lipiec 13, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: USA

poniedziałek, 16 wrzesień 2019 23:02

Ostatnia misja Asgarda - zapowiedź

Pierwsza polska space opera wydana w USA z rekomendacjami

Davida Webera, Nancy Kress, Mike’a Resnicka, Jacka Campbella, Kevina J. Andersona

Asgard cudem unika zniszczenia podczas ataku na Ziemię. Podczas lotu w nadprzestrzeni narusza horyzont zdarzeń potężnej czarnej dziury i przenosi się w czasie o ponad sto pięćdziesiąt lat. Załoga admirała Rutty pojawia się w normalnej przestrzeni długo po zakończeniu exodusu ludzkości, po którym w Galaktyce pozostały jedynie niezliczone pola przegranych i dawno zapomnianych bitew.
Na pokładach okrętów należących do eskadry ostatniego rdzeniowca jest jednak wystarczająco wielu ludzi, by nasza cywilizacja mogła się odrodzić. Aby było to możliwe, Asgard musi wykonać ostatnią misję: wyruszyć szlakiem zagłady i odkryć wszystkie tajemnice Obcych, zarówno ma’lahn, jak i tych, którzy przybyli, by ich pomścić.

Robert J. Szmidt (ur. 1962) pierwsze teksty i tłumaczenia opublikował w połowie lat osiemdziesiątych. Przez kolejne dziesięć lat wydawał czasopisma dla branży filmowej, następnie przerzucił się na gry komputerowe, by w 2001 roku wrócić do korzeni i stworzyć "Science Fiction", ukazujący się nieprzerwanie przez jedenaście lat magazyn literacki, na którego łamach zadebiutowała większość znaczących pisarzy ostatniego pokolenia. Twórca
portalu http://www.fantastykapolska.pl

Napisał szesnaście powieści i ponad dwadzieścia opowiadań, przetłumaczył ponad osiemdziesiąt książek, odpowiadał za spolszczenie jedenastu gier komputerowych. Jego powieść Metro2033: Otchłań została przetłumaczona na język rosyjski. Zdobywca tytułu Wrocławianin Roku 2015, w 2017 roku otrzymał srebrną, a w 2018 złotą Odznakę Honorową Zasłużony dla Województwa Dolnośląskiego.

We współpracy z Domem Wydawniczym REBIS wydał: Apokalipsę według Pana Jana, Samotność Anioła Zagłady, Toy Land, Polowanie (kroniki Jednorożca) oraz - w ramach cyklu "Pola dawno zapomnianych bitew" - Łatwo być Bogiem, Ucieczkę z raju, Na krawędzi zagłady i Zwycięstwo albo śmierć. Łatwo być Bogiem (Easy To Be A God) jest pierwszą polską space operą, która została wydana w USA z rekomendacjami mistrzów amerykańskiej SF: Nancy Kress, Mike'a Resnicka, Davida Webera, Kevina J. Andersona i Jacka Campbella.

Dom Wydawniczy Rebis
ISBN: 978-83-8062-540-2
Data premiery tego wydania: 2019-09-17
Liczba stron: 336

Dział: Książki
poniedziałek, 16 wrzesień 2019 00:12

Łańcuch - zapowiedź

Ofiara, porywacz, ocalały, kryminalista
A TY KIM JESTEŚ?

Gdy jesteś w ŁAŃCUCHU,
stajesz się każdym z nich.
Dzwoni twój telefon.
Ktoś porwał ci dziecko.
Aby je uwolnić, musisz porwać kolejne dziecko.
Tak działa ŁAŃCUCH, przerażająca organizacja,
która ofiary zmienia w przestępców.
Jeśli go przerwiesz, twoje dziecko zginie.

Dział: Książki
niedziela, 15 wrzesień 2019 23:44

Efekt Susan - Zapowiedź

DATA PREMIERY: 17 WRZEŚNIA

Znakomicie napisany futurystyczny thriller jednego z najpopularniejszych duńskich pisarzy.

Susan Svendsen ma wyjątkowy dar – jest ekspertem w skłanianiu ludzi do odkrywania przed nią swoich tajemnic. Podczas zwykłej rozmowy z nią wszyscy nieświadomie zaczynają wyjawiać najskrytsze myśli i sekrety. Susan wykorzystywała to przez całe życie, lecz teraz, kiedy jej i całej jej rodzinie grozi więzienie, ten niezwykły talent staje się ostatnią deską ratunku.

Dział: Książki
niedziela, 15 wrzesień 2019 23:28

Deadly Class. T. 3 : Wężowisko - zapowiedź

Sytuacja Marcusa i Marii nie wygląda za dobrze. Doprowadzenie do śmierci Chico musi mieć konsekwencje. W szkole pojawia się jego pałająca rządzą zemsty rodzina. Marcus powoli zaczyna dostrzegać minusy życia zawodowego zabójcy. Zawsze miał problemy, ale chyba jeszcze nigdy aż takie.

Dział: Komiksy
piątek, 06 wrzesień 2019 10:00

Oblicze mroku

Często patrząc w lustro nie możemy znieść tego, co widzimy. Nie zawsze za sprawą naszego wyglądu, lecz rzeczy, które zrobiliśmy. W końcu mówi się, że "nie możemy patrzeć na siebie w lustrze". Zwierciadło odbija tylko nasze oblicze, wykrzywione złością, poczuciem winy, smutkiem. Ten -bądź co bądź- element wystroju domu wielokrotnie słyszał nasze wyrzuty względem siebie, słowa pocieszenia. Jest jak "martwy przyjaciel", przed którym stajemy każdego dnia, z lepszym lub gorszym nastawieniem. Widzi nas. Słucha. I na szczęście nie odpowiada. Chyba...

Maria jest nieśmiałą licealistką, która w żaden sposób nie może nawiązać relacji z rówieśnikami. Jej jedyną przyjaciółką jest jednocześnie jej sąsiadka, Lily, szkolna gwiazda- o ile tę relację można określić jako przyjaźń. Nękana przez kolegów, wyśmiewana przez koleżanki i zupełnie niezrozumiana przez rodziców, Maria z dnia na dzień coraz bardziej zamyka się w sobie, a jedynym powiernikiem jej łez staje się lustro. I w końcu postanawia odpowiedzieć. Dziewczyna z drugiej strony tafli przedstawia się jako Airam; wie o Marii wszystko, bowiem towarzyszy jej wszędzie tam, gdzie może dotrzeć odbicie. Jest odważna, pełna złości i chętna na zemszczenie się na prześladowcach w imieniu głównej bohaterki. Maria musi tylko zgodzić się na zamianę miejscami, która ma potrwać tylko do chwili, w której Airam odniesie zwycięstwo nad jej wrogami, oczyszczając tym samym drogę dla nieśmiałej nastolatki. Później każda z nich ma wrócić na swoje miejsce. A jednak czy istota, która przez tak wiele lat tkwiła za szklaną taflą będzie chciała ponownie wrócić do swojego więzienia... ?

Kilka miesięcy temu na Instagramie wyświetlił mi się krótki filmik, fragment jakiegoś filmu, który już wtedy mnie zainteresował. Otóż w owej cząstce dwie przyjaciółki umówiły się na naukę jazdy na łyżwach. Jedna z nich od razu wyglądała dla mnie podejrzanie- miała coś tak mrocznego w oczach... zainteresował mnie ów ułamek treści. Jak się okazało później, był to właśnie fragment filmu Oblicze mroku. Nie muszę chyba wspominać, że byłam ogromnie zaciekawiona, jak reżyser przedstawi swój pomysł. Ostatecznie w kinematografii już pojawiały się filmy z motywem lustra i tkwiącego za nim zła. Czy obecnie przedstawiono nam jakąś inną wizję?

Od pierwszych minut czuć w tej produkcji mrok; widza otacza zimowa aura, a sceny kręcone są w dość zimnej, przyciemnionej kolorystyce. Bohaterowie nie żartują między sobą, a na pierwszy plan wysuwa się to, jak Maria jest traktowana przez otoczenie. Wyobraźcie sobie, że Wasi rodzice nie akceptują Was takimi, jakimi jesteście, starając się nawet namówić Was do chirurgicznej poprawy urody (!). Ten fragment naprawdę mną wstrząsnął, zaś naszą główną bohaterkę ostatecznie przekonał do zamiany miejsc z Airmą. Od początku miałam podejrzenie kim tak naprawdę jest dziewczyna z lustra i czego chce od nieświadomej tajemnic skrytych skrzętnie przez rodziców Marii. Oblicze mroku nie należy może do oryginalnych produkcji, bo tak naprawdę nic nowego tam nie zobaczycie, ale mimo to niesamowicie wciąga. Airam jest zła do szpiku kości; prawie tak, jakby całe poczucie niesprawiedliwości oraz inne negatywne emocje Marii trafiały prosto do niej, dając jej siłę. Choć istota zza lustra twierdzi, że zrobi wszystko wyłącznie w dobrym interesie głównej bohaterki, to jak widz się spodziewa- wcale tak nie jest. 

Dużą rolę w całej historii odgrywa także głowa rodziny, Dan, czyli ojciec dziewczyny. Na co dzień zajmuje się poprawianiem urody, a tak w pracy, jak i w życiu- jest perfekcyjny aż do przesady. Wspominałam już, że chciał poprawić urodę własnej córki? No właśnie. Nie ma w nim cieplejszych uczuć, a jego żona codziennie musi wyglądać jak z żurnala. Co oczywiście nie wpływa na jego większe zainteresowanie nią. To on w ich trzyosobowej rodzinie dyktuje warunki, matka nie ma nic do gadania. To on sprawia, że Maria czuje się jeszcze bardziej nieatrakcyjna, niezrozumiana. To on wiele lat temu podjął decyzję, która -jak się okazuje w trakcie filmu- rzutuje na obecne wydarzenia. Esteta, który uwielbieniem piękna terroryzuje rodzinę. 

Oblicze mroku to bardzo ciekawy film dla osób, które lubią thriller psychologiczny z wątkami horroru. Nie będziecie się nudzić podczas seansu, obiecuję. 

Dział: Filmy
niedziela, 01 wrzesień 2019 17:42

Corgi, psiak Królowej

Od czasów Shreka kino dziecięce to coś więcej niż słodkie bajki z prostym morałem, ograniczoną liczbą słów, oparte na formule gonić króliczka. Teraz twórcy pragną przyciągnąć bardziej wymagających intelektualnie widzów, zaszywając w dialogach cytaty, czy analogie do rzeczywistości, zrozumiałe wyłącznie dla dorosłych. To sprawia, że owe bajki są prawdziwie mistrzowskimi obrazami, które można oglądać wielokrotnie, nie szukając już nawet wymówki w postaci obecności latorośli. Czy tak samo jest z filmem „Corgi, psiak Królowej”?

Tytułowy corgi, to nowy pieszczoch królowej Elżbiety II, o imieniu Rex. Dołączył on do pokaźnej już menażerii monarchini, z miejsca zaskarbiając sobie jej miłość, a tym samym zajmując wyjątkową pozycję wśród dorosłych już psów. Nic zatem dziwnego, że słodki, domagający się nieustannie drapania po brzuszku pupil, szybko awansował na arcy-psa, a wyznacznikiem jego statusu jest nie tylko cenna obróżka, ale również stopień rozpieszczenia. To pies, który nigdy nie zmókł (jeden ze służących rozkłada nad nim parasol podczas załatwiania potrzeb fizjologicznych w deszczu), który nigdy nie pobrudził swoich wypielęgnowanych łapek (specjalne dywaniki), któremu śniadanie przynosi służący w liberii.

Wszystko zmienia się po wizycie w Pałacu Buckingham prezydenta USA wraz z Melanią i ich pupilką – Miśką, wulgarną i napastliwa suczką, która obdarzyła Rexa niezwykłym afektem. Połączenie tych psów wydaje się strategicznym posunięciem pod względem politycznym, tyle tylko, że corgi Królowej wcale nie ma ochoty zawrzeć bliższej znajomości z uszminkowaną sunią. Splot nieszczęśliwych wypadków sprawia, że Trump opuszcza Anglię wcześniej, niż planowano, zaś Elżbiety II po raz pierwszy karci psa.

Pogrążony w depresji Rex planuje ucieczkę, a namówiony przez swojego przyjaciela Karola, który roztacza przed nim wizję rajskiego życia w charakterze psa papieża, wciela swoje plany w życie. Karol również wymyka się wraz z Rexem z pałacu, niestety nie po to, by służyć pomocą – chce pozbyć się konkurenta i zasłużyć na tytuł ulubionego psa królowej. Posuwa się nawet do próby morderstwa i tylko przypadek sprawia, że Rex zostaje odratowany. Jednak ceną za przeżycie, jest konieczność pobytu w schronisku. Tu zaś wydelikacony, egoistyczny, pewny siebie pies zderza się z brutalną rzeczywistością, w której rządzi ten, kto jest większy i silniejszy.

Walki psów, żebranie o miłość nowych właścicieli, nielegalny klub – to wszystko, co czeka Rexa w schronisku, o ile przeżyje, bowiem gwałtowne uczucie do Wandy, gwiazdy nielegalnego podziemia, przysporzy mu nie lada kłopotów.

Jak zakończy się ta historia? Przekonamy się o tym dzięki filmowi „Corgi, psiak Królowej”, w reżyserii Bena Stassena i Vincenta Kesteloota. Oglądając tą bajkę usilnie zastanawiałam się, kto miał stać się jej odbiorcą, okazało się to bowiem dość trudne do określenia. Z pewnością nie jest to film dla dzieci – nie chciałabym, żeby moja córka śledziła walki psów czy słuchała niewybrednych komentarzy, które w filmie padają. Nie jest to również film dla dorosłych, chyba że kogoś bawią szyderstwa skierowane pod adresem Donalda Trumpa czy przerysowane zachowanie Melanii.

Mimo iż na ekranie wciąż coś się dzieje, zaś twórcy usilnie starają się wciągnąć widza w wymyśloną przez siebie opowiastkę, to raczej średnio im się to udaje. Do plusów animacji studia nWave Pictures należy zaliczyć dbałość o szczegóły, wspaniałą animację i – w większości – naprawdę słodkie psiaki, a także wyposażenie każdego z futrzastych bohaterów w zestaw cech, czyniących je wyjątkowymi. Doskonały jest również polski dubbing, który idealnie pasuje do temperamentu osób na ekranie. Całość wyszła jednak średnio – ani nie śmieszy, ani nie rozczula, za to może nieco znudzić…

Dział: Filmy
czwartek, 29 sierpień 2019 17:15

Dobry omen

Podobno świat dzieli się na dobro i zło. Po dobrej stronie stoją na straży Anioły, po złej zaś króluje diabeł ze swą świtą. W czarno-białym świecie podział byłby prosty, a różnice widoczne. Tylko nic nie jest tylko dobre i złe, podobno.

Nadchodzi koniec świata, Jeźdźcy Apokalipsy nadciągają, a do Armagedonu szykuje się Antychryst. Nie zostaje nic innego, jak wyglądać końca. Inne zdanie mają dwaj przyjaciele mieszkający od wieków wśród ludzi. Anioł Azirafal i demon Crowley, nie chcą poddać się biegowi wydarzeń i postanawiają udaremnić prace Antychrysta. Proste, prawda? Chyba że tym, kto ma dokonać zagłady, jest jedenastoletni chłopiec, który nie ma pojęcia, co go czeka i nadaje się bardziej na prymusa niż niszczyciela. Co z tego wyjdzie?

Chyba nie ma na świecie nikogo kto nie słyszałby nazwiska Pratchett. Ciągnie się za nim wiele świetnych książek i specyficzne poczucie humoru, które wymaga dystansu do wielu spraw i samych siebie. Uwielbiam twórczość zarówno Pratchett'a, jak i Gaimana, więc Dobry Omen był oczywistym wyborem. Czy słusznym?

Dawno się tak nie uśmiałam. Tak dużej i dobrej dawki humoru może temu duetowi pozazdrościć niejedna książka, ale do rzeczy. Fabuła zachwyca lekkością i przekornością. Nie może być mowy o nudzie, gdy anioł przyjaźni się z demonem i choć dość szorstka to relacja, to ma swój urok, który tworzy trzon całej historii. Czy może się coś nie udać, w takim towarzystwie? Cóż, wiele. Panowie Pratchett i Gaiman nie tylko stworzyli nietuzinkową historię, ale dodali do niej również bohaterów, których w lot pokochacie i zżyjecie się z nimi na zawsze. Choć może w obliczu nadchodzącej apokalipsy to niewiele.

Dobry omen to jedna z powieści, która pod płaszczykiem humoru kryje coś więcej. Gdzieś pod żartami kryje się miejsce, w którym możesz po debatować o wierze, moralności i wolnej woli. Czy zmienisz sposób myślenia? Nie wiem, ale na pewno dokonasz analizy tego, jak postrzegasz dobro i zło. Tu ten podział nie jest oczywisty. Wręcz gruba krecha oddziela nas od myślenia takimi schematami i to jest rewelacyjne, a do tego jest gwarancją relaksu. Co bardziej mnie ujęło? Kreacja bohaterów, wszystkich. Są marzeniem nie jednego pisarza. Z miejsca ich kochasz, wywołują masę emocji, a do tego nie da się ich wyrzucić z głowy.

To historia uniwersalna i lekko zakurzona jednocześnie. Choć niektóre elementy, które zawiera Dobry omen, są ciut przestarzałe, inne nie tracą na wartości i aktualności nawet dziś po prawie trzech dekadach od jej debiutu na rynku. Wyczuwalny styl Pratchett'a i akcent pióra Gaimana dają niezwykle zabawną i pouczającą jednocześnie opowieść, która powinna znaleźć drogę do waszych serduszek. Fantastyczny styl, niezła fabuła z bohaterami wartymi zapamiętania, a to wszystko okraszone dawką humoru, której nie oprze się nikt. Czegóż chcieć więcej? Chyba tylko dobrej ekranizacji, a to też macie zapewnione.

Dobry omen sprawdził się idealnie na przełamanie niemocy czytelniczej i przypomnienie miłości do Pratchett'a i Gaimana. Myślę, że ten niecodzienny duet anioła książkoholika i demona miłośnika Bentleyów przypadnie wam do gustu. Ja szczerze polecam.

Dział: Książki
niedziela, 11 sierpień 2019 13:59

Fatum Elizabeth

“Fatum Elizabeth” zaintrygował mnie okładką. Ta czerwień intrygowała i gdzieś wewnętrznie budziła we mnie przekonanie, że to może być naprawdę dobry horror.

Pierwsze sceny szybko mnie przeraziły, nie historią, a grą aktorską głównej bohaterki. Zacisnęłam jednak zęby i postanowiłam wytrzymać. I słusznie. Kilkanaście minut i jedno użycie łopaty później, zarówno film, jak i gra Abbey Lee nabrały nowej jakości. Zmiana zaiste była na lepsze.

“Fatum Elizabeth” to opowieść o geniuszu, miłości i zabawie w Boga. Wiadomo bowiem nie od dziś, że w genialnych umysłach chęć zastąpienia Stwórcy jest wręcz nieunikniona. Tyle, że nawet najgenialniejszy umysł nie jest w stanie przewidzieć, skutków tej zabawy. Bo twory kreatora nie koniecznie muszą spełniać jego oczekiwania. Za to na pewno będą chciały żyć po swojemu.

Wracając do roli kreowanej przez Abbey Lee - początkowy infantylizm i doprowadzająca do szału maniera postaci, okazały się zabiegiem celowym dla całości fabuły. Dalsza część historii to już prawdziwe, dobre aktorstwo w jej wydaniu. Partnerujący jej Matthew Beard nie tylko dotrzymuje jej kroku, ale nadaje całości tak potrzebnej temu gatunkowi grozy.

“Fatum Elizabeth” to horror aspirujący do miana horroru dla intelektualistów. Groza nie jest bowiem nastawiona na przerażające dźwięki i biegające po okolicy demony, ale na postawienie pytania, jak daleko może posunąć się człowiek, nawet najbogatszy i najinteligentniejszy, dla zaspokojenia swoich, nawet najwznioślejszych, potrzeb? Jak daleko można posunąć się w imię miłości? I czy eksterminacja nieudanych efektów eksperymentów jest moralnie usprawiedliwiona? W tym bowiem horrorze przestraszyć ma nie krwawa jatka, ale skutki tego, co z naszym światem i naszym człowieczeństwem mogą zrobić geniusze.

Dział: Filmy
środa, 07 sierpień 2019 20:06

Jaga

Niektóre cykle są zbyt dobre, żeby skończyć się... po zakończeniu. Zakochałam się w serii „Kwiat Paproci” Katarzyny B. Miszczuk, dlatego, kiedy dowiedziała się, że autorka napisała prequel, nie zastanawiałam się nawet przez chwilę! Koniecznie musiałam go przeczytać, tym bardziej że tytułowa Jaga już wcześniej sprawiała wrażenie niezłego ziółka.

Stara, poczciwa Jaga nie zawsze była... emerytką. Zanim spotkała Gosię, sama była piękna, młoda i bez grosza przy duszy. Posadę szeptuchy odziedziczyła po swojej babci, kobiecie o złotym sercu, ale zupełnie bez żyłki biznesowej. Szybko okazuje się, że młoda szeptucha będzie miała o wiele więcej problemów niż tylko kiepska sytuacja finansowa i brak zaufania wśród mieszkańców. Nagle Bieliny stają się centrum życia lokalnych potworów, a gdy dodać do tego bogów i nieśmiałego żercę... robi się bardzo ciekawie. Oj będzie się działo! Przygotujcie się na jazdę bez trzymanki, bo Jaga nie ma zamiaru oszczędzić wam żadnych szczegółów, zwłaszcza tych pikantnych.

Tak, jak już wspomniałam, uwielbiam tę serię, dlatego z radością wróciłam do świata w którym szeptucha to zawód, a w lesie można spotkać rusałki. Historia Jagi została wprowadzona w dość typowy sposób, poprzez spotkanie dwóch bohaterek i rozmowę o przeszłości. Jednak ten pomysł nie do końca został wykorzystany, opowieść bowiem zaczyna się od konwersacji, a potem płynie nieprzerwanie w pierwszoosobowej narracji. Chociaż kilka wtrąceń z teraźniejszości z pewnością by nie zaszkodziło, a pozwoliło powspominać trochę bohaterów całej serii. Ale... musi nam w tym zakresie wystarczyć krótki fragment na początku i na końcu książki.

Nie znaczy to jednak, że nie pojawi się nikt ze znanych postaci. Niektórych przecież nie ogranicza czas... Muszę przyznać, że prequel „Jaga” to genialne uzupełnienie całości. Nie tylko lepiej poznajemy Jagę, ale też bardziej rozumiemy zachowanie starego żercy. Co więcej, również późniejszy bieg wydarzeń jawi się jako pełniejszy i zyskuje drugie dno.

Jeśli spodobała się wam przebojowość Gosi, to Jaga w niczym jej nie ustępuję. Stateczne emerytka z pewnością nie może powiedzieć, że nie wyszalała się w czasach młodości. W przeciwieństwie do swojej następczyni zawsze wie, czego chce i nie waha się po to sięgnąć. Jej losy to nieustająca przygoda i czerpanie z życia pełnymi garściami. Wątki miłosne przeplatają się z nadprzyrodzonymi, a tempo akcji nie zwalnia ani na chwilę. W tej części dzieje się naprawdę tyle, że aż nie ma czasu, by zaczerpnąć tchu!

Tak samo, jak i cała seria, tom 0,5 utrzymuje klimat słowiańskich wierzeń i atmosferę małej wsi. Jednak o ile za czasów Gosi pozycja szeptuchy jest szanowana i... dochodowa, o tyle wcześniej tak nie było. Szybko okazuje się, że jest to w całości zasługa Jagi. Zdecydowanie kapitalnie czyta się o rozpoczynaniu tak niecodziennego biznesu :)

Na początku „Jagi” ciężko było mi się pogodzić, że ten tom jest jednak tak bardzo niezależny. Jednak szybko zaakceptowałam zmianę głównej bohaterki i w całości zaangażowałam w rozwój wydarzeń. Świetna książka, interesująca kreacja świata i genialna historia. Cały czas jestem pod wrażeniem tego tomu i mam nadzieję, że to mimo wszystko nie będzie moje ostatnie spotkanie z Bielinami!

Dział: Książki
czwartek, 18 lipiec 2019 20:47

Synowie światłości

– Esseńczycy byli stronnictwem religijnym, tak jak faryzeusze i saduceusze. Ale w przeciwieństwie do nich działali… dyskretnie.
– Czyli co? Chodzili w kapturach i chowali się po piwnicach? – zapytała z ironią.
– Nie bądź śmieszna, Kate – odpowiedział jej Oliver – po prostu woleli nie bratać się zbytnio z innymi. Jakby się nad tym zastanowić, można to uznać za zaletę… – przerwał na chwilę, po czym dorzucił:
– Trzymali się cienia, mimo że sami nazywali siebie Synami Światłości.


Zabierając się za czytanie „Synów Światłości” Tomasza Serzysko spodziewałam się fajnej, lekkiej historii przygodowej podsyconej realnymi historycznymi faktami. I można powiedzieć, że to dostałam, ale jednocześnie w pakiecie autor sprzedał mi wielki czytelniczy zawód. Bo „Synowie światłości” to książka oczywista, przewidywalna, w której jeden absurd goni kolejny i która według mnie, niestety, jest stratą czasu. Szkoda, bo zapowiadało się tak dobrze.


Ale zacznijmy od początku. Książka zaczyna się w momencie kiedy Olivera Monroe – głównego bohatera powieści – spotyka bardzo dziwny dzień. Najpierw jeden nadgorliwy student wręcza mu gazetę z dziwnym artykułem na temat Jezusa, a następnie pojawia się dziwny jegomość proponujący mu wyprawę życia, która ma wpłynąć na jego karierę. Nasz profesor w początku się opiera, ale w końcu ulega pokusie. W końcu jest zmęczonym życiem młodym wykładowcą. W jego wyprawę wplątuje się jego przyjaciółka – również wykładowczyni – Kate. Razem próbują rozwikłać tajemnice esseńczyków, tajnego stowarzyszenia, które miało posiąść Prawdę absolutną.


Brzmi nieźle prawda? Też mi się tak wydawało. Jednak wszystko psują wcześniej wspomniane absurdy. Helikopter podlatujący pod okno wysokiego budynku? Czemu nie? Kto by się przejmował, że przy tej odległości, to jednak śmigło mogłoby się nie zmieścić? Już pomijam spostrzegawczość głównych bohaterów, którzy helikopter zauważyli dopiero kiedy był pod oknem. Jakby nie powinno było go słychać już od dawna. Kolejna sprawa - 10 minut na zakup biletu i przejście odprawy na jerozolimskim lotnisku? Żaden problem. Przecież na pewno nikt nie nabierze podejrzeń wobec cudzoziemców wręcz przelatujących przez lotnisko? I ja rozumiem, że autor chciał żeby sytuacja wyglądała trochę bardziej dramatycznie, no ale to było lekko nierealne. A chyba chociaż jakieś śladowe ilości realizmu powinny się znajdować w takiej książce?


I może można byłoby to wszystko przeboleć, gdyby nie płytkość głównych bohaterów. Miałam wrażenie, że oboje są tacy sami, że właściwie różnią się tylko płcią. Nieporadni, kompletnie zagubieni w tym co robią i jeśli mam być szczera to jakoś tak, strasznie mało inteligentni jak na wykładowców akademickich. Odniosłam wrażenie, że te postacie zostały napisane na kolanie, bez jakiegoś większego pomysłu, byle by byli i byle by w jakiś sposób wpasowali się w historię.


Gwoździem do trumny jednak tej książki było coś innego. Było zakończenie historii, które zostało żywcem ściągnięte z jednego filmu przygodowego. Nie będę spoilerować i zabierać wątpliwej przyjemności z czytania, jeśli ktoś się skusi, ale mnie osobiście jako czytelnika mocno to uraziło.

Dział: Książki