listopad 23, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: akcji

„Kiedy zawodzi wszystko inne, wkraczamy do akcji.”

W Nowym Jorku w Czarny Piątek wybuchła niszczycielska pandemia, która doszczętnie zrujnowała Stany Zjednoczone.

Kilka miesięcy później cywilizacja zaczyna się odradzać. Nadchodzi wiosna. Ludzi przepełnia nadzieja; łączą się w grupy, tworzą osady i próbują ułożyć sobie życie. Ponieważ rząd nie istnieje, a cała nowoczesna infrastruktura jest zniszczona, tylko Division – niezależna jednostka tajnych agentów pojawiających się dopiero wówczas, gdy zawiedzie wszystko inne – chroni ludzi przed żądnymi krwi drapieżnikami, śmieciarzami i wszystkimi, którzy tylko czekają, by wykorzystać naiwnych i słabszych.

Aurelio Diaz jest agentem Division i człowiekiem honoru. Ściga jednego z kolegów, który w niewyjaśnionych okolicznościach porzucił służbę, przyczyniając się do śmierci wielu cywilów.

April Kelleher opuszcza Nowy Jork, by dotrzeć na niespokojny Środkowy Zachód. Ma nadzieję, że znajdzie tam wyjaśnienie zagadki morderstwa swojego męża i dowie się, czy rzeczywiście istnieje panaceum na śmiertelną zarazę.

Agent Diaz i April odkrywają, że stabilna przyszłość odradzającego się kraju jest poważnie zagrożona. Muszą podjąć zdecydowane kroki, by powstrzymać nowego wirusa oraz uchronić cywilizację przed ostatecznym upadkiem.

Dział: Zakończone
piątek, 24 maj 2019 18:04

Bez śladu

“Bez śladu” to próba odpowiedzi na pytanie, co stało się w grudniu 1900 r. z trzema latarnikami pracującymi w latarni morskiej u wybrzeży Szkocji, na wyspie Eilan Mor. Ta historia bowiem jest po dziś dzień zajmuje umysły wszystkich fanów morskich tajemnic. Nie zdarza się bowiem często, by trzech dorosłych mężczyzn nagle rozpłynęło się bez śladu. Wersja przedstawiona w filmie zakłada, że tajemnicze zniknięcie wiąże się ze złotem, chciwością, zbrodnią i wyrzutami sumienia.

Akcja nie jest porywająca. Wręcz przeciwnie, przypomina dynamikę życia na bezludnej wyspie. Ot, trzech dorosłych mężczyzn każdego dnia wykonuje te same czynności, by nie dopuścić do morskiej katastrofy. Przynajmniej do czasu... I właśnie ten spokój jest dużym atutem filmu. Gerald Butler, którego kojarzyłam głównie z filmów akcji, daje popis dojrzałego aktorstwa, grając targanego tęsknotą za rodziną, obawą o ich los, a ostatecznie wyrzutami sumienia mężczyznę. Wspomagany talentem Petera Mullana i Connora Swindellsa, tworzą razem opowieść o ludzkich namiętnościach i upadkach.

Reżyser wykorzystał nie tylko talent aktorski, ale także ograniczone możliwości miejsca akcji. Fantastycznie łączy klimat klaustrofobicznych pomieszczeń latarni morskiej z bezkresem otaczającego morza, tworząc atmosferę nie tyle grozy, co napięcia i oczekiwania na to, co stanie się za chwilę.

Film nie jest dla tych, co oczekują fajerwerków i nagłych zwrotów akcji. Tu zdarzenia, jak w życiu, następują po sobie z brutalną logiką konsekwencji naszych decyzji. Nie staje się cud, nie wygrywa dobro. To po prostu opowieść o tym, że dobry człowiek musi zginąć, gdy dopadną go wyrzuty sumienia. Że dla dobrego człowieka nie jest możliwym racjonalizowanie złych uczynków. I że przeszłość nas dopada, czasem bardzo szybko. A jak dopadnie, to potrafi zmusić do podjęcia kroków ostatecznych.

Dział: Filmy
poniedziałek, 20 maj 2019 18:51

Grass Kings 2

Małe miasteczko to przede wszystkim ludzie, którzy je tworzą. Ich życie to często historia miejsca, w którym tworzą swoją małą, zgraną społeczność. Takie skupisko często przesiąka sobą nawzajem, wiedząc o sobie wszystko. Tylko czy na pewno tak jest? Jesteś w stanie poznać każdego wraz z jego tajemnicami? Chcesz wiedzieć, co skrywają inni?

Powrót do Królestwa Traw i jego mieszkańców to przede wszystkim tajemnice z przeszłości i wciąż nasuwające się nowe pytania. Niedawna walka pozostawiła w ludności królestwa niepewność, jednak starają się ją przekuć w codzienność. Maria, przez którą doszło do walk dalej mieszka u Roberta, najstarszego z braci, który wciąż uznawany jest za przywódcę ich społeczności. Bruce stara się dowiedzieć, ile prawdy jest w słowach ich największego wroga o mordercy kryjącym się wśród ich sąsiadów. Gdy wraz z bratem rozpoczyna śledztwo, nie zdaje sobie sprawy, jak łatwo może doprowadzić do zniszczenia tego, co tak skrzętnie budowali. Powroty do przeszłości odkryją tajemnice, brudy i ściągną niebezpieczeństwo nie tylko na Bruce'a i Roberta. Czy widmo skrywającego się seryjnego mordercy będzie tym, co zniszczy Królestwo Traw?

Nawet nie wiecie, jak bardzo tęskniłam za światem komiksów, a szczególnie przedstawionym przez duet Kindt- Jenkins. Wystarczyła chwila, przewrócenie jednej strony, by na nowo zanurzyć się w świecie wyrazistej, nieco mrocznej kreski i małomiasteczkowej opowieści pełnej tajemnic. Drugi tom dał radę?

Nie miałam żadnych wątpliwości, że dalsze losy mieszkańców Królestwa Traw wywrą na mnie mocne wrażenie. Grass Kings to historia z tych wielkich, które czyta się jednym tchem i natychmiast oczekuje kontynuacji. Bez problemu na powrót wkręciłam się w wydarzenia, jakie obecnie mają miejsce w nadmorskim miasteczku. Początkowo tempo jest spokojne, niczym Królestwo, które odradza się po ostatnich wydarzeniach. Nie radzę jednak odkładać książki w kąt, bo skrywa ona mnóstwo akcji, która wywoła sporo emocji w każdym czytelniku.

Drugi tom Grass Kings to przede wszystkim bohaterowie, którzy ewoluują na naszych oczach. Podejmują ryzyko, by odkryć czające się tajemnice i odgonić mrok, który zagraża ich miejscu na ziemi. Muszą zdecydować, co jest dla nich najcenniejsze i czy są w stanie poświęcić wiele, w zamian za niepewny sukces.

Niesłabnące zainteresowanie. To właśnie ono jest tym, co dostaniecie, sięgając po ten tytuł, który z każdą odsłoną pokazuje inne oblicze mieszkańców, trzyma w napięciu i zapiera dech jakością wykonania. Płynnie spisana historia połączona z niezwykle sugestywnymi obrazami, których kreska zachwyca i bez problemu zabiera nas w podróż. To niesamowita, klimatyczna i trzymająca w napięciu historia, którą pokochają miłośnicy opowieści z charakterem. Z niecierpliwością czekam na kolejne tajemnice, porywające zwroty akcji i tak uwielbianą przeze mnie formę graficzną, której nie da się oprzeć.

Dział: Komiksy
piątek, 17 maj 2019 21:29

Przystań wiatrów

“Przystań wiatrów” to rozwinięcie bardzo popularnego niegdyś opowiadania pt. “Planeta burz”. W oryginale powieść wydana została w 1981 roku, zaś w Polsce 15 lat później. Duet Martin i Tuttle stworzył wspaniałą - wręcz epicką - opowieść o niepozornym heroizmie, a także o tym, jak jedna zwykła jednostka może zmienić cały świat.

Pomimo że książka nie wyszła spod pióra tylko jednego pisarza, całość jest niezwykle spójna i brak w niej przestojów czy niezborności. George R.R. Martin i Lisa Tuttle wykreowali na kartach swej książki obrazy tak niesamowite i wiarygodne, że żaden czytelnik nie pozostanie obojętny wobec przedstawionego świata.

Pomysł na fabułę jest oczywiście ciekawy, choć czytając tę książkę dziś, po prawie 40 latach od jej wydania, można mieć wrażenie, że nieszczególnie oryginalny. Człowiek od zawsze żył marzeniem o lataniu - o rozwinięciu skrzydeł i wolności, którą daje wiatr we włosach i niczym niezmącony spokój przestworzy. Bohaterom “Przystani wiatrów” się to udało, jednak nie był to koniec ich problemów.

Na uwagę zasługuje fakt, iż Martin i Tuttle nie poszli na łatwiznę i oprócz wykreowania fantastycznych krain, krajobrazów i techniki, stworzyli własną mitologię i kulturę. To coś zupełnie nowego, świeżego i niezwykle ciekawego. Za jedyną wadę “Przystani wiatrów” można byłoby uznać za mało wyraziste postaci, ponieważ o ile główna bohaterka jest postacią nietuzinkową i łatwo zapadającą w pamięć, tak o pozostałych mieszkańcach tytułowej Przystani Wiatrów nie można tego powiedzieć. Oczywiście żaden z nich nie jest pozbawiony polotu, nie cechuje go też nijakość, jednak po kilku miesiącach czy latach to jedynie Maris pozostanie w głowie czytelnika.

“Przystań wiatrów” to powieść pozbawiona niesamowitych zwrotów akcji czy porażających momentów, jednak jej nieodparty urok tkwi w subtelnych intrygach czy politycznych porachunkach. Jest to historia kompletnie inna od sławetnej “Pieśni lodu i ognia” George’a R.R. Martina, lecz jego wielcy miłośnicy z pewnością będą ukontentowani lekturą. W duecie z Lisą Tuttle pokazuje on swoje zupełnie inne oblicze, przy czym amerykańska pisarka ani na chwilę nie ustąpiła pola wielokrotnemu zdobywcy nagród Hugo czy Nebula.

Na uwagę zasługuje również przepiękne wydanie książki - subtelny projekt podkreśla ulotne piękno przedstawionej historii, zaś mapy umieszczone na ostatnich stronach pomagają czytelnikowi w lepszym rozeznaniu się w wykreowanym przez Tuttle i Martina świecie.

Dział: Książki
czwartek, 16 maj 2019 16:31

Kamienna małpa

“Kamienna małpa” to czwarty tom fenomenalnego cyklu, którego głównym bohaterem jest niebywale błyskotliwy i bystry Lincoln Rhyme. Niestety jest to też najsłabsza powieść Jeffrey’a Deavera, choć nie można powiedzieć, by była mdła, miałka, nijaka czy zwyczajnie zła.Tematyka jest bardzo specyficzna, toteż nie każdemu może przypaść do gustu, mimo to od książek tego autora nie można się oderwać i nie ma znaczenia, w jak kiepskiej byłby on formie. Historie przez niego stworzone zwyczajnie intrygują i wciągają. Choć zakończenia bywają przewidywalne, czytelnik nie czuje jednak niedosytu czy braku satysfakcji. To niezwykle rzadkie w przypadku tego gatunku.

Tym razem Jeffrey Deaver na tapet postanowił wziąć problem imigracji, handlu ludźmi oraz osób, które wciąż wzbogacają się na nieszczęściu innych. Trzeba przyznać, że tego typu pozbawieni empatii łajdacy oraz ich czyny to niebywale kontrowersyjny temat, jednak autor świetnie sobie z nim poradził. W tej części uwielbianego przez wielu czytelników cyklu postanowił bardziej skupić się na problemach współczesnego świata, zaś minimalnie mniej na śledztwie, dowodach, poszlakach i zagadce.

Zdecydowanie na plus zaliczyć można błędy głównych bohaterów czy też nie do końca przemyślane decyzje, które z pewnością wielu czytelników wyprowadzą z równowagi. Jest to jednak zabieg celowy, który na celu ma pokazanie, iż nawet tak doskonałemu duetowi jak Sachs i Rhyme zdarzają się potknięcia. To zdecydowanie podkreśla ich ludzkość i wiarygodność. W końcu nikt w rzeczywistym życiu nie ustrzegł się błędu. Deaver wykreował bardzo specyficzne postaci, wśród których każdy czytelnik znajdzie swojego ulubieńca. Każdy z nich ma też swoje wady, dlatego też łatwiej jest się z nimi zżyć czy utożsamić.

“Kamienna małpa” to książka niezwykle wręcz uniwersalna, choć po raz pierwszy w Polsce wydana została około 17 lat temu. Problem nielegalnej imigracji czy handlu ludźmi to jak najbardziej aktualne dziś tematy.

Ogromną zaletą czwartego tomu tej serii jest wyjście poza znane większości autorów ramy i uwzględnienie w powieści ludności państw azjatyckich. Deaver pokazuje, iż przeminęła era białoskórego bohatera w młodym wieku i udowadnia, że uwzględnienie nawet w fikcyjnej powieści innych ras, kultur i wierzeń jest ogromną wartością.

Dlaczego więc można uznać, że jest to najsłabsza część? Przede wszystkim dlatego, iż czytelnik już na początku poznaje tożsamość sprawcy. Później bohaterowie jedynie próbują wyprzedzić jego ruchy i dotrzeć do przyszłych ofiar przed nim. Trzeba przyznać, że właśnie z tego względu napięcie nie jest tak odczuwalne, jak chociażby w przypadku “Kolekcjonera kości”. Mimo wszystko żaden miłośnik książek Jeffrey’a Deavera nie powinien być zawiedziony.

Dział: Książki

Premiera „Riese” Roberta J. Szmidta – wielkie otwarcie polskiego rozdziału w Uniwersum Metro 2035

15 maja to data, na którą czekało wielu fanów serii stworzonej przez Dmitrija Glukhovsky’ego. „Riese”, co jeszcze ciekawsze, otwiera polski rozdział w ambitnym nowym projekcie Uniwersum Metro 2035, gałęzi kultowej już serii Uniwersum Metro 2033.

Riese to jedna z najbardziej pasjonujących tajemnic II wojny światowej. Utrzymywana w ścisłej tajemnicy budowa największego podziemnego miasta świata obrosła mrowiem mniej lub bardziej wiarygodnych, choć zawsze niesamowitych legend, z których kilka posłużyło Robertowi J. Szmidtowi do stworzenia własnej wizji.

Dział: Książki
wtorek, 14 maj 2019 13:29

Masakra ludzkości

„Wojna światów” H. G. Wellsa stała się praktycznie klasykiem. Opowieść o tym, jak Marsjanie zaatakowali ziemię jest jedną z najbardziej znanych i cenionych historii z nurtu science-fiction, aż do tego stopnia, że inny autor, w tym przypadku Stephen Baxter, postanowił napisać jej kontynuację. Możecie go kojarzyć ze współpracy z Terry’m Pratchettem, choć tak naprawdę ma on na swoim koncie wiele szanowanych powieści, nad którymi pracował w pojedynkę. I „Masakra ludzkości” jest właśnie jedną z nich.

Trzeba przyznać, że Baxter mierzy wysoko. Pokusił się o stworzenie kontynuacji czegoś, co z jednej strony może faktycznie prosiło się o to, ale z drugiej było rzeczą ryzykowną – pisanie dalszego ciągu historii, którą tak naprawdę stworzył ktoś inny, ktoś, kto zapisał się na kartach historii jako naprawdę wyjątkowy pisarz, było śmiałym przedsięwzięciem. I przyznam szczerze, że chwilami wydawało mi się, że Baxter temu nie podołał – że próbował na siłę opisać ponowną inwazję, ale pogubił się i nie wiedział, w którą stronę chce podążyć. Jednak z czasem zaczęłam tę powieść postrzegać nieco inaczej i wydaje mi się, że to właśnie było bardziej odpowiednie i prawidłowe podejście.

„Masakra ludzkości” to istna cegiełka, która liczy sobie niecałe 700 stron. Ponownie mamy okazję stać się świadkami czegoś w stylu końca świata, bowiem Marsjanie w żadnym wypadku nie mają pokojowych zamiarów. Walter Jenkins, kronikarz I wojny marsjańskiej (który był narratorem w powieści Wellsa), uważał, że pierwszy najazd był tylko misją zwiadowczą – teraz kosmici szykują się do prawdziwego ataku i podboju. Tym razem osobą, która pełni rolę narratora, jest kobieta o imieniu Julie. To silna i pewna siebie osobowość, którą da się lubić. Było to w moim odczuciu ciekawe zagranie ze strony autora, bowiem akcja rozgrywa się w takich czasach, że raczej nie widziałabym kobiety w działaniach zbrojnych, wojennych czy nawet strategicznych. Chociaż przebywa ona praktycznie wśród samych mężczyzn, to właściwie żaden z nich nie daje jej odczuć, że jest gorsza i powinna się zająć czymś innym – być może wynika to właśnie z siły jej charakteru i pewnego zasobu wiedzy, który posiada.

Przyznam szczerze, że w pewnym momencie poczułam się lekko znużona tą opowieścią, bowiem jestem fanką tego typu literatury, w której akcja ma nieco szybsze tempo. Tutaj wydarzenia rozgrywają się powoli, Baxter jest bardzo szczegółowy w opisywaniu swojej wizji inwazji, co oczywiście jest ogromnym plusem, ale nie ukrywam, że nieco brakowało mi tutaj większego impetu. Do czasu, bowiem w pewnym momencie nastąpił przełom i zaczęłam doceniać, że Baxter opisał to właśnie w taki sposób – dokładny, stonowany, ale konkretny. Mimo wszystko pojawia się tutaj kilka takich chwil, które zaskakują czytelnika, a ja w końcu naprawdę zrozumiałam, że w przypadku tej książki, nie chodzi o tempo akcji, a o samo przesłanie, o dopracowaną wizję, o ten swoisty klimat.

Baxter zrobił prawdopodobnie wszystko, aby utrzymać tę powieść w atmosferze podobnej do „Wojny światów” i trzeba przyznać, że całkiem nieźle mu to wyszło. Marsjanie ponownie wzbudzają lęk, może nawet w nieco większym stopniu niż w „Wojnie światów”, bowiem stają się bardziej pewni siebie i śmiali. To, w jaki sposób zaprezentowano obcą rasę jest rzeczą naprawdę ciekawą. Pojawia się tutaj kwestia ogromnego postępu technologicznego, ale co gorsza, Marsjanie zaczynają eksperymentować na ludziach – i jest to naprawdę brutalna kwestia. Świat pustoszeje, panuje panika i uczucie beznadziei, a także bezsilności. W ludziach zatraca się chęć walki, pozostaje tylko chęć przetrwania i przeczekania tego, co najgorsze.

W ogólnym rozrachunku mogę śmiało stwierdzić, że to porządnie napisana powieść science-fiction, w której pierwsze skrzypce gra coś innego niż wartka i szybka akcja. Baxter bardzo dobrze poradził sobie z kontynuowaniem wizji H.G. Wellsa i stworzył ciekawą historię, która ma w sobie wiele intrygujących elementów i wzbudza w czytelniku szereg różnych emocji. To naprawdę konkretna pozycja.

Dział: Książki
poniedziałek, 13 maj 2019 10:24

Uniwersum Metro 2035. Riese

O Robercie Szmidtcie zrobiło się głośno za sprawą Uniwersum Metro, w którym - ku uciesze wielu fanów - zawitał w rodzimym kraju jako pierwszy. Nie wiem czy wszyscy pamiętają jednak, że autor jest na bakier z przeżywającą drugą młodość postapokalipsą. Szmidt był i jest dla mnie pionerem w tym temacie, bo takie ksiażki jak Samotność Anioła Zagłady, Alpha Team czy Ostatni zjazd przed Litwą są dla mnie bezwarunkowo jednymi z najlepszych tego typu na polskim runku, a swoją premierę miały długo przed polskim Metro czy Fabryczną Zoną. Tak naprawdę Pan Robert był jednym z pierwszych autorów fantastyki, jakich miałem okazję czytać, więc sentyment jest ogromny.

Każda wieść o książkach Szmidta jest dla mnie nie lada gratką, czy to jeśli chodzi o zombie czy SF czy, przede wszystkim, postapo. Ucieszyłem się straszliwie, gdy dotarła do mnie wieść, że zasili cykl Metro, chociaż jednocześnie czułem lekkie obawy, gdyż - może wstyd się przyznać - nie czytałem żadnej książki z Uniwersum Glukhovskiego. Ale skoro Szmidt, to może w końcu czas, by zacząć. Teraz, świeżo po lekturze tak naprawdę wszystkich trzech tomów przyznam, że absolutnie się nie rozczarowałem!

Parę lat temu, gdy fasynowała mnie mistyka "Olbrzyma" i kiedy moja wyobraźnia była jeszcze ciut młodsza i rodziła więcej kreatywnych pomysłów, marzyłem o książce, której akcji dziać będzie się w owianym tajemnicą, wciąż nieodkrytym do końca poniemieckim kompleksie w Sudetach. I tutaj Pan Robert spadł mi po prostu jak z nieba, tworząc Metro 2035. Riese.

Książka, razem z pozostałymi dwoma z cyklu Metro, tworzy jedną całość, aczkolwiek prócz powrotu na karty powieści znanych już nam bohaterów, fabularnie dostajemy całkowicie coś nowego, świeżego i rzecz jasna, niezwykle pochłaniającego. Jednocześnie poznajemy mnóstwo informacji o Uniwersum, tłoczące się gdzieś po boku głownego nurtu fabuły pytania, w końcu dadzą czytelnikom słuszne i wyczekiwane odpowiedzi, co stanowi wręcz wisienke na torcie. Autor bardzo fajnie łączy zaczęte gdzieś wcześniej drogi naszych bohaterów w jedną, spójną całość. Nie ukrywam, że niejednokrotnie Szmidt mnie zaskoczył, jednak tutaj efektów "WOW" jest naprawdę sporo. Riese, jak i cała trylogia, jest historią niezwykle przemyślaną, złożoną i wielowątkową. Ostatni tom jednak stanowi fantastyczne zwieńczenie.

Myślę, że nie trzeba się zbytnio rozpisywać nad stylem Pana Roberta, bo ten jak zawsze stoi na wysokim, przyjemnym dla odbiorcy poziomie. Tak naprawdę nie mam za bardzo do czego się przyczepić, książka - jak dla mnie - jest godną kontynuacją przygód Nauczyciela i Iskry. Sądze, że wszystkie trzy powieści z cyklu Metro, jak i cała twórczość Szmidta powinna być gratką dla fanów postapokalipsy. Polecem zdecydowanie!

Dział: Książki
czwartek, 09 maj 2019 13:36

Oczy Uroczne

Nazwisko Marty Kisiel jest dobrze znane wśród miłośników luźnej, rozrywkowej fantastyki. Siła Niższa czy Dożywocie zyskały olbrzymią sympatię wśród czytelników. Jednakże śledząc opinię na różnorakich forach internetowych zauważalny jest pewien trend. Trzeba bowiem być świadomym, że Ci czytelnicy Marty Kisiel dzielą się na dwie grupy: zagorzałych fanów oraz osoby, które biorą owe ksiażki za grafomanię i klapę, których zwyczajnie aŁtorka nie kupiła. Ja osobiście stoje gdzieś pośrodku, aczkolwiek za każdym razem jestem ciekaw twórczości Pani Marty i spoglądam na książki z olbrzymią nadzieją na dobrą zabawę, humor i rozrywkę. Jak wypadają zatem Oczy Uroczne?

Książka to kolejna część uniwersum, które poznaliśmy już w Dożywociu oraz Sile Niższej, lecz fabularnie jest całkowicie niezależna od poprzedniczek. Opowiada historię Ody Kręciszewskiej, która kupuje na allegro kawałek działki w środku lasu po okazyjnej cenie. Jej marzeniem jest dom z dala od miejskiego gwaru, internetu i innych ludzi. Kobieta nie wie jednak, że jej marzenie stanie na gruzach Lichotki, którą przecież kryła w sobie magiczne, psotnicze sekrety. Możemy się tylko domyślać, co czeka bohaterkę, a gwarantuje, że fabuła przerosła moje wszelkie domysły!

Jeśli macie możliwość sięgnięcia przed lekturą Oczu Urocznych do krótkiego opowiadania Szaławiła, które autorła wypuściła w świat jakiś czas temu, to zdecydowanie polecam. Jest to swoiste preludium do losów Ody i bardzo pomaga w zrozumieniu całości, aczkolwiek nie mówię, że to konieczność - jeśli Wam nie po drodzę z Szaławiłą, też śmiało możecie zacząć czytać.Tak jak w poprzednich książkach Pani Marty, kluczem do sukcesu powieści jest w moim odczuciu głowny bohater. W tym wpadku Oda - chodząca w różowych glanach dziewczyna z jednej strony jest typem wrażliwca i ciamajdy, ale z drugiej na przykład potrafi profesjonalnie posługiwać się narzędziami typu łopata, młotek, śrubokręt. Takie zestawienie dwóch rożnych osobowości w jednym ciele musi gwarantować dobrą zabawę i tak właśnie jest w tym przypadku. Jak już wspomniałem na wstępie, mam dość mieszane uczucia co do twórczości Marty Kisiel. Miejscami mnie zachwyca, czasami jednak też nudzi. Tutaj jednak wszystko jak dla mnie zagrało: było luźno i sympatycznie, było trochę strachu o bohaterkę i ciekawość jej poczynań. Była fascynacja jej marzeniami, delikatne zauroczenie i mnóstwo humoru.

Mimo powiązań z poprzednimi książkami, to własnie jej bardzo spora odrębność od cyklu, jest dla mnie plusem. Nie chcę mówić tutaj o stylu pisarskim, narracji czy szybkości prowadzenia akcji. Wszystko to stoi na równym poziomie w zestawieniu z całą twórczością autorki. Ten więc, kto ją zna, będzie czuł się... jak w domu. Polecam osobom, które zraziły się do autorki, w jej Oczach Urocznych mogą zobaczyć coś całkowicie świeżego...

Dział: Książki
poniedziałek, 06 maj 2019 14:59

Assassin's Creed Odyssey

Chociaż często słyszy się, że powieści, które powstają na bazie gier komputerowych, są czystym niewypałem, to ja jednak staram się nie zniechęcać tego typu opiniami. Faktycznie, kilka razy trafiłam na tego typu książkę, która była dla mnie męczarnią i zdecydowanie jej lektura nie sprawiła mi przyjemności, ale jeżeli chodzi o tematykę asasynów, to do tej pory nigdy nie poczułam się rozczarowana. A „Assassin’s Creed. Odyssey” mogę wręcz uznać za naprawdę wciągającą historię, która mnie ogromnie zaciekawiła!

Główną bohaterką jest Kasandra, młoda kobieta, która przez ponad dwadzieścia lat próbowała zapomnieć o tragicznych wydarzeniach ze swojego dzieciństwa. Jej ojciec Nikolaos strącił ją w przepaść po tym, jak próbowała ona ratować swojego brata – teoretycznie sprzeciwiając się tym samym woli bogów. Mimo wszystko dziewczynce udało się uciec – od tamtej pory żyła w przekonaniu, że straciła całą swoją rodzinę. Brat umarł, matka popełniła samobójstwo, a o ojcu słuch wszelki zaginął. Gdy jednak okazuje się, że Kasandra otrzymuje od tajemniczego przybysza obietnicę otrzymania niewyobrażalnego bogactwa w zamian za zabicie słynnego wodza zwanego Wilkiem, wszystko przybiera nieoczekiwany obrót – kobieta odkrywa, że przez wiele lat żyła w kłamstwie.

Nigdy specjalnie nie zastanawiałam się nad tym, czym wyróżniają się tak zwane „oficjalne powieści gry”. W tym przypadku jednak rzucił mi się w oczy pewien schemat – niejednokrotnie Kasandra miała do wykonania pewne zadania, które z kolei prowadziły ją do kolejnych i kolejnych. To taka typowa zagrywka – wykonaj quest, tutaj pojawi się zadanie poboczne, tutaj docierasz do celu, ale okazuje się, że nie odnalazłeś tego, co było obiecane, więc stajesz w obliczu kolejnego zadania. Jak w typowej grze. Z łatwością mogłam sobie wyobrazić, jak to mniej więcej mogłoby wyglądać, gdybym faktycznie skusiła się na dzieło Ubisoftu. Czy jest to wada tej powieści? W moim odczuciu nie – takie nieoczekiwane zwroty akcji i rozbudzanie ciekawości czytelnika poprzez kolejne zadania do wykonania jest jak najbardziej czymś pozytywnym.

Gordon Doherty zdecydowanie urzekł mnie tym, że znakomicie opisał rozgrywające się tutaj wydarzenia, zadbał o odpowiednie stopniowanie napięcia, o zachowanie pewnych tajemnic do samego końca, których wyjaśnienie chwilami było naprawdę niesamowite, ale przede wszystkim urzekł mnie cudowny klimat starożytnej Grecji! Czy uwierzycie, że możecie tutaj spotkać słynnych filozofów czy mężów stanu? Tak, pojawia się nawet sam Sokrates! Atmosfera tej powieści jest genialna, a realia starożytności całkiem nieźle przedstawione. Chociaż teoretycznie nie do pomyślenia jest kwestia tego, że kobieta mogłaby faktycznie w tym okresie zostać wojownikiem, to mimo wszystko nastrój jest nieziemski!

Wartka akcja i jej zaskakujące zwroty zdecydowanie zachęcają do lektury. Dodatkowo Kasandra to ten typ postaci, który uwielbiam. Silna, pewna siebie kobieta, która realizuje się w walce, ale pragnie także odkryć prawdę o swoim pochodzeniu – a nie jest to takie łatwe. Autor stopniowo wprowadza nowe wątki, gdzie jednym z ciekawszych jest zdecydowanie kwestia Kultu Kosmosu. To tajemnicze stowarzyszenie, które bardzo miesza w wojnie pomiędzy Spartą i Atenami, a na ich czele stoi mistrz, który sprawia wrażenie typowego czarnego charakteru. Kult Kosmosu w tym przypadku reprezentuje jakby Templariuszy, a ród Kassandry prekursorów Asasynów. Intrygi, spiski, wojna – oto typowe elementy tej powieści.

Przyznam szczerze, że ta powieść naprawdę mnie wciągnęła i przypadła mi do gustu. Świetnie się przy niej bawiłam i nie ukrywam, że chętnie sięgnęłabym po dalsze losy głównej bohaterki, chociaż raczej nie zapowiada się na to, żeby miały takowe powstać. Zakończenie wydało mi się być nieco otwarte, ale jeżeli weźmiemy pod uwagę, iż jest to oficjalna powieść gry, to niekoniecznie musi to iść w parze z powstaniem kontynuacji. Mimo wszystko jest to naprawdę przyjemna pozycja!

Dział: Książki