listopad 01, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: USA

sobota, 05 październik 2019 13:47

Pandemia

"Dziś nawet uczeń szkoły średniej, wyposażony w powszechnie dostępne odczynniki i odpowiednio poinstruowany, może nauczyć się modyfikowania genotypu żywych komórek, a te przekażą owe zmiany kolejnym generacjom."

Tom jedenasty, ale w tej serii można zacząć od dowolnej odsłony, każda obroni się bez znajomości poprzednich. Przyznam, że szczególnie chętnie rzucam się na thrillery medyczne, a zwłaszcza powieści Robina Cooka, w rewelacyjny sposób oddziałują na wyobraźnię, zapewniają dobrą rozrywkę czytelniczą, a przy tym dostarczają ciekawej wiedzy ze zdobyczy świata nauki. 

Fabuła opiera się na niebezpieczeństwie, jakie niesie machinalne i bezmyślne zajmowanie się modyfikacjami genetycznymi, zabawianie w boga decydującego, kto ma żyć i jakim kosztem. Żargon naukowy przedstawiony w czytelnej i zrozumiałej formie, szybko oswajamy i odnajdujemy się w klimacie. Tradycyjnie, autor nakłania czytelnika do zajmujących refleksji, wciąga w świat etycznych dylematów i mrocznej sfery natury człowieka. Przed odpowiedziami na niewygodne pytania trudno uciec, to one kształtują nasz pogląd na wybrane zagadnienia życia. Podoba mi się podejmowanie kwestii powiązanych z tym, co faktycznie dzieje się na scenie medycyny, biznesu i polityki. Momentami dreszcze przechodzą po plecach na myśl, że scenariusz wykreowany na potrzeby powieści może znaleźć wierne odbicie w prawdziwym świecie.

I jak zwykle w powieściach Cooka, wszystko zaczyna się od indywidualnego przypadku, dzięki uszczegółowionemu opisowi zaprzyjaźniamy się z postacią, wczuwamy w jej sytuację, poznajemy okoliczności ciążącego nad nią niebezpieczeństwa, aby za chwilę się z nią pożegnać. Jedna tragedia pociąga za sobą kolejne, a wszystkie cechuje niejasność, zawiłość i podejrzliwość. Zdajemy sobie sprawę, że coś mrocznego czai się za zgonami pozornie zdrowych osób, bynajmniej nie chodzi tu o zjawisko nieoczekiwanej śmierci. Patolog Jack Stapleton dociera do niepokojącej informacji o zadziwiającej zgodności DNA przeszczepionego serca z DNA odbiorcy. Podejrzewa, że śmiercionośny wirus dopiero rozpoczyna działalność, a Nowy Jork staje przed katastroficznym obliczem masowej epidemii. Rozpoczyna się wyścig z czasem, jednak trudno zająć się prewencją, kiedy nikt nie chce uwierzyć w przypuszczenia Jacka, a zwłaszcza Laurie, jego szefowa i zarazem żona, piastująca wysokie stanowisko w służbach medycznych.

Autor zgrabnie miesza ze sobą wątki, wciągająco prowadzi po etapach śledztwa, frapująco przywabia głównego bohatera w niebezpieczne rejony. Nieustannie coś się dzieje, narasta atmosfera grozy, nasila się uczucie wielkiego spisku i zręcznej manipulacji. Jak poznać typ wirusa, z którym przyszło się zmierzyć, jak go wyizolować? I jakie siły stoją za jego uwolnieniem? Także życie prywatne Jacka toczy się wartkim rytmem, nie obce mu perturbacje, wahania i wątpliwości. Z jednej strony to przerywnik od ciężkiej tematyki zgonów, z drugiej ściśle splata się z główną intrygą. Książka zapewnia udany wieczór czytelniczy, w moim odczuciu warto się z nią zapoznać, mam wrażenie, że przy tak atrakcyjnych pomysłach na fabułę i przyjaznej narracji twórczość Robina Cooka jeszcze długo zapewniać mi będzie wyczekiwaną przyjemność czytelniczą.

Dział: Książki
czwartek, 26 wrzesień 2019 20:20

Kandydatka

Nogi się pode mną ugięły i ześlizgnęłam się na podłogę, przyciskając kolana do piersi. Moja skóra była lepka i trzęsły mi się ręce, gdy wzięłam od Blayne’a buteleczkę. Nie mogłam przestać wyobrażać sobie sześcioletniego Darrena w kałuży własnej krwi, kopanego, bitego i smaganego biczem z ostrzami przez człowieka, którego nazywał ojcem. Mały chłopiec próbował uratować brata.

Zabierając się za „Kandydatkę” autorstwa Rachel E. Carter byłam pełna sceptycyzmu. Drugi tom serii „Czarny Mag” zawiódł mnie odrobinę tym, że więcej w nim było romansu i ślepego miotania się głównej bohaterki, niż samej fantastyki. Muszę jednak przyznać, że trzeci tom mnie zaskoczył i to pozytywnie. Bo ta część, moi mili, jest pełna intryg, walki o władze i szukania powodów przez Koronę do wszczęcia wojny. Sama główna bohaterka Ryiah, gdzieś pomiędzy drugim, a trzecim tomem przeszła niewyobrażalną przemianę i z dziewczyny strzelającej oczami za księciem, stała się prawdziwą maginią bojową, która nie boi się wyrażać swojego zdania, i która dzielnie walczy o to by pokazać, że nie jest tylko książęcą ozdobą.

Ale od początku. „Kandydatka” zaczyna się kiedy paczka naszych przyjaciół rozdziela się – każdy jedzie do fortu, który wybrał po egzaminach. Ryiah wybrała fort wysunięty najbardziej na północ – Ferren Keep, podczas gdy jej narzeczony Darren musiał został w pałacu. Główna bohaterka nie została zbyt dobrze przyjęta przez współtowarzyszy, którzy uważali, że swój tytuł i pozycję zdobyła tylko i wyłącznie dzięki narzeczeństwu z księciem. Motywem przewodnim całej książki jest przygotowanie się przez magów i maginie do naboru Kandydatów, czyli turnieju który ma wyłonić nowego Czarnego Maga oraz magów frakcji Uzdrawiania i Alchemii. W tle głównej fabuły rozwija się również wątek zbliżającej się wojny z Caltoth’em oraz szukaniem sojuszy, które mogłyby dać zwycięstwo Jerar’owi.

Muszę przyznać, że czytając ten tom serii odczuwałam dużo większą satysfakcję i przyjemność z tego. Autorka postawiła na rozwijanie intryg, szlifowanie talentu głównej bohaterki oraz pokazaniu jej bardziej z tej walecznej strony. Natomiast sam romans między Ryiah i Darrenem stał się wątkiem pobocznym, drugoplanowym, który nadawał tylko całości smaczku, co jak dla mnie, jest ogromnym plusem. Niestety, autorka dalej stosuje straszne przeskoki czasowe, przez co czasem trudno jest poznać czym bohaterzy zajmują się w poszczególnych momentach książki.

Co do kreacji bohaterów. Tak jak mówiłam – rozwój Ryiah jak najbardziej na plus. Z nastolatki z burzą hormonów i rozchwianym sercem stała się kobietą, gotową bronić swojego kraju, nawet za cenę osobistych poświęceń. Natomiast odniosłam wrażenie, że drugi główny bohater – Darren - został strasznie spłycony i potraktowany trochę jako taka postać dodatkowa, która niewiele wnosi do fabuły. Brakowało mi również postaci drugoplanowych, którzy byli obecni w drugim tomie – Alex’a i Elli – jednak rozumiem, że nie dało się dać im „więcej czasu antenowego”. Z czystym sercem jednak mogę powiedzieć, że nienawidzę postaci Króla Luciusa i jego pierworodnego syna Blayne’a. Tak złych postaci, dla których dobro królestwa jest tak właściwie nie ważne, dawno nie widziałam. Ale dzięki temu mamy naprawdę świetnych antagonistów.

Czy Ryiah uzyskała tytuł Czarnego Maga? I czy wybuchła wojna między Jerarem i Caltoth’em? Tego nie zdradzę, żeby nie zabierać radości z czytania. Czy polecam „Kandydatkę”? Oczywiście, ale na pewno najpierw trzeba przebrnąć przez dwa poprzednie tomy. Bo potem jest już tylko lepiej. I mam nadzieję, że ta tendencja zostanie zachowania i czwarta część będzie już totalnym majstersztykiem, na który czekam ze zniecierpliwieniem.

Dział: Książki
poniedziałek, 23 wrzesień 2019 22:08

Deadly Class. T. 2: 1988 Dzieci Czarnej Dziury

Tom pierwszy „Deadly Class” był prawdziwą bombą. Tak przynajmniej myślałam do momentu, w którym zakończyłam kontynuację historii o zaburzonych nastolatkach-zabójcach. „Deadly Class, tom 2: Dzieci czarnej dziury” to stos lasek dynamitu, które stopniowo są odpalane i niespodziewanie wybuchają, raz za razem, zaskakując czytelnika i budząc w nim pełną gamę emocji – od uśmiechu rozbawienia, po poruszenie, aż do obrzydzenia i strachu…

Drugi tom „Deadly Class” jest taki fenomenalny z kilku względów. Wątki z pierwszego tomu są przemyślanie rozwijane, a jednocześnie lepiej poznajemy przeszłość bohaterów – tutaj szczególnie głównego protagonisty Marcusa i Marii. Dostajemy również sporo gratisów w postaci myśli innych bohaterów, jak choćby cynicznej Sayi, która – co tu dużo pisać – jest zdecydowanie najbardziej tajemniczą postacią serii i jednocześnie moją ulubioną bohaterką. Nie można również zapomnieć o popkulturowych smaczkach z lat 80., które wręcz wylewają się z treści. Uwielbiam takie klimaty i myślę, że każdy miłośnik takich elementów, się zakocha w tej serii – szczególnie, jeśli ma ochotę na znacznie mroczniejszą odsłonę społeczności widzianej w serialu „Stranger Things”, czy też ekranizacji „To” Stephena Kinga. W „Deadly Class” nie brakuje psychopatów oraz krwi, ale jest i miejsce na dramat, problemy nastolatków (również te zwyczajniejsze jak depresja) oraz… humor. Całkiem sporo humoru, choć miejscami dość obrzydliwego. Największą zaletą „Deadly Class” jest jednak jej dziwaczna autentyczność, która pomiędzy całą tą makabrą, przyprawioną narkotykami i tragediami, tańczy przed czytelnikiem…

Kapitalne są również ilustracje Wesa Craiga, w których jestem równie zakochana, jak w postaci Sayi. Twarze bohaterów przepełnione są prawdziwymi uczuciami, a jednocześnie kryje się w nich mnóstwo sekretów – myślę, że właśnie te kreacje bohaterów mają równie ogromny wpływ na swoistą naturalność cyklu. Tło także jest fenomenalne – w klatkach można wyłapać trendy z lat 80., rodem z amerykańskich filmów. Muszę również tutaj dodać, że polskie wydanie tutaj również w kwestii tła się popisało, bo np. napis na pewnej paczce jest ładnie napisany w naszym języku. Takie dopracowanie to dla mnie po prostu kosmos! Kosmiczne są również barwy, które wspaniale dopełniają całości i dodając jeszcze więcej mocy treści, rysunkom i ogólnie całej serii.

Przy lekturze „Deadly Class, tom 2: Dzieci czarnej dziury” nie można narzekać na nudę. Wiele się tutaj dzieje, wiele poznajemy i… wiele dalibyśmy, aby otrzymać jeszcze więcej treści. Komiks urywa się w jednym z najciekawszych momentów, co jest zarówno koszmarnym zagraniem (do diabła z Wami, autorzy!), jak i fantastyczną zapowiedzią kolejnego tomu. Pierwsza część była bombą, druga to stos dynamitu, a trzecia – no cóż – zapowiada się na prawdziwą atomówkę. Polecam z całego serducha.

P.S. Pnownie na końcu opublikowano warianty okładek oraz plakatów do serii. Non Stop Comics, apeluję w swoim i czytelników imieniu, by został wydany jakiś plakatowy dodatek do serii!

Dział: Komiksy
poniedziałek, 16 wrzesień 2019 23:02

Ostatnia misja Asgarda - zapowiedź

Pierwsza polska space opera wydana w USA z rekomendacjami

Davida Webera, Nancy Kress, Mike’a Resnicka, Jacka Campbella, Kevina J. Andersona

Asgard cudem unika zniszczenia podczas ataku na Ziemię. Podczas lotu w nadprzestrzeni narusza horyzont zdarzeń potężnej czarnej dziury i przenosi się w czasie o ponad sto pięćdziesiąt lat. Załoga admirała Rutty pojawia się w normalnej przestrzeni długo po zakończeniu exodusu ludzkości, po którym w Galaktyce pozostały jedynie niezliczone pola przegranych i dawno zapomnianych bitew.
Na pokładach okrętów należących do eskadry ostatniego rdzeniowca jest jednak wystarczająco wielu ludzi, by nasza cywilizacja mogła się odrodzić. Aby było to możliwe, Asgard musi wykonać ostatnią misję: wyruszyć szlakiem zagłady i odkryć wszystkie tajemnice Obcych, zarówno ma’lahn, jak i tych, którzy przybyli, by ich pomścić.

Robert J. Szmidt (ur. 1962) pierwsze teksty i tłumaczenia opublikował w połowie lat osiemdziesiątych. Przez kolejne dziesięć lat wydawał czasopisma dla branży filmowej, następnie przerzucił się na gry komputerowe, by w 2001 roku wrócić do korzeni i stworzyć "Science Fiction", ukazujący się nieprzerwanie przez jedenaście lat magazyn literacki, na którego łamach zadebiutowała większość znaczących pisarzy ostatniego pokolenia. Twórca
portalu http://www.fantastykapolska.pl

Napisał szesnaście powieści i ponad dwadzieścia opowiadań, przetłumaczył ponad osiemdziesiąt książek, odpowiadał za spolszczenie jedenastu gier komputerowych. Jego powieść Metro2033: Otchłań została przetłumaczona na język rosyjski. Zdobywca tytułu Wrocławianin Roku 2015, w 2017 roku otrzymał srebrną, a w 2018 złotą Odznakę Honorową Zasłużony dla Województwa Dolnośląskiego.

We współpracy z Domem Wydawniczym REBIS wydał: Apokalipsę według Pana Jana, Samotność Anioła Zagłady, Toy Land, Polowanie (kroniki Jednorożca) oraz - w ramach cyklu "Pola dawno zapomnianych bitew" - Łatwo być Bogiem, Ucieczkę z raju, Na krawędzi zagłady i Zwycięstwo albo śmierć. Łatwo być Bogiem (Easy To Be A God) jest pierwszą polską space operą, która została wydana w USA z rekomendacjami mistrzów amerykańskiej SF: Nancy Kress, Mike'a Resnicka, Davida Webera, Kevina J. Andersona i Jacka Campbella.

Dom Wydawniczy Rebis
ISBN: 978-83-8062-540-2
Data premiery tego wydania: 2019-09-17
Liczba stron: 336

Dział: Książki
poniedziałek, 16 wrzesień 2019 00:12

Łańcuch - zapowiedź

Ofiara, porywacz, ocalały, kryminalista
A TY KIM JESTEŚ?

Gdy jesteś w ŁAŃCUCHU,
stajesz się każdym z nich.
Dzwoni twój telefon.
Ktoś porwał ci dziecko.
Aby je uwolnić, musisz porwać kolejne dziecko.
Tak działa ŁAŃCUCH, przerażająca organizacja,
która ofiary zmienia w przestępców.
Jeśli go przerwiesz, twoje dziecko zginie.

Dział: Książki
niedziela, 15 wrzesień 2019 23:44

Efekt Susan - Zapowiedź

DATA PREMIERY: 17 WRZEŚNIA

Znakomicie napisany futurystyczny thriller jednego z najpopularniejszych duńskich pisarzy.

Susan Svendsen ma wyjątkowy dar – jest ekspertem w skłanianiu ludzi do odkrywania przed nią swoich tajemnic. Podczas zwykłej rozmowy z nią wszyscy nieświadomie zaczynają wyjawiać najskrytsze myśli i sekrety. Susan wykorzystywała to przez całe życie, lecz teraz, kiedy jej i całej jej rodzinie grozi więzienie, ten niezwykły talent staje się ostatnią deską ratunku.

Dział: Książki
niedziela, 15 wrzesień 2019 23:28

Deadly Class. T. 3 : Wężowisko - zapowiedź

Sytuacja Marcusa i Marii nie wygląda za dobrze. Doprowadzenie do śmierci Chico musi mieć konsekwencje. W szkole pojawia się jego pałająca rządzą zemsty rodzina. Marcus powoli zaczyna dostrzegać minusy życia zawodowego zabójcy. Zawsze miał problemy, ale chyba jeszcze nigdy aż takie.

Dział: Komiksy
piątek, 06 wrzesień 2019 10:00

Oblicze mroku

Często patrząc w lustro nie możemy znieść tego, co widzimy. Nie zawsze za sprawą naszego wyglądu, lecz rzeczy, które zrobiliśmy. W końcu mówi się, że "nie możemy patrzeć na siebie w lustrze". Zwierciadło odbija tylko nasze oblicze, wykrzywione złością, poczuciem winy, smutkiem. Ten -bądź co bądź- element wystroju domu wielokrotnie słyszał nasze wyrzuty względem siebie, słowa pocieszenia. Jest jak "martwy przyjaciel", przed którym stajemy każdego dnia, z lepszym lub gorszym nastawieniem. Widzi nas. Słucha. I na szczęście nie odpowiada. Chyba...

Maria jest nieśmiałą licealistką, która w żaden sposób nie może nawiązać relacji z rówieśnikami. Jej jedyną przyjaciółką jest jednocześnie jej sąsiadka, Lily, szkolna gwiazda- o ile tę relację można określić jako przyjaźń. Nękana przez kolegów, wyśmiewana przez koleżanki i zupełnie niezrozumiana przez rodziców, Maria z dnia na dzień coraz bardziej zamyka się w sobie, a jedynym powiernikiem jej łez staje się lustro. I w końcu postanawia odpowiedzieć. Dziewczyna z drugiej strony tafli przedstawia się jako Airam; wie o Marii wszystko, bowiem towarzyszy jej wszędzie tam, gdzie może dotrzeć odbicie. Jest odważna, pełna złości i chętna na zemszczenie się na prześladowcach w imieniu głównej bohaterki. Maria musi tylko zgodzić się na zamianę miejscami, która ma potrwać tylko do chwili, w której Airam odniesie zwycięstwo nad jej wrogami, oczyszczając tym samym drogę dla nieśmiałej nastolatki. Później każda z nich ma wrócić na swoje miejsce. A jednak czy istota, która przez tak wiele lat tkwiła za szklaną taflą będzie chciała ponownie wrócić do swojego więzienia... ?

Kilka miesięcy temu na Instagramie wyświetlił mi się krótki filmik, fragment jakiegoś filmu, który już wtedy mnie zainteresował. Otóż w owej cząstce dwie przyjaciółki umówiły się na naukę jazdy na łyżwach. Jedna z nich od razu wyglądała dla mnie podejrzanie- miała coś tak mrocznego w oczach... zainteresował mnie ów ułamek treści. Jak się okazało później, był to właśnie fragment filmu Oblicze mroku. Nie muszę chyba wspominać, że byłam ogromnie zaciekawiona, jak reżyser przedstawi swój pomysł. Ostatecznie w kinematografii już pojawiały się filmy z motywem lustra i tkwiącego za nim zła. Czy obecnie przedstawiono nam jakąś inną wizję?

Od pierwszych minut czuć w tej produkcji mrok; widza otacza zimowa aura, a sceny kręcone są w dość zimnej, przyciemnionej kolorystyce. Bohaterowie nie żartują między sobą, a na pierwszy plan wysuwa się to, jak Maria jest traktowana przez otoczenie. Wyobraźcie sobie, że Wasi rodzice nie akceptują Was takimi, jakimi jesteście, starając się nawet namówić Was do chirurgicznej poprawy urody (!). Ten fragment naprawdę mną wstrząsnął, zaś naszą główną bohaterkę ostatecznie przekonał do zamiany miejsc z Airmą. Od początku miałam podejrzenie kim tak naprawdę jest dziewczyna z lustra i czego chce od nieświadomej tajemnic skrytych skrzętnie przez rodziców Marii. Oblicze mroku nie należy może do oryginalnych produkcji, bo tak naprawdę nic nowego tam nie zobaczycie, ale mimo to niesamowicie wciąga. Airam jest zła do szpiku kości; prawie tak, jakby całe poczucie niesprawiedliwości oraz inne negatywne emocje Marii trafiały prosto do niej, dając jej siłę. Choć istota zza lustra twierdzi, że zrobi wszystko wyłącznie w dobrym interesie głównej bohaterki, to jak widz się spodziewa- wcale tak nie jest. 

Dużą rolę w całej historii odgrywa także głowa rodziny, Dan, czyli ojciec dziewczyny. Na co dzień zajmuje się poprawianiem urody, a tak w pracy, jak i w życiu- jest perfekcyjny aż do przesady. Wspominałam już, że chciał poprawić urodę własnej córki? No właśnie. Nie ma w nim cieplejszych uczuć, a jego żona codziennie musi wyglądać jak z żurnala. Co oczywiście nie wpływa na jego większe zainteresowanie nią. To on w ich trzyosobowej rodzinie dyktuje warunki, matka nie ma nic do gadania. To on sprawia, że Maria czuje się jeszcze bardziej nieatrakcyjna, niezrozumiana. To on wiele lat temu podjął decyzję, która -jak się okazuje w trakcie filmu- rzutuje na obecne wydarzenia. Esteta, który uwielbieniem piękna terroryzuje rodzinę. 

Oblicze mroku to bardzo ciekawy film dla osób, które lubią thriller psychologiczny z wątkami horroru. Nie będziecie się nudzić podczas seansu, obiecuję. 

Dział: Filmy
niedziela, 01 wrzesień 2019 17:42

Corgi, psiak Królowej

Od czasów Shreka kino dziecięce to coś więcej niż słodkie bajki z prostym morałem, ograniczoną liczbą słów, oparte na formule gonić króliczka. Teraz twórcy pragną przyciągnąć bardziej wymagających intelektualnie widzów, zaszywając w dialogach cytaty, czy analogie do rzeczywistości, zrozumiałe wyłącznie dla dorosłych. To sprawia, że owe bajki są prawdziwie mistrzowskimi obrazami, które można oglądać wielokrotnie, nie szukając już nawet wymówki w postaci obecności latorośli. Czy tak samo jest z filmem „Corgi, psiak Królowej”?

Tytułowy corgi, to nowy pieszczoch królowej Elżbiety II, o imieniu Rex. Dołączył on do pokaźnej już menażerii monarchini, z miejsca zaskarbiając sobie jej miłość, a tym samym zajmując wyjątkową pozycję wśród dorosłych już psów. Nic zatem dziwnego, że słodki, domagający się nieustannie drapania po brzuszku pupil, szybko awansował na arcy-psa, a wyznacznikiem jego statusu jest nie tylko cenna obróżka, ale również stopień rozpieszczenia. To pies, który nigdy nie zmókł (jeden ze służących rozkłada nad nim parasol podczas załatwiania potrzeb fizjologicznych w deszczu), który nigdy nie pobrudził swoich wypielęgnowanych łapek (specjalne dywaniki), któremu śniadanie przynosi służący w liberii.

Wszystko zmienia się po wizycie w Pałacu Buckingham prezydenta USA wraz z Melanią i ich pupilką – Miśką, wulgarną i napastliwa suczką, która obdarzyła Rexa niezwykłym afektem. Połączenie tych psów wydaje się strategicznym posunięciem pod względem politycznym, tyle tylko, że corgi Królowej wcale nie ma ochoty zawrzeć bliższej znajomości z uszminkowaną sunią. Splot nieszczęśliwych wypadków sprawia, że Trump opuszcza Anglię wcześniej, niż planowano, zaś Elżbiety II po raz pierwszy karci psa.

Pogrążony w depresji Rex planuje ucieczkę, a namówiony przez swojego przyjaciela Karola, który roztacza przed nim wizję rajskiego życia w charakterze psa papieża, wciela swoje plany w życie. Karol również wymyka się wraz z Rexem z pałacu, niestety nie po to, by służyć pomocą – chce pozbyć się konkurenta i zasłużyć na tytuł ulubionego psa królowej. Posuwa się nawet do próby morderstwa i tylko przypadek sprawia, że Rex zostaje odratowany. Jednak ceną za przeżycie, jest konieczność pobytu w schronisku. Tu zaś wydelikacony, egoistyczny, pewny siebie pies zderza się z brutalną rzeczywistością, w której rządzi ten, kto jest większy i silniejszy.

Walki psów, żebranie o miłość nowych właścicieli, nielegalny klub – to wszystko, co czeka Rexa w schronisku, o ile przeżyje, bowiem gwałtowne uczucie do Wandy, gwiazdy nielegalnego podziemia, przysporzy mu nie lada kłopotów.

Jak zakończy się ta historia? Przekonamy się o tym dzięki filmowi „Corgi, psiak Królowej”, w reżyserii Bena Stassena i Vincenta Kesteloota. Oglądając tą bajkę usilnie zastanawiałam się, kto miał stać się jej odbiorcą, okazało się to bowiem dość trudne do określenia. Z pewnością nie jest to film dla dzieci – nie chciałabym, żeby moja córka śledziła walki psów czy słuchała niewybrednych komentarzy, które w filmie padają. Nie jest to również film dla dorosłych, chyba że kogoś bawią szyderstwa skierowane pod adresem Donalda Trumpa czy przerysowane zachowanie Melanii.

Mimo iż na ekranie wciąż coś się dzieje, zaś twórcy usilnie starają się wciągnąć widza w wymyśloną przez siebie opowiastkę, to raczej średnio im się to udaje. Do plusów animacji studia nWave Pictures należy zaliczyć dbałość o szczegóły, wspaniałą animację i – w większości – naprawdę słodkie psiaki, a także wyposażenie każdego z futrzastych bohaterów w zestaw cech, czyniących je wyjątkowymi. Doskonały jest również polski dubbing, który idealnie pasuje do temperamentu osób na ekranie. Całość wyszła jednak średnio – ani nie śmieszy, ani nie rozczula, za to może nieco znudzić…

Dział: Filmy
czwartek, 29 sierpień 2019 17:15

Dobry omen

Podobno świat dzieli się na dobro i zło. Po dobrej stronie stoją na straży Anioły, po złej zaś króluje diabeł ze swą świtą. W czarno-białym świecie podział byłby prosty, a różnice widoczne. Tylko nic nie jest tylko dobre i złe, podobno.

Nadchodzi koniec świata, Jeźdźcy Apokalipsy nadciągają, a do Armagedonu szykuje się Antychryst. Nie zostaje nic innego, jak wyglądać końca. Inne zdanie mają dwaj przyjaciele mieszkający od wieków wśród ludzi. Anioł Azirafal i demon Crowley, nie chcą poddać się biegowi wydarzeń i postanawiają udaremnić prace Antychrysta. Proste, prawda? Chyba że tym, kto ma dokonać zagłady, jest jedenastoletni chłopiec, który nie ma pojęcia, co go czeka i nadaje się bardziej na prymusa niż niszczyciela. Co z tego wyjdzie?

Chyba nie ma na świecie nikogo kto nie słyszałby nazwiska Pratchett. Ciągnie się za nim wiele świetnych książek i specyficzne poczucie humoru, które wymaga dystansu do wielu spraw i samych siebie. Uwielbiam twórczość zarówno Pratchett'a, jak i Gaimana, więc Dobry Omen był oczywistym wyborem. Czy słusznym?

Dawno się tak nie uśmiałam. Tak dużej i dobrej dawki humoru może temu duetowi pozazdrościć niejedna książka, ale do rzeczy. Fabuła zachwyca lekkością i przekornością. Nie może być mowy o nudzie, gdy anioł przyjaźni się z demonem i choć dość szorstka to relacja, to ma swój urok, który tworzy trzon całej historii. Czy może się coś nie udać, w takim towarzystwie? Cóż, wiele. Panowie Pratchett i Gaiman nie tylko stworzyli nietuzinkową historię, ale dodali do niej również bohaterów, których w lot pokochacie i zżyjecie się z nimi na zawsze. Choć może w obliczu nadchodzącej apokalipsy to niewiele.

Dobry omen to jedna z powieści, która pod płaszczykiem humoru kryje coś więcej. Gdzieś pod żartami kryje się miejsce, w którym możesz po debatować o wierze, moralności i wolnej woli. Czy zmienisz sposób myślenia? Nie wiem, ale na pewno dokonasz analizy tego, jak postrzegasz dobro i zło. Tu ten podział nie jest oczywisty. Wręcz gruba krecha oddziela nas od myślenia takimi schematami i to jest rewelacyjne, a do tego jest gwarancją relaksu. Co bardziej mnie ujęło? Kreacja bohaterów, wszystkich. Są marzeniem nie jednego pisarza. Z miejsca ich kochasz, wywołują masę emocji, a do tego nie da się ich wyrzucić z głowy.

To historia uniwersalna i lekko zakurzona jednocześnie. Choć niektóre elementy, które zawiera Dobry omen, są ciut przestarzałe, inne nie tracą na wartości i aktualności nawet dziś po prawie trzech dekadach od jej debiutu na rynku. Wyczuwalny styl Pratchett'a i akcent pióra Gaimana dają niezwykle zabawną i pouczającą jednocześnie opowieść, która powinna znaleźć drogę do waszych serduszek. Fantastyczny styl, niezła fabuła z bohaterami wartymi zapamiętania, a to wszystko okraszone dawką humoru, której nie oprze się nikt. Czegóż chcieć więcej? Chyba tylko dobrej ekranizacji, a to też macie zapewnione.

Dobry omen sprawdził się idealnie na przełamanie niemocy czytelniczej i przypomnienie miłości do Pratchett'a i Gaimana. Myślę, że ten niecodzienny duet anioła książkoholika i demona miłośnika Bentleyów przypadnie wam do gustu. Ja szczerze polecam.

Dział: Książki