Rezultaty wyszukiwania dla: Sci Fi
FANTASTYCZNY FESTIWAL WYOBRAŹNI STARFEST 2023
FANTASTYCZNY FESTIWAL WYOBRAŹNI STARFEST 2023
LUBLIN, 20-22 października 2023 r.
Organizatorzy:
Fundacja Po Innej Stronie Mocy i Targi Lublin S.A.
Wielki powrót Asteriksa i Obeliksa w nowej przygodzie!
Jest rok 1959 n.e. Scenarzysta René Goscinny i rysownik Albert Uderzo są pod ogromną presją. Muszą stworzyć oryginalną serię komiksów czerpiących z kultury francuskiej do pierwszego numeru magazynu „Pilote”, który ma się ukazać kilka tygodni później. W mieszkaniu Alberta Uderzo dwaj autorzy łamią sobie głowy podczas sesji „burzy mózgów”, teraz już historycznej:
Znajdź mnie
Benjamin Fisher, seryjny morderca, od 30 lat odsiaduje wyrok w więzieniu. Jego ofiarami były kobiety, wabione przez niego za sprawą okrutnego i chytrego planu, w którym bez skrupułów wykorzystywał swoją malutką córeczkę Reni.
Po latach mężczyzna postanawia w końcu pójść na kompromis z policją — wskaże miejsca, gdzie ukrył ciała swoich ofiar, ale tylko wtedy, gdy będzie miał możliwość spotkać się ze swoją córką, z którą po wyroku sądu, stracił całkowicie kontakt.
Ostatnie życzenie, o jakim może marzyć Reni, to konfrontacja z bezwzględnym ojcem. Kobieta, mimo upływu wielu lat od tragicznych wydarzeń, wciąż nosi w sobie ogromne poczucie winy — czuje się współodpowiedzialna za dokonane zbrodnie. Dziewczyna postanawia jednak spotkać się z Fisherem - ma bowiem nadzieję, że odkrycie miejsca zwłok zamordowanych, choć w niewielkim stopniu zmniejszy jej poczucie winy. Reni podejmując tę decyzję, nie spodziewa się, jak cała sytuacja mocno wymknie się spod kontroli, przyjmując całkowicie nieoczekiwany obrót.
Ostatnimi czasy pochłaniam z największą przyjemnością powieści sensacyjne i thrillery. Z zainteresowaniem sięgnęłam więc po powieść Anne Frasier „Znajdź mnie”, która stanowi dopiero wstęp do całej serii.
Autorka dużą część powieści poświęciła warstwie psychologicznej: przede wszystkim obserwujemy Reni i jej codzienne zmagania ze wciąż wracającą do niej przeszłością. Wspomnienia z domu, gdzie wizerunek jej ojca przedstawiony jest jako portret dobrego i troskliwego rodzica, mieszają się z obrazem bezlitosnego i wyrachowanego mordercy. Czytelnik, razem z bohaterką, kluczy między tymi dwoma rysami osobowości Fishera, próbując znaleźć uzasadnienie dla jego zwyrodniałych czynów.
Dużą rolę w tej powieści przypisuje się również dzikiej pustyni, na której osiadła zmęczona życiem Reni. Jest ona niejako jednym z kluczowych bohaterów. Reni zrezygnowała z pracy w policji, by w odosobnieniu i ciszy tworzyć różnorodne wyroby z gliny. Nieokiełznana pustynia dodaje całej historii mroku i tajemnicy, a niebezpieczeństwa czające się za cieniem pustynnych roślin, dopełniają klimatu grozy.
Podsumowując, „Znajdź mnie” to wciągający i ciekawy thriller, który jest zapowiedzią wartej uwagi nowej serii. Plastyczne opisy, niepokojący i mroczny klimat oraz bogata warstwa psychologiczna — to główne atuty powieści, które finalnie sprawiają, że książka wyróżnia się spośród innych tytułów.
Po horyzont
„Miłość to raczej wola, żeby się dogadać. Trzeba chcieć”.
Nie jest to film, który wciska widza w fotel, dostarcza mnóstwa emocji, jednak pozwala przyjemnie spędzić czasu przy niezobowiązującej rozrywce intelektualnej. Czasem takich klimatów poszukujemy, aby zresetować się po ciężkim dniu pracy. Nie sięgamy natychmiast po wzniosłe i ambitne dzieło, ale po lekki relaks z dreszczykiem, na wypełnienie wolnej chwili, bez konsekwencji obciążania umysłu.
„Po horyzont” bazuje na sprawdzonych schematach budowania napięcia. Niespodziewana tragedia zmusza ludzi do walki o życie, niesprzyjające okoliczności mnożą się ze sceny na scenę. Musi dojść do lawiny perturbacji, komuś pisane jest nagłe zerwanie linii życia, jedni odnoszą rany, nieliczni uchodzą cało z opresji. Bez względu na złe okoliczności, w bohaterach drzemie nadzieja na sprytne oszukanie przeznaczenia, podejmują dramatyczną walkę. Scenariusz zdarzeń wypełniają nie zawsze logiczne incydenty, wkraczają w sferę absurdalności, ale nie chodzi o to, żeby ściśle podążać tropem praw naukowych, trybem pracy powietrznej maszyny, warunkami pogodowymi, lecz by śledzić mechanizm działania człowieka pod presją, podczas spotkania ze śmiercią, na granicy wytrzymałości fizycznej i psychicznej. Dlaczego dopiero w obliczu skrajnego dramatu redefiniujemy własne życie, system wartości i relacje z bliskimi? Im bliżej śmierci, tym bliżej jesteśmy prawdy, wobec siebie samego i innych.
Nie spodziewajcie się dobrej gry aktorskiej - ani Allison Williams, ani Alexander Dreymon, nie pokazali się z najlepszej strony na ekranie, słabo wypadli. Jednak wpasowali się w ogólny styl filmu, bez presji na sukces, bez parcia na szkło, jedynie jako namiastka ciekawej i trzymającej w napięciu podniebnej przygody. Sara i Jackson są parą, która wiele przeszła we wzajemnej relacji, nie wszystko między nimi jest poukładane. Lecą właśnie na ślub przyjaciółki, kiedy pilot ma atak serca. Wysoko w chmurach, nad niezmierzonymi wodami oceanu, zdani są wyłącznie na siebie. Splot zdarzeń sprzysięga się przeciwko nim, niemal każdy ich pomysł los kwestionuje i bojkotuje. Czy pomimo konfliktu połączą siły i zaczną współpracować? Czy będą mieli szansę, aby bez znajomości pilotażu, wsparcia autopilota i urządzeń nawigacyjnych, zapanować nad samolotem, skierować go we właściwym kierunku i szczęśliwie wylądować?
Klub Świata Komiksu Egmont Polska na 31. Międzynarodowym Festiwalu Komiksu i Gier – Cyber Edition
Bogaty program spotkań, paneli dyskusyjnych, prelekcji i wideo-wywiadów, a także galeria prac konkursowych z tegorocznych edycji konkursu dla dzieci i na krótką formę komiksową, rozgrywki turniejowe w League of Legends i możliwość otrzymania specjalnej antologii komiksowej. To wszystko czeka na uczestników wirtualnej edycji tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier, który odbędzie się on-line, w dniach 14 i 15 listopada br. na platformie www.komiksfestiwal-cyberedition.com
Imperium w płomieniach
"Ukrywanie przeszłości nigdy nie działa tak dobrze, jak zwykłe jej pomijanie."
Zawsze nieco utrudniam sobie poznawanie przygód czytelniczych, chwytam za kolejny tom zamiast grzecznie zacząć od pierwszego. Zupełnie uleciało mi z głowy, że mam dostęp do powieści otwierającej cykl i przeszłam do drugiej, ale to nic, w przypadku fantastyki można sobie na to pozwolić, w dowolnym momencie wkroczyć w zupełnie obcy świat i pozostać w nim na chwilę. Zwłaszcza, kiedy poruszamy się w przyszłości, w przestrzeni kosmicznej, na międzyplanetarnym statku. Takie podróże możliwe są nie dzięki fenomenalnej technologii, a głębokiej znajomości fizyki, w tym nurtów czasowych, metakosmologicznych struktur.
Ziemia stała się daleką przeszłością, o marginalnym znaczeniu dla Floty Imperialnej, teraz liczą się jedynie Wolne Systemy i zbliżanie się cywilizacji do gwałtownego końca. Aby zminimalizować efekty upadku podejmowane są działania zaradcze. Jednak giną one w mieszance politycznych machinacji, religijnych odniesień, rywalizacji wpływowych rodów, spisków zakrojonych na szeroką skalę. Podgrzewana jest atmosfera nieufności, kłamstwa i manipulacji. Imperium szybko może stanąć w płomieniach, ich źródeł nie trzeba szukać w zewnętrznym wszechświecie, wewnętrzne wojny podjazdowe o władzę i bogactwo to wystarczający czynnik prowadzący ku katastrofie. Sojusze, które nie wytrzymują prób, zbieganie się wielkich interesów na krótki czas, zdrady uderzające z najmniej spodziewanej strony, ucieczki nie zawsze kończące się powodzeniem.
John Scalzi stawia na różnorodność postaci, każda wywodzi się z innego środowiska, obarczona odmienną indoktrynacją zbiera unikalne doświadczenia życiowe. Czasami ma się wrażenie, że o ile bogactwo bohaterów jest niewątpliwym plusem powieści, tak nie do końca przekonują postawy i zachowania. Zbyt zero jedynkowy behawioryzm, tylko czarne i białe osobowości, prosi się o rozbudowanie i pokolorowanie. Cieszy natomiast uwzględnienie silnych kobiecych pierwiastków nadających rytm historii. Powieść wzbogacają kryminalne nuty, nadające fabule intrygującego pazura, wciągające w roszadę tajemnic i sekretów. Nie zabrakło romantycznej nici spajającej postaci z dwóch biegunów pozycji społecznej. We wszystko wpleciono dawki sympatycznego humoru, okraszono dosadnymi sformułowaniami, ciętym językiem, który ubarwia narrację.
Instynkt pierwotny
Co może się stać, kiedy połączymy najlepszego myśliwego w świecie ludzi oraz w świecie zwierząt? Powstanie wówczas mieszanka wybuchowa, której użycie może mieć daleko idące konsekwencje. A jeśli do tego dodamy jeszcze niekompetencje wszystkich dookoła, robi się … śmiertelnie groźnie.
Frank Walsh (w tej roli Nicolas Cage) jest zawodowym łowcą zwierząt, a egzotyczne okazy sprzedaje do ogrodów zoologicznych. Miał zostać mechanikiem, a został łowcą, który – wszystko na to wskazuje – zarabia niezłe pieniądze. Zapewne większość zarobków przepija, patrząc na jego kondycję i stan „wskazujący na nieustanne spożycie”, a także przepala, choć słabość do cygar najwyraźniej nie wpływa na stan jego uzębienia („garnitur” lśniących bielą zębów wygląda wręcz nieprofesjonalnie). Tym razem w trakcie wyprawy do brazylijskiego lasu deszczowego trafia na prawdziwą żyłę złota. Udaje mu się bowiem schwytać samice białego jaguara, wyjątkowy okaz zwierzęcia, warty milion dolarów. Mimo przestróg tubylców, którzy uważają, że to kot-duch, „biały diabeł”, który według legendy poluje na ludzi i przynosi pecha, Frank wyrywa jaguara z naturalnego środowiska.
Transport zwierząt, w tym tego cennego okazu, odbywa się wynajętym frachtowcem. Tyle tylko, że egzotyczne gatunki Walsha to nie nie jedyne zwierzęta na pokładzie. Na statku jest bowiem jeszcze jeden rozszalały samiec – więzień objęty ekstradycją. Niejaki Richard Loffler (Kevin Durand) – były komandos, zawodowy zabójca potajemnie przemycany do Stanów Zjednoczonych. Jest aresztowany za zamordowanie podsekretarza stanu oraz za zbrodnie przeciwko ludzkości, choć wydaje się, że w pewnym okresie jego życia szaleństwo i żądza krwi były armii USA na rękę. Teraz przewożony jest tak samo jak zwierzęta Walsha w klatce, skuty łańcuchami i nieustannie pilnowany. Z uwagi na uszkodzenie mózgu transport drogą powietrzną nie był możliwy, bowiem różnica ciśnień mogłaby być dla niego zabójcza. Dlatego też wybrano mniej dogodną, ale bezpieczniejszą (pytanie dla kogo?) opcję, zaś Loffler pozostaje pod opieka podróżującej wraz z nimi doktor Ellen Taylor (w tej roki Famke Janssen), neurologa i porucznik marynarki wojennej USA w jednym.
Mimo tych zabezpieczeń, więźniowi oczywiście udaje się uciec, wykorzystując niezwykle prostą metodę, czyli symulując atak. Pomijając niekompetencję pilnujących go strażników trzeba przyznać, że zrobił to wyjątkowo sugestywnie i skutecznie. Co więcej, uwolnił też z klatek zwierzęta Walsha. Rozpoczyna się tym samym polowanie i już w pewnej chwili nie wiadomo, kto jest myśliwym, a kto zwierzyną.
Ta dość schematyczna fabuła to tylko jedna ze słabości filmu pt. „Instynkt pierwotny”, w reżyserii Nicka Powella. Tocząca się na ograniczonej przestrzeni akcja, śmiertelne niebezpieczeństwo czające się w mroku tworzą w prawdzie całkiem niezły klimat, ale trudno pozostać poważnym widząc napuchniętą twarz doktor Taylor, która nie jest w stanie wyrazić żadnych emocji. Nieco sztuczne, jakby wymuszone dialogi pogrążają bohaterów z każda minutą i nawet doskonała kreacja psychopatycznego Loffler, którego Durand gra w iście mistrzowskim stylu, nie jest w stanie tego filmu uratować.
W efekcie, zamiast filmu akcji, skupiamy się tylko na naszej reakcji. A właściwie obojętności i świadomości straconego czasu. Film zamiast przerażać, wieje bowiem nudą, zamiast ciekawić – zmusza do zastanowienia się, ile jeszcze musimy cierpieć. Na znaczeniu traci nawet fakt, że reżyser uśmierca kolejne osoby, a jedyne co przychodzi nam na myśl, to zastanawianie się, czy to już najgorszy z filmów, w których zagrał Nicolas Cage. A szkoda, bo w samej fabule tkwił spory potencjał, jednak źle dobrana obsada i hollywoodzki nadmiar pogrążyły ten obraz. Być może twórcy powinni kierować się … instynktem pierwotnym, nie zaś przymusem obsadzania przebrzmiałych gwiazd.
Kleropol
Marzysz o tym, by stać się potentatem i szastać kasą na prawo i lewo? Kupić jedno, dwa a może trzy ciekawe miejsca w danym mieście? Monopol zdaje się idealnym wyjściem. Tylko co zrobić, żeby gra nie znudziła nam się zbyt szybko? Wystarczy sięgnąć po polską wersję znanej gry, w której do stworzenia planszy i kart użyto prawdziwych afer w polskim kościele.
Z tym, w co wierzymy, nie będziemy dyskutować, dlatego też spojrzymy na Kleropol z perspektywy czysto rozrywkowej. Autor chce pozostać anonimowy, a gra wydana została w Czechach. Czym jest Kleropol? Nowa, innowacyjna forma klasycznej gry planszowej, w której próbujesz kupić jak najwięcej, nie tracąc przy tym płynności finansowej. Tym razem, zamiast zwykłych linii kolejowych możesz stać się posiadaczem choćby cmentarza z kompleksem Spa. Musisz posiadać również zawód, wszak manna nie leci z nieba, a na „Vatican Tower” trzeba zarobić.
Tym o to sposobem, siadasz do gry, w której na tzw. otwarcie dostajesz 15 000 zł, stajesz się właścicielem trzech aktów własności i zyskujesz zawód, który będzie przynosił ci dodatkową pensję w wysokości zależnej od wykonywanej posługi. Wybór pionka to już formalność, po której pozostaje rzucać kostkami. Czas rozpocząć rajd po planszy, której wykonanie nie zostawia wiele do życzenia. Kolory są wyraziste, a rozmieszczenie pól przyprawia o palpitacje serca, szczególnie gdy przeciwnicy urządzą ci niemalże zasieki, kupując wszystko, co spotkają na swej drodze. Jednak można liczyć na jakiś mały cud, czy też opatrzność bożą. Plansza skrywa bowiem pola, które czasem dołożą do waszej kasy trochę grosza, by innym razem zmieść wam z konta parę zer.
Zaciekawieni? Niczym koło fortuny raz zmierzycie się z przypływem gotówki, by za chwile sprzedawać, co popadnie. Większość podstawowych zasad zaczerpnięto z wersji oryginalnej gry, jednak Kleropol to również nowe rozwiązania. Jednym z nich jest ruletka, której smak poznacie po każdorazowym przejściu przez pole startu. Rozgrywka to masa rozrywki, a to za sprawą kalambur, które dodatkowo podkręcają wesołą atmosferę. Oczywiście hasła związane są z kościołem i mogą przysporzyć niezłych problemów zarówno pokazującemu, jak i zgadującym. Warto się jednak pomęczyć, gdyż odgadnięty kalambur to prosta droga do gotówki od państwa lub obniżenie opłat posługi.
Podczas testowania mnie osobiście prześladowało jedno z pól opłat, jakie znajdują się na planszy. Wizyta biskupa jest niezwykle droga, na szczęście inne pola są mniej obciążające finansowo. Gra może trwać w najlepsze, chyba, że zostanie z góry oznaczony czas rozgrywki. Wygrywa ten z graczy, który zyska najwięcej.
Kleropol nie obraża uczuć religijnych, jest poparty udokumentowanymi wydarzeniami i stanowi ciekawą formę rozrywki dla każdego. Całość zamknięta w trwałym i kolorystycznie dobranym kartonie zapewnia możliwość grania przed długi czas.
W kartonie znajdziecie:
Plansza (strasznie zdradliwą, choć to może tylko mnie ciągnie na pole z wizytą biskupa).
6 pionków i tyle samo żetonów, które przydadzą się przy ruletce
22 akty własności, które odwzorowują stan faktyczny nieruchomości z planszy
59 kart Opatrzność i 57 kart Cuda- to, co pod nimi nie raz was zaskoczy
70 kart Liturgia, które skrywają hasła do Kalamburów
6 kart zawodów min. Wikary, Katecheta w Zoo, Katecheta w przedszkolu.
25 domków i 15 hoteli, z którymi zbudujecie swoją potęgę
2 kostki, klepsydrę oraz broszurę, w której autor zawarł wszystkie informacje na temat źródeł, z jakich korzystał.
Instrukcje, która nawet w wersji skróconej wyjaśnia wszystko jasno.
Banknoty, bez których nie byłoby zabawy.
Macie wszystko, by wprowadzić w życie zabawę i nutkę humoru, zostawiając za sobą codzienność. Gra sprawdzi się idealnie w większym gronie, a jej nieprzewidywalność pozwoli na wielogodzinne i powtarzalne rozgrywki, jakich świat nie widział.
Wywiad z Aleksandrą Rumin
„Zbrodnia i Karaś” Aleksandry Rumin to brawurowo napisana, pełna absurdalnego humoru powieść, która łączy elementy kryminału z satyrą na środowisko uniwersyteckie. Zawrotne tempo, nieprawdopodobne zbiegi okoliczności i galeria bohaterów – z kotem Stefanem na czele – sprawiają, że nie można się od niej oderwać. Barwne perypetie wsysają niczym błoto na drodze do budynków UKSW przy ulicy Wóycickiego w roku 2006. Zapraszamy do lektury wywiadu z Autorką.