednoczył Wielką Trójkę i ocalił Daar przed zniszczeniem.

Szninkiele to istoty małe, słabe. Łatwo podporządkowały się terrorowi Nieśmiertelnych. J'ON był jednynym ocalałym uczestnikiem ostatniej bitwy. Nie jest herosem, niezwykłym bohaterem, który musi ratować świat. Wyraźnie widzimy słabość jednostki, niezdecydowanie, a nawet chwilowe zwątpienie. J'ON nie znał wolności, żył tak jak inni w niewoli, ciężko pracując lub walcząc po stronie terroru. Spotkanie z piękną G'WEL sprawiło, że Szninkiel poczuł dotychczas nieznane uczucie miłości, początkowo przypominające zwykłą potrzebę seksualną. Dzięki jej pomocy dotarł do krainy Malear- jedynego miejsca w Daarze, w którym żyły wolne Szninkiele.

"Szninkiel" przepełniony jest religią. Występują liczne nawiązania do Starego i Nowego Testamentu. Pierwsza myśl jaka przychodziła mi do głowy to porównanie J'On'a z Jezusem, który swoim życiem i śmiercią miał coś do przekazania. Bohater komiksu będąc Wybrańcem porywa za sobą "Apostołów", którzy wędrując po świecie oznajmiają dobrą nowinę.

Odkrywając tajemnice Daar'u odkrywamy drugie dno komiksu, w którym czytelnik ma pole do popisu przy własnej interpretacji. Kreacja Boga- Władcy Stworzyciela Światów jest bardzo tajemnicza. Co wpływa na jego zachowanie, czym się kieruje, dlaczego wybrał J'ON'a na Wybrańca?... Nasuwa się wiele pytań, na które w większości musimy odpowiedzieć sobie sami.

Scenariusz został skonstruowany bardzo logicznie, dając czytelnikowi wielką przestrzeń na własne domysły i interpretacje. Każda poznana postać odgrywa ważną rolę w decydującej akcji. Jean Van Hamme pokazuje, że komiks to nie tylko rysunki z dodanym tekstem; to opowiadanie, tworzące fascynującą fabułę, w której nie ma miejsca na sprawy banalne.

Kilka razy wspomniałem genialnego Jean'a Van Hamme, jednak co zrobiłby nawet tak wybitny scenarzysta bez dobrego rysownika?... Grzegorz Rosiński bez wątpienia odegrał wielką rolę w sukcesie "Szninkiela". Genialnie rysuje nam akcje i emocje. Mimo czarno-białego obrazu, czytelnik dostrzega wszystko w niezwykłych barwach.

Nie pozostaje mi nic innego jak gorąco polecić "Szninkiela" tym, którzy jeszcze nie zapoznali się z twórczością powyższych autorów.

Dział: Komiksy