lipiec 21, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Sci fi

czwartek, 12 czerwiec 2025 12:27

Daredevil

 

Czy znasz takie komiksy, które nie próbują ci zaimponować nadmiarem fajerwerków, tylko powoli, metodycznie osaczają cię atmosferą, aż przestajesz myśleć o czymkolwiek innym? Tak właśnie działa Daredevil autorstwa Chipa Zdarsky’ego i Marco Checchetto. To nie jest historia, w której superbohater skacze z wieżowca na wieżowiec i co trzy strony ratuje świat. To opowieść o upadku. O błędach. O odpowiedzialności, która potrafi przygnieść mocniej niż cios w twarz.

Matt Murdock wraca do życia. I do śmierci – bo bycie Daredevilem to nieustanne balansowanie na granicy jednego i drugiego. Po bliskim spotkaniu z kostuchą znów zakłada maskę. Ale ta nie chroni przed poczuciem winy. Gdy jedno z jego działań kończy się tragedią, Matt musi zmierzyć się z pytaniami wykraczającymi poza klasyczne „czy jestem dobrym bohaterem?”. Raczej: „czy mam jeszcze prawo nim być?”.

W międzyczasie Hell’s Kitchen nie śpi. Władza przechodzi z rąk do rąk. Wrogowie ewoluują. Pojawia się też ktoś, kto nie zamierza oddać dzielnicy bez walki.

Zdarsky zaskakuje. Ten komiks to bardziej dramat niż typowa historia o superbohaterach. Nie chodzi tu o efektowne walki – choć te się zdarzają – ale o moralny ciężar decyzji. To opowieść bardziej o Matcie niż o Daredevilu. O człowieku, który przestaje wierzyć, że jego działania mają sens. I który nie tyle szuka odkupienia, co próbuje je na sobie wymusić.

Narracja nie spieszy się. Czasem wręcz celowo zwalnia, by każdy rozdział odczuć jak osobny ciężar. Czy to wada? Zależy, czego szukasz. Dla mnie – ogromna zaleta. Bo każda rozmowa, każde spojrzenie, każdy kadr wybrzmiewa długo po przewróceniu strony.

Rysunki? Przepiękne. Checchetto doskonale oddaje emocje – wystarczy cień pod okiem Matta albo plama światła w ciemnym korytarzu, by poczuć ten charakterystyczny mrok Nowego Jorku. Mrok, który nigdy nie jest całkowity – bo zawsze tli się w nim iskra.

Warto też wspomnieć o postaciach drugoplanowych. Elektra, Foggy, Wilson Fisk… znani bohaterowie, ale ukazani z respektem i świeżością. Zdarsky rozumie, że ci ludzie już żyją w świadomości fanów – on po prostu daje im nową przestrzeń, by znów nas zaskoczyli.

Jeśli lubisz komiksy z duszą, w których nie każda walka kończy się zwycięstwem, a każdy wybór ma swoją cenę – Daredevil od Zdarsky’ego to znakomity wybór. Zamiast superbohaterskiego zgiełku mamy tu ciszę, szept i samotność decyzji.

Znasz historie, które pokazują, że bycie bohaterem to nie kwestia siły, lecz odwagi do przyznania się do błędu? Ten komiks działa właśnie w ten sposób. Nie epatuje efektami. Ale trafia celnie. I zostaje z tobą na długo.

Dział: Komiksy
poniedziałek, 14 lipiec 2025 12:05

Dziewczyna z pokoju 12

 

Od jakiegoś czasu Hannah ma pewność, że coś niedobrego dzieje się z jej mężem. Co prawda mężczyzna tłumaczy osobliwy chłód wobec żony oraz córki nieustannym stresem w pracy, jednak Hannah ma przeczucie, że to nie wszystko. Wydawałoby się, że sprawy związane z prowadzeniem księgarni i chwilowymi problemami w małżeństwie pochłoną ją na tyle, że reszta przestanie istnieć. Nie wiadomo, dlaczego właśnie to morderstwo przyciągnęło jej uwagę. Co prawda ofiarą była młoda dziewczyna, jednak we współczesnym świecie nie był to aż tak odosobniony przypadek. Może to okoliczności, w jakich została odnaleziona, a może tajemnica związana z jej ostatnimi godzinami życia, spędzonymi w hotelu...

... A może to fakt, że w kieszeni Maxa Hannah znajduje kartę do pokoju hotelowego. Tego samego, w którym po raz ostatni widziano zmarłą Alice. Czy to mąż bohaterki stoi za morderstwem? A może tę dwójkę łączyło coś o wiele bardziej skomplikowanego?

Nikt nie jest w stanie udzielić jej jasnych odpowiedzi; aby poznać prawdę, Hannah musi rozpocząć swoje własne śledztwo. Przed nią wiele do pokonania.

Skądś kojarzyłam nazwisko autorki; nie byłam do końca pewna, czy rzuciło mi się w oczy gdzieś w odmętach internetu, czy miałam okazję przeczytać którąś z książek z literackiego dorobku pani Croft. Jak się okazuje - opcja druga. Kilka lat temu na moją listę książek przeczytanych trafiło dwie pozycje od autorki. I wciąż mam je w swojej biblioteczce. A jak się sprawa ma z najnowszą lekturą spod jej pióra?

Od początku „Dziewczyny z pokoju 12”, aż praktycznie do połowy historia idzie dość prostą ścieżką, powtarzaną w sporej części książek z gatunku: domniemanie zdrady, tajemnice, odkrycie mniej lub bardziej bolesnej prawdy. W trakcie amatorskiego śledztwa na drodze Hannah pojawia się kilka osób, dzięki którym ma szansę lepiej poznać zamordowaną dziewczynę, Alice. Nic dziwnego, w końcu zmarła w jakiś sposób wdarła się w jej życie, niszcząc to, na co tak skrzętnie przez lata pracowali z Maxem. Z odpowiedziami na niektóre pytania jest jednak często tak, że nie do końca mają one związek z rzeczywistymi wydarzeniami. Ot, ktoś coś zobaczył i wysnuł własne wnioski. Jak w takiej sytuacji dokopać się do prawdy?

Nowość od pani Kathryn Croft nie wyróżnia się na tle pozostałych książek z tego gatunku, aczkolwiek ma w sobie coś, co zmusza do przeczytania jej od deski do deski, na raz. Duży wpływ na to ma zapewne fakt, iż po tej części, w której nasza główna bohaterka stara się jak najlepiej poznać zmarłą i złożyć z tych nielicznych informacji spójny obraz jej relacji z Maxem, następuje dosłowne tsunami. Tsunami, bo akcja rozkręca się do tego stopnia, że chwilami ciężko nadążyć za bombardującymi czytelnika wydarzeniami. Bezwzględnie mogę powiedzieć, że pani Kathryn Croft potrafi upleść pajęczą sieć niedomówień i tajemnic, którą następnie owija nas, czytelników, od pierwszej strony.

Bohaterowie, choć dobrze stworzeni, nie budzili we mnie głębszych emocji. Oczywiście, że współczułam Hannah i potępiałam Maxa, aczkolwiek nie było to bardzo intensywne odczucie - i trwało dokładnie tak długo, jak lektura tego thrillera.

Podsumowując, „Dziewczyna z pokoju 12” to dobry thriller, który może nie powala na kolana oryginalnością, lecz rekompensuje to wartkością akcji, a także ilością dozowanych nam informacji, które dopiero zebrane „w kupę” dają nam część odpowiedzi. Co do zakończenia książki to muszę przyznać, że zupełnie nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. A z drugiej strony - jak dla mnie - bylo ono odrobinę przekombinowane. Niemniej jednak zrobiło robotę, gdyż przyciągnęło uwagę.

Czy polecam? Myślę, że tak. Nie ma tutaj żadnego elementu, który nie grałby z całością fabuły. Takiego, który byłby na tyle niedorzeczny, że wzbudzałby w czytelniku irytację. Akcja płynie wartko, a my płyniemy, niesieni z nurtem. Idealny wybór na wieczór spędzony z książką, o ile ktoś chce zarwać noc.

Dział: Książki
poniedziałek, 14 lipiec 2025 11:56

Doktor Jekyll i pan Hyde

 

Doktor Henry Jekyll przez wiele lat pracował na to, co posiadał – zarówno jeżeli chodzi o dobra materialne, jak i nieskalaną reputację. Dzięki temu „dorobił się” również wielu prawdziwych przyjaciół, gotowych wspomóc go w ewentualnych problemach. To właśnie owi przyjaciele, do których grupy zalicza się m.in. prawnik doktora, zwrócili uwagę na dziwne zachowanie mężczyzny. A dokładniej na jego tajemnicze powiązania z niejakim Panem Hyde'em, mieszkającym w sąsiedztwie. Postać ta od początku budziła w towarzyszach Jekylla specyficzne uczucia – odrazę pomieszaną z poczuciem niebezpieczeństwa.

Wspomniany już wcześniej najbliższy kompan doktora Jekylla, prawnik nazwiskiem Utterson, postanowił zgłębić tajemnic ę tej relacji. Nie spodziewał się tego, co odkryje.

„Doktor Jekyll i Pan Hyde” to historia z pogranicza grozy i fantastyki, którą zna (bądź chociaż słyszała o niej) znaczna część czytelników na całym świecie. Pierwszy raz miałam możliwość sięgnąć po nią kilka lat temu, więc wznowienie tej historii przez wydawnictwo Uroboros okazało się świetną okazją do odświeżenia lektury. Nie mogę również nie wspomnieć o tym, jak piękna jest nowe wydanie – nie tylko okładka, lecz również wnętrze. Gratka dla fanów mrocznych opowieści w równie mrocznej szacie graficznej!

Książka ta ma zaledwie sto siedemdziesiąt sześć stron – można by pomyśleć, że wręcz za mało, by opowieść miała możliwość rozwinąć się tak, by wciągnąć czytelnika. Nic bardziej mylnego. Ciężko mi ocenić, czy to styl pisania Stevensona, czy może oryginalność pomysłu miała wpływ na to, że książka przez lata zyskała tak wielu fanów. Myślę, że oba te aspekty miały spore znaczenie.

Historia jest krótka, treściwa, a przy tym niezwykle wciągająca. Osobą, która wprowadza nas w środek sprawy, jest wspomniany już prawnik, Utterson. Zaniepokojony zmianami, jakie wprowadził do swej ostatniej woli jego kompan, doktor Jekyll, postanowił przyjrzeć się bliżej tajemniczemu osobnikowi, panu Hyde'owi. Ciekawym jest tu fakt, że Utterson od pierwszego spotkania poczuł niechęć do Hyde'a, mimo że ten nie zrobił ani nie powiedział nic niestosownego. To trochę tak, jakby zadziałał wewnętrzny alarm, który nakazywał trzymać się od tego mężczyzny z daleka. Zresztą nie tylko nasz prawnik, lecz również pozostali przyjaciele Jekylla wypowiadali się negatywnie o nowym towarzyszu doktora. Patrząc na rozwój historii - nic dziwnego.

„Doktor Jekyll i Pan Hyde” to powieść pełna tajemnic. Pierwszym, co mnie przyciągnęło, była ta odstręczająca postać pana Hyde'a. Chciałam poznać prawdę o tym osobniku, intrygowało mnie to, z jakiego powodu tak negatywnie odbierały go osoby z otoczenia. Mimo tego, że to było moje drugie spotkanie z książką, to odbierałam tę historię zupełnie inaczej. Tym razem skupiłam się nie tylko na samej fabule, lecz na psychologicznym aspekcie tej powieści. Oczywiście, w centrum zainteresowania znalazł się nasz tytułowy duet – doktor Jekyll i pan Hyde. To wokół ich relacji kręci się cała fabuła, a z drugiej strony to właśnie ona najbardziej skłania do rozmyślań. Ta dwójka to idealny obraz tego, co tkwi w każdym z nas. Doktor Jekyll jest pomocny, dobry i poważany. Pan Hyde wręcz przeciwnie, odstrasza od siebie ludzi, zaś jego czyny są dowodem na żyjące w nim zło. Nikogo nie zdziwi raczej to, co teraz napiszę – są jedną i tą samą osobą (to jedyny spoiler, jaki otrzymacie w tej recenzji). My, ludzie, składamy się z pierwiastków dobra i zła. I tylko od nas zależy, która część naszego jestestwa będzie tą zwycięską. Na przykładzie doktora Jekylla widać zresztą, że zabawa w Boga nie kończy się dobrze i lepiej pozostawić pewne granice nieprzekraczalnymi.

Co by się stało, gdyby każdy z nas mógł „wydzielić” z siebie tę złą stronę swej natury? Czy na świecie zapanowałby pokój, a może doszłoby do jeszcze większego podziału ludzi na kategorie? Czy w takim wypadku pozwolić tej złej części siebie żyć? Tylko czy bez niej jesteśmy... kompletni? Nikt z nas nie może powiedzieć o sobie: „Tak, jestem stuprocentowo dobry/ zły". Życie nie jest czarne ani białe, tak samo jest w przypadku ludzi. Jesteśmy niejednoznaczni. Dlatego książka autorstwa pana Stevensona przez lata przyciągała tylu odbiorców – bo zmusza do zadawania pytań, do rozmyślania nad naturą ludzką.

Cóż, pewnie nigdy nie uzyskam odpowiedzi na powyższe pytania. Może to i lepiej. Przecież nikt nie chciałby skończyć jak doktor Jekyll.

Polecam!

Dział: Książki
poniedziałek, 14 lipiec 2025 11:37

Północny Wiatr

Jak wiele jesteś w stanie zrobić, by ochronić osobę, którą kochasz?

Jedyną istotą, którą z całego serca kocha Wren, jest jej siostra. Ich rodzice nie żyją od dłuższego czasu, a w okolicy nie ma mężczyzny, posiadającego wystarczająco dużo odwagi, by chcieć pojąć kobietę za żonę. Nic dziwnego – Wren nie da sobie w kaszę dmuchać. O wszystko musiała zawalczyć sama, poświęcając swoje jestestwo. Byle tylko jej siostra miała dach nad głową i pożywienie. I chociaż życie Wren to nieustanna walka o przetrwanie, ucieczki przed demonami oraz noce skąpane w winie, to w jakimś stopniu zdążyła już do tego przywyknąć. Wydawałoby się, że gorzej być już nie może... a jednak.

Co kilkadziesiąt lat władający krainą Król Mrozu, o sercu zimniejszym niż lód, wybiera sobie żonę spośród śmiertelnych dziewcząt. Jej krew pomaga wzmocnić barierę pomiędzy krainą ludzi a Martwymi Ziemiami, pełnymi niespokojnych, udręczonych dusz. I tym razem jego uwagę przyciąga siostra Wren.

Tyle że to nie koniec. Wren nie pozwoli, by jej ukochana siostra została wywieziona przez potwora i uwięziona w jego mroźnym zamczysku. Nie byłaby sobą, gdyby i tego nie wzięła na swoje barki.

Tak oto rozpoczyna się jej nowe życie w świecie, gdzie stoły są zawsze suto zastawione jedzeniem, a wokół niej krążą służący, czekający na każde jej skinienie. I mąż, Król Mrozu, którego nienawidzi od pierwszego wejrzenia.

Romantasy czy inne gatunki pochodne od romansu nie należą do kręgu moich czytelniczych zainteresowań. Do sięgnięcia po „Północny Wiatr” zachęciła mnie głównie informacja, jakoby ta pozycja bazowała na motywach „Pięknej i Bestii”. Co jak co, ale „odświeżone” wersje baśni to coś, co zawsze przyciąga moją uwagę. Nie straszna była mi nawet myśl, iż może to być historia, która w niewielkim stopniu ma związek z opowieścią, z której czerpie.

Baśń to baśń, a romantasy to romantasy. Owszem, fabuła i w jednym, i w drugim opiera się na tym samym – śmiertelnej kobiecie przymuszonej do małżeństwa z potworem. O ile w „Pięknej i Bestii” mamy to wszystko ubrane w bajkowość właśnie, o tyle w „Północnym Wietrze” czeka nas zderzenie z rzeczywistością. Początkowo nie ma mowy o żadnym pozytywnym uczuciu między dwójką głównych bohaterów, gdyż Wren i Król Mrozu szczerze się nie znoszą. Poza tym nasza kobieca postać nie zamierza przywiązywać się do luksusu i „męża”, gdyż jej plan zakłada zupełnie inne zakończenie. W toku historii okazuje się jednak, że nie warto oceniać książki po okładce i słuchać relacji z drugiej ręki, tylko wyciągać wnioski na podstawie własnych odczuć. Plus dla autorki za to, że kazała czytelnikowi czekać na wybuch prawdziwej miłości między głównymi bohaterami – dzięki temu wydawało się to bardziej szczerze, a my dostaliśmy to, na co czekaliśmy właściwie od początku tej historii.

Choć – jak już wspomniałam – romantasy nie należy do moich ulubionych gatunków i raczej się to nie zmieni, to akurat przy „Północnym Wietrze” spędziłam całkiem przyjemny czas. Co prawda historia nie wchłonęła mnie jakoś mocno, ale nie należała też do najgorszych. Podobały mi się częste zwroty akcji, świat wypełniony lodem, jaki stworzyła autorka, a także demony, czyhające na żywych. Dzięki tym wstawkom ta historia nie była aż tak cukierkowa.

Czy polubiłam jakoś szczególnie któregoś z bohaterów? Nie. Nie znaczy to oczywiście, że są źle stworzeni – po prostu nie zapadają w pamięć. Wren co prawda wysuwa się w tej kategorii na prowadzenie, mimo że ostatnio w literaturze panuje moda na pyskatą, bezczelną i odważną główną bohaterkę.

„Północny Wiatr” to całkiem dobre rozpoczęcie serii; tom pierwszy zaciekawił mnie na tyle, że pewnie sięgnę i po kolejne. Myślę, że ta pozycja przypadnie wielu z Was do gustu. Zaznaczę jeszcze, że ze względu na występowanie scen erotycznych książka jest odpowiednia dla czytelników pełnoletnich.

Dział: Książki
piątek, 11 lipiec 2025 13:06

Zapowiedź: Level Up 1. Re-start

W wieku trzydziestu lat Phil jest bezrobotnym graczem, który ledwo wiąże koniec z końcem. Jego jedynym źródłem dochodu jest pisanie tekstów na zlecenie – wtedy, gdy akurat najdzie go wena, żeby dorzucić coś nowego na swojego mało popularnego bloga. Właśnie odeszła od niego żona, zostawiając go bez pieniędzy, celu i... jedzenia w lodówce.

Dział: Książki
piątek, 11 lipiec 2025 13:00

Daredevil. Tom 2

 

Brutalne ulice Hell’s Kitchen znów pulsują napięciem, a wojna gangów nabiera tempa. Drugi tom serii Daredevil autorstwa Chipa Zdarsky’ego to komiks, który nie bierze jeńców. Realizm, emocje, prawo i bezprawie – wszystko to uderza z siłą pięści Matta Murdocka. I, co tu dużo mówić – robi to z rozmachem.

To bezpośrednia kontynuacja wydarzeń z pierwszego tomu. Hell’s Kitchen pogrąża się w chaosie, gangi walczą o każdy centymetr chodnika, a Daredevil… wciąż jest rozdarty. Z jednej strony pragnie pozostać wierny swoim ideałom, z drugiej – wie, że czasem trzeba się pobrudzić, by zrobić coś dobrego.

Na scenie pojawiają się znajome twarze – Bullseye, Crossbones, Elektra – każda z własnym planem. Najciekawsza jest chyba właśnie Elektra, która wkracza do akcji, ale realizuje swoją własną wizję przyszłości miasta. Napięcie rośnie, a moralne wybory stają się coraz trudniejsze. Dodajmy do tego wątki prawnicze, walkę o życie zwykłych mieszkańców i mocny twist w finale – i robi się naprawdę gęsto.

To Zdarsky w najwyższej formie: brutalny, emocjonalny, zaskakująco aktualny. Jego Hell’s Kitchen to nie tylko tło wydarzeń – to żyjący, cierpiący organizm, który upada razem z bohaterami. Fabuła wciąga i trzyma za gardło, a decyzje podejmowane przez postacie – zwłaszcza Matta – naprawdę mają ciężar.

Ogromny plus za warstwę emocjonalną. Rozterki bohaterów są tu równie istotne jak strzelaniny i bójki. Daredevil nie jest niezniszczalnym herosem – jest człowiekiem. Popełnia błędy, wątpi, szuka odpowiedzi. I to właśnie czyni go tak autentycznym.

Rysunki? Kapitalne. Marco Checchetto i Jorge Fornés wykonali znakomitą robotę – dynamiczne kadry, brudne ulice, zbliżenia na twarze pełne bólu i niepewności. Każda strona to małe dzieło sztuki.

Nie obyło się jednak bez zgrzytów. Szczególnie jedna scena – rozmowa Matta z Iron Manem – wypada sztucznie. Murdock chwilami przestaje być sobą, jakby Zdarsky zapomniał, że kieruje się on empatią, a nie żelazną wolą lidera. Da się to jednak wybaczyć – bo reszta działa bez zarzutu.

Daredevil. Tom 2 to nie tylko świetna kontynuacja – to jeden z najmocniejszych rozdziałów w historii Diabła z Hell’s Kitchen. Zdarsky serwuje brutalną mieszankę moralnych dylematów i miejskiego dramatu z niezwykłym wyczuciem.

Jeśli szukasz komiksu, który uderza emocjonalnie i zostaje z tobą na długo – właśnie go znalazłeś.

Zdecydowanie warto. Nawet jeśli – tak jak Matt – czasem nie wiemy, czy idziemy właściwą drogą.

Dział: Komiksy

 

Istnieją książki pisane dla przyjemności. Są takie, które poszerzają horyzonty. I są dzieła, które czyta się z niemal nabożnym skupieniem – bo rejestrują czysty geniusz. Powrót Cienia to przykład tej ostatniej kategorii. To gratka dla fanów Tolkiena, ale też literacka archeologia, która odsłania kulisy powstawania jednego z najważniejszych dzieł XX wieku.

Co znajdziemy w książce?

To pierwsza część szóstego tomu dokumentacji powstawania Władcy Pierścieni, opracowana przez Christophera Tolkiena – syna autora. Znajdziemy tu notatki, szkice, poprawki. Są też alternatywne wersje postaci oraz wydarzeń. Pokazują one, jak długa i złożona była droga do wersji, którą dziś znamy.

Okazuje się, że Władca Pierścieni nie narodził się jako spójna opowieść. Bilbo miał inny pierścień, Frodo nazywał się Bingo, a Czarny Jeździec nie od razu budził grozę. Pojawia się też Trotter – zagadkowa postać, która z czasem zmienia się w Aragorna. Śledzimy ewolucję imion, fabuły i nastroju. Całość dopełniają faksymile rękopisów i map – dziś bezcenne źródła wiedzy o twórczości Tolkiena.

Opinia i refleksje

Powrót Cienia to książka wymagająca. Nie jest powieścią – to dokumentacja, analiza i zapis procesu twórczego. Ale jaka to podróż! Jeśli kiedykolwiek zastanawiałeś się, jak powstaje literacki świat, to właśnie tutaj znajdziesz odpowiedź.

Największą wartością książki jest możliwość „podglądania” Tolkiena przy pracy. Jego poprawki, rozterki i eksperymenty przypominają obserwowanie malarza przy sztaludze. Czytelnik patrzy z pokorą i podziwem.

Lektura wymaga skupienia i znajomości Władcy Pierścieni, ale wysiłek zostaje wynagrodzony. Książka pogłębia znajomość Śródziemia i pokazuje, ile serca i pracy Tolkien włożył w każdą linijkę tekstu.

Wydanie zasługuje na uwagę. Twarda oprawa, przemyślany projekt graficzny i ilustracja Michała Krawczyka sprawiają, że to prawdziwa edytorska perełka. Wydawnictwo Zysk i S-ka naprawdę się postarało.

Podsumowanie

Powrót Cienia to książka dla wtajemniczonych. Dla tych, którzy kochają Władcę Pierścieni i chcą wiedzieć, jak powstawał. Dla tych, którzy chcą zajrzeć za kurtynę i zrozumieć proces twórczy.

To również piękny hołd syna dla ojca. I wyjątkowy prezent dla fanów. Czyta się ją powoli, z namysłem – jak list od dawnego przyjaciela. Dla mnie – pozycja obowiązkowa. Polecam każdemu, kto wierzy, że Śródziemie to coś więcej niż fikcja.

Bo to nie tylko książka o książce. To opowieść o twórczości, pasji i geniuszu.

Dział: Książki

 

Kolejny tom Kaczogrodu, kolejna podróż do świata kaczek, monet i pechowych pomysłów Donalda. Tym razem Egmont serwuje nam album Ogień olimpijski i inne historie z roku 1964, czyli zestaw komiksów Carla Barksa z czasów, gdy legendarny autor powoli zbliżał się do końca swojej kaczej kariery. Czy to widać? Cóż… trochę tak. Jednak spokojnie — to wciąż Barks, więc nawet w słabszym dniu potrafił rozbawić, zaskoczyć i wciągnąć.

Już na wstępie warto zaznaczyć, że tym razem dostajemy obok klasycznych dziesięciostronicówek również aż siedem dłuższych historii. I to takich, w których pierwsze skrzypce gra nie kto inny, jak Sknerus McKwacz — kaczor, którego portfel jest grubszy niż wszystkie komiksowe tomy razem wzięte, a jego pech bywa równie wielki, co jego skarbiec.

W Ogniu olimpijskim nie brakuje starych znajomych: Bracia Be znowu knują, Magika de Czar próbuje przechytrzyć wszystkich, a Donald… cóż, Donald jak zwykle wpada na genialne pomysły, które kończą się katastrofą. Do tego mamy jeszcze Gogusia, czyli symbol wszystkiego, co irytuje Donalda najbardziej — nieziemskiego szczęścia i wiecznego uśmiechu losu.

Wśród przygód znajdzie się kosmiczna poczta, szalona gonitwa za słoniem, złoto na Księżycu i Sknerus próbujący wyjść obronną ręką z kolejnych absurdalnych sytuacji. Zabrakło tu jednak tych klasycznych, długich, realistycznych wypraw w stylu National Geographic, które kiedyś stanowiły znak rozpoznawczy Barksa. Sam autor w tym okresie uznał, że publiczność woli teraz komedię i groteskę. Sądząc po tym albumie — miał częściowo rację, ale jednak zostawia to pewien niedosyt.

Nie da się ukryć, że to już końcówka złotej ery Barksa. Pomysły są momentami przegięte, historie bardziej komediowe niż przygodowe, a całość bywa mocno absurdalna — jak choćby międzyplanetarna poczta miłosna czy Sknerus, który próbuje przygotować kosztowny świąteczny prezent zgodnie z… przepisem z kolędy.

Czy to źle? Niekoniecznie. Fani humoru i tych bardziej szalonych opowieści będą zachwyceni. Wciąż czuć tu inteligencję Barksa, jego słynny sarkazm i szelmowski uśmiech, który przebija się przez każdą planszę. Jednak jeśli ktoś — jak ja — tęskni za starymi, przygodowymi klimatami i długimi wyprawami po mapach i skarbach, to może mieć po tym tomie lekkie poczucie niedosytu.

Na plus? Zdecydowanie fakt, że większość materiału w tym tomie to rzeczy premierowe, wcześniej niepublikowane po polsku. Dla kolekcjonerów i wiernych fanów to prawdziwy skarb.

Ogień olimpijski i inne historie z roku 1964 to bardzo solidna część kaczej kolekcji. Może już nie tak świeża i odkrywcza jak wcześniejsze tomy, ale nadal potrafi bawić, zaskakiwać i wciągać. Jeśli szukasz klasycznych przygód w duchu starych czasów — możesz czuć niedosyt. Jednak jeśli lubisz humor, absurd i dobrze narysowane kacze perypetie — ten tom dostarczy Ci wszystkiego, czego trzeba.

Wydanie? Tradycyjnie na medal — kredowy papier, twarda oprawa, świetna jakość druku. Cena może nie najniższa, ale warto. Kacze historie Barksa to kawał popkulturowej klasyki, która — mimo drobnych zgrzytów — nadal się broni. I pewnie długo jeszcze będzie.

Dział: Komiksy
niedziela, 06 lipiec 2025 23:22

Jej promienna klątwa

 

Elizabeth Lim - Swoje własne opowieści zaczęła pisać w wieku 10 lat, kiedy to zafascynowała się światem Czarodziejki z księżyca oraz Gwiezdnych wojen. Z biegiem lat Elizabeth została twórcą filmów i gier wideo oraz uzyskała doktorat z kompozycji muzycznej, ale zawsze tęskniła za pisaniem. Kiedy potrzebowała wytchnienia od zajęć szkolnych, uciekała w pisarstwo. Pewnego dnia zdecydowała się napisać powieść - na początku dla zabawy, ale szybko przerodziło się to w poważne zajęcie. Od tamtej pory nie oglądała się za siebie. Elizabeth uwielbia klasyczne filmy, romanse książkowe, jedzenie, zachmurzone niebo, angielskie babeczki, jazdę na rowerze i pieczenie.

Trzymam w ręku najnowszą książkę Elizabeth Lim pod tytułem „Jej promienna klątwa”. Szczerze mówiąc, zamawiając powieść, nie zrobiłem do końca rozeznania na temat, gdyż okazuje się, że książką jest prequelem cyklu „Sześć szkarłatnych żurawi”, ale została wydana w Polsce już po premierze 1 i 2 tomu. Nie miałem okazji czytać wcześniejszych książek autorki, zatem można stwierdzić, że mam czystą kartę przed lekturą. To, co pierwsze przyciąga w książce to jej wizualna oprawa, która jest całkiem ładna i przyciąga wzrok potencjalnego czytelnika. Mam wrażenie również, że tematyka kultury dalekiego wschodu i sięganie w fantastyce po klimaty orientalne jest ostatnio bardzo na topie, stąd więc oczekiwałem czegoś fajnego i oryginalnego. Jak prezentuje się fabuła?

Channi od dziecka była odtrącana. Przeklęta przez Demoniczną Wiedźmę i ukarana twarzą węża, budzi strach i odrazę. Jedyną osobą, która widzi w niej coś więcej niż potwora, jest jej siostra Vanna – piękna, podziwiana i przeznaczona do tego, by wyjść bogato za mąż.

Gdy zostaje zorganizowany konkurs na rękę Vanny, Channi nie zamierza stać bezczynnie. Przez lata nauczyła się przetrwania, walki i oszustwa – i jest gotowa użyć tych umiejętności, by ochronić siostrę przed smutnym losem. Ale jeden z zalotników nie zamierza jej na to pozwolić. Wkrótce Channi zostaje wciągnięta w pełną niebezpieczeństw podróż, gdzie czeka na nią starcie z mrocznymi mocami, powierzenie zaufania pewnemu smokowi, zakazana miłość i wybór, który może złamać jej serce... lub na zawsze rozdzielić siostry.
Elizabeth Lim łączy elementy azjatyckiej mitologii, klasycznych baśni i epickiej fantasy, tworząc opowieść o sile więzi rodzinnych i cenie, jaką trzeba zapłacić za ochronę tych, których kochamy. To historia, która urzeka, rozdziera serce i nie pozwala o sobie zapomnieć.

(opis wydawcy)

Muszę Wam się do czegoś przyznać, otóż sięgając po książkę, nie do końca wiedziałem, czego mogę się spodziewać. Okazuje się bowiem, że powieść Elizabeth Lim jest gatunkiem Young Adult Fantasy. Co kryję się pod tą sygnaturą? „Jej promienna klątwa” to dzieło skierowane przede wszystkim dla młodych czytelników, to książką w której głowni bohaterowie to zazwyczaj nastolatkowie, którzy muszą uporać się z problemami nie tylko fabularnymi, ale także przezywają swoje rozterki wynikające ze wstępowania w świat dorosłych. Często taka fabuła jest miękka, przyziemna, pozbawiona brutalności. Tam właśnie też jest w tym przypadku. Powieść Lim to książka poprawna, napisana lekko, przyjemnie i z zamysłem. Nie znajdziemy w niej jednak nic spektakularnego, co mogłoby w nas wywołać efekt WOW. Jest to dzieło, które – wydaje mi się, także dla dorosłych – będzie lekką rozrywką na jeden, czy dwa wieczory, ale nic ponadto. Pisze te słowa z perspektywy osoby dorosłej, która jednak na co dzień ma do czynienia z niego innym rodzajem fantastyki.

Trzeba też na koniec zaznaczyć, że cieszę się, że takie książki powstają, głównie chyba w opozycji do powszechnego przeświadczenia, że czytanie u najmłodszych zanika. Część tegorocznych maturzystów otwarcie napomina, że w swoim życiu nie przeczytali żadnej książki, nie tyle lektury, ile ogólnie – powieści. Jest to w moim odczuciu czymś nie do pomyślenia, aczkolwiek nadmiar bodźców, którymi są bombardowani aktualni nastolatkowie, w jakiś sposób daje mi wytłumaczenie tego problemu. Jeśli sposobem na przyciągnięcie młodych do czytania będzie książka „Jej promienna klątwa”, to jestem skłonny dać jej pozytywną ocenę. Jest to jakiś start w poważną literaturę, jest to zachęta do traktowania czytania jako przyjemności i przygody, a nie tylko nieciekawego obowiązku.

Dział: Książki
niedziela, 06 lipiec 2025 22:37

Księżycowy Nowy Rok. Historia miłosna

 

Walentynki od dawna były ulubionym świętem Valentiny. Nazwana na cześć tego dnia i corocznie odwiedzania przez uroczego kupidyna, którego tylko ona może zobaczyć, Valentina kochała Walentynki. Spędziła dzieciństwo, przynosząc miłość wszystkim, a w Walentynki robiąc każdemu spersonalizowaną kartkę. Aż pewnego roku dzień ten przynosi tylko stresujące niespodzianki, które całkowicie wywracają jej życie do góry nogami. Teraz ma rok, aby udowodnić, że może znaleźć prawdziwą miłość lub musi oddać swoje serce, aby nigdy nie poczuć żadnego uczucia, radości czy bólu z powodu miłości. Komu ma je oddać w razie porażki? Duchowi samego św. Walentego.

Tak zaczyna się „Księżycowy Nowy Rok. Historia miłosna”, przepiękna i emocjonalna powieść graficzna autorstwa Gene Luen Yang z oszałamiającymi ilustracjami LeUyen Pham. Pokazuje, jak rzeczy, które kochamy w dzieciństwie, zaczynają blednąć lub stają się źródłem zażenowania w latach nastoletnich. Zmiana od kochania Walentynek do emocjonalnej posuchy jest tutaj naprawdę rozdzierająca serce, ponieważ uświadamia, że otwarcie się na miłość oznacza również bycie podatnym na złamane serce i zdradę. Doskonale oddaje ją zmiana słodkiego cherubinka w upiornego Świętego Biskupa Walentego.

Jest to piękna, wieloaspektowa historia, która eksploruje znacznie więcej niż romantyczną miłość. Valentine konfrontuje się z rodziną i tożsamością kulturową. Historia pełna jest symboliki i dualizmu. Na przykład sposób, w jaki zaangażowanie Val w koreański taniec lwa Bukcheong zestawia się z historią chrześcijańskich męczenników stawiających czoła lwom, jak życie zestawione jest ze śmiercią, czy jak dwoje potencjalnych obiektów westchnień dziewczyny - kuzyni Leslie i Jae - łączą siły niczym znaki yin i yang (albo raczej koreańskie eum i jang).

To niesamowita powieść graficzna dla młodzieży o dorastaniu, która skradnie twoje serce. Tylko że w tym dobrym tego wyrażenia znaczeniu.

Dział: Komiksy