Rezultaty wyszukiwania dla: Sci Fi
Czarownica z Gór Olbrzymich
Mieszka sobie spokojnie pośród leśnych ostępów, nie czyniąc nikomu krzywdy, wręcz przeciwnie, pomagając mieszkańcom pobliskiej wioski samej nie wchodząc z nimi w bliższe interakcje. Czarownica, znachorka. Ulfa.
Nie znajdziecie w tej książce wielkiej magii, piorunów trzaskających we wrogie armie czy zaklęć powalających najtęższych wojowników. Znajdziecie w niej spokój w każdym słowie, jedność z naturą, zarówno tą dziką, jak i ludzką. Ulfa bowiem żyje w zgodzie z lasem, ludźmi, ale przede wszystkim ze sobą. Nie buntuje się, nie złorzeczy, choć los nie jest dla niej zawsze łaskawy. Po prostu jest, wykonuje swoją pracą i poddaje się temu, co niesie życie. Jednak myli się ten, kto sądzi, że czarownica jest złamana, nie, jest pokorna, ale silna, świadoma swej mocy, ale i swych ograniczeń, zjednoczona z duchami Gór. To od nich czerpie moc, choć czasem się z nimi spiera. To z natury bierze i daje dalej - bogatsze o jej wiedzę.
„Czarownica z Gór Olbrzymich" to opowieść o samotności, która, podjęta z wyboru i podobno oswojona, ustępuje pola miłości. I to delikatne uczucie zmienia wszystko jak kropla drążąca skałę. Małymi krokami zmienia czarownicę z tej, co sama mieszka w lesie i sama sobie radzi w tą, co ma kogoś, kto się nią opiekuje. I kim opiekować może się ona. I choć książka opowiada o zaledwie roku życia czarownicy, to zmiany są ogromne. Autorka przepięknie pokazuje, jak miłość otwiera człowieka, zmienia nie tylko jego, ale cały świat wokół. Choć czasem ten świat nie rozumie ani czarownic, ani ich miłości.
Książka zostawia was z wieloma pytaniami i nie chodzi mi wcale o to, czy fabuła mogła potoczyć się inaczej. We mnie zostało przede wszystkim to, czym jest magia. Czy to zbiór umiejętności, dar dany od kogoś, czy może zwykłą uważność, empatia, wsłuchanie się w siebie i świat wokół, by móc widzieć i czuć więcej? A może coś zupełnie innego. Jaką moc ma miłość i do czego można się posunąć, by ratować istotę, którą się kocha. I w końcu, czy warto podjąć ryzyko, wiedząc, że cały świat do tej pory znany się zmieni? Bo ta książka jest też o wychodzeniu ze swojej strefy komfortu, o zrobieniu kroku w nieznane, choćby i najpiękniejsze, bo zrodzone z uczucia.
Nie znajdziecie w tej książce wielkiego romansu, zwalającego z nóg. Znajdziecie w niej przepiękne opisy przyrody, na których tle rodzi się piękna miłość. Rozumna, dojrzała, namiętna i czuła. Znajdziecie w niej ukojenie po ciężkim dniu, wiadomość, że wszystko da się poukładać, wystarczy zaufać sobie. Nie pędzić, nie gnać na oślep, tylko wsłuchać się w siebie, podążyć za tym głosem i w końcu zrobić to, co w sercu gra, a nie to, co należy. Bo tylko żyjąc w spokoju ze sobą, można odnaleźć szczęście.
I tego Wam życzę, z życzeniami spokojnej, dobrej lektury.
Powrót do galaktyki Nicka Primeona!
Pozwól mi wejść
Mroczne klimaty, chłód północnej natury i historia, która od pierwszych stron otula niepokojem. „Pozwól mi wejść” to książka, która idealnie wpisuje się w jesienny nastrój – ten specyficzny, gdy zachodzi słońce, a człowiek ma wrażenie, że cienie zaczynają żyć własnym życiem. Nie ukrywam, że sięgałam po nią z dużymi oczekiwaniami. I tak, dostałam dokładnie to, czego chciałam. Co mam na myśli? Niepokój, emocje i trudne pytania, które zostają w pamięci na długo.
O czym jest książka
Blackeberg. Sztokholmskie przedmieście, z pozoru zwyczajne. Domy, szkoła, blokowisko. W tle życie, które biegnie własnym tempem. Jednak pod powierzchnią coś pulsuje – strach, samotność, obcość. Dwunastoletni Oskar zna to aż za dobrze. Jest dręczony przez rówieśników, osamotniony, zamknięty we własnym świecie, zbudowanym z lęków i gazetowych wycinków o brutalnych zbrodniach.
W jego życiu pojawia się Eli. Dziwna dziewczynka z sąsiedztwa, wychodząca z domu tylko po zmroku. Nie chodzi do szkoły. Nie szuka kontaktu z innymi. Jednak między nią a Oskarem powoli zaczyna rodzić się więź – nieoczywista, delikatna, poruszająca.
Tymczasem w okolicy giną nastolatkowie. Zostają po nich tylko ciała – puste, pozbawione krwi. Mieszkańcy drżą o własne dzieci. Policja błądzi. Oskar z niepokojem odkrywa, że ofiary mają twarze jego prześladowców. I gdzieś pomiędzy tym wszystkim stoi Eli. Z tajemnicą, która przewraca cały świat bohatera na drugą stronę. Z samotnością, która wydaje się dotkliwsza niż potworność jej istnienia.
Moja opinia i przemyślenia
John Ajvide Lindqvist nie tworzy klasycznego horroru o wampirach. Nie epatuje grozą. Nie karmi czytelnika tanimi strachami. Jego potwory są ciche, zgłodniałe, zmęczone. Bardziej smutne niż krwiożercze.
To, co najmocniej działa, to kontrast między fantastycznym a zwyczajnym. Wampir – tak, jest. Ale przemoc w szkole? Wykluczenie? Bezsilność dorosłych? Obojętność otoczenia? To dopiero uderza. I momentami boli bardziej niż sceny mroku.
Książka jest chłodna w narracji, niemal pozbawiona emocjonalnych ozdobników. Jednocześnie w każdym akapicie pulsuje coś, co ściska w sercu. Autor pokazuje dziecięcą samotność tak prawdziwie, że trudno odwrócić wzrok.
Eli imponuje konstrukcją – to jedna z tych postaci, które trudno jednoznacznie ocenić. Broni się, przetrwa ze wszystkich sił, a w jej cieniu drzemie historia, która odbiera oczywistościom sens. Dzięki temu lektura prowadzi do pytania, które nie daje spokoju: kto tu właściwie jest potworem?
To także powieść o dojrzewaniu – w najbrutalniejszej odsłonie. O pragnieniu akceptacji. O tym, jak wysoka potrafi być cena bliskości. I jak cienka jest granica między tym, co uznajemy za ludzkie, a tym, co chcemy wyrzucić poza margines.
Czy bałam się podczas lektury? Niekoniecznie. Jednak byłam zasłuchana w niepokój, w wyciszony dramat, w duszną atmosferę podmiejskiego osiedla. I to wystarczyło, żeby historia została we mnie długo po odłożeniu książki na półkę.
Podsumowanie
„Pozwól mi wejść” to mroczna, przejmująca opowieść, która sięga głębiej, niż sugerowałby gatunek. To nie klasyczny horror, a raczej gorzka historia o dwójce dzieci, które znalazły się na marginesie świata – każde przez coś innego, każde równie samotne. Pełna subtelnego napięcia, świetnie skonstruowana, potrafi poruszyć i zmusić do myślenia. Idealna na chłodny wieczór, gdy w oknach odbijają się światła, a za nimi czeka cisza, która zdaje się mieć swoje własne sekrety. Polecam, to książka, której warto dać szanse.
Konkurs: Czarownictwo dla zbłąkanych dziewcząt
W ponurym domu, w którym rodzą się niechciane dzieci, sekrety i demony, tylko magia i kobieca siła chroni przed złem
Lato 1970 roku, duszne i lepkie od tajemnic, przynosi piętnastoletniej Nevie nowy rozdział w życiu. Przymusowo wysłana do rygorystycznego ośrodka Wellwood House, przytułku dla „upadłych” dziewcząt na Florydzie, ma jedno zadanie: urodzić dziecko i o wszystkim zapomnieć. Tam, wśród innych nastoletnich przyszłych matek, poznaje dziewczęta o złamanych sercach i niespełnionych marzeniach. Wszystkie trafiły tu, zmuszone do separacji od świata przez własne rodziny i otoczenie. Wszystkie mają milczeć. Ale nie wszystkie zamierzają to robić.
Konkurs: Śmiały
"Śmiały" to pierwsza część dwutomowej opowieści o jednym z najwybitniejszych polskich władców. O świecie, w którym żył i o królestwie, które podźwignął z ruin. Pełna sekretnych żywiołów, głębokiej miłości, ale także przemocy i zdrady.
Zapowiedź: Okowy zimy. Mercedes Thompson. Tom 14
Mercedes Thompson znowu ma ręce pełne roboty. I jak zwykle - to nie jej wina. Przynajmniej nie do końca.
Kojot z natury nie przepada za śniegiem, a Mercy - mechanik smochodowy, pół-kojot i specjalistka od Końca Świata - tym bardziej. Ale kiedy brat potrzebuje pomocy, nie ma mowy o siedzeniu w domu pod kocykiem. To miała być krótka wyprawa do Montany. Samotna. Szybka. Bezproblemowa.
Garfield tłusty koci trójpak tom 16
I jak tu nie kochać Garfielda? Pozostaję jego wierną fanką od lat. Od jakiegoś czasu nakładem wydawnictwa Egmont ukazuje się seria zbiorcza „Tłustych kocich trójpaków”. W każdy, z nich znalazły się po trzy zeszyty komiksowe z anglojęzycznych wydań. Obecnie w moje ręce trafił już szesnasty tom, w którym znalazły się tytuły: „Garfield zaczyna sypać”, „Garfield dostaje co mu się” należy, „Garfield będzie jadł za jedzenie”.
O czym jest komiks
Czy istnieje ktoś, kto nie zna Garfielda? Rudy kot, który uwielbia lasagne i dręczenie psów, nienawidzi pająków i kocha święta jest jedną z tych postaci, które łączą całe pokolenia. Historyjki obrazkowe z jego udziałem potrafią rozbawić do łez, ale też od czasu do czasu zmuszają do refleksji. Garfield jest ponadczasowy i zawsze warto do niego wracać.
Moja opinia i przemyślenia
Komiks został pięknie wydany. Ma twardą, lakierowaną oprawę, a wydrukowany został na świetnej jakości, doskonałej gramatury papierze. Przyznam, że z tym, że mam na półce całą kolekcję, czuję się naprawdę wspaniale. Kiedy mam gorszy humor lubię sobie wracać do dobrze znanych pasków z Garfieldem, zawsze mi go poprawiają.
Szesnasty „Tłusty koci trójpak” to kolejna porcja klasycznego, niepodrabialnego Garfieldowego humoru. Lekki, przerysowany, momentami zaskakująco czuły – dokładnie taki, jakiego się oczekuje. Ten tom trzyma poziom poprzednich i świetnie wpisuje się w całą serię, pokazując, że urok wiecznie głodnego kota nigdy się nie starzeje. Bardzo mnie cieszy, że komiksy o Garfieldzie mogę czytać z córką, która kocha go tak samo mocno jak ja.
Choć Garfield od lat pozostaje tym samym, lekko złośliwym, zawsze głodnym i pełnym niewymuszonego uroku kotem, mam wrażenie, że im jestem starsza, tym bardziej doceniam jego humor. Kiedyś śmieszyły mnie głównie miny i lenistwo, dziś widzę w tych paskach znacznie więcej. To ciepło relacji z Jonem, drobne życiowe obserwacje, lekki komentarz do codziennych absurdów. Ten tom świetnie to pokazuje, bo obok gagów znajdziemy tu scenki, które po prostu przyjemnie się czyta. W moim przypadku działa to trochę jak spotkanie ze starym znajomym. Zawsze wiem, czego się spodziewać, a i tak bawi mnie to za każdym razem.
Podsumowanie
Jeśli jesteś fanem Garfielda (albo po prostu lubisz komiksy, które potrafią odciążyć głowę po ciężkim dniu), ten tom powinien się znaleźć na Twojej półce. Gdy już tam stanie, prędzej czy później i tak po niego sięgniesz – z sympatii, z sentymentu albo po prostu dla poprawy nastroju. Garfield to klasyk, który zostaje w pamięci na długo, a ten tom tylko to potwierdza. Bardzo podoba mi się bycie właścicielka tak fantastycznej, przepięknie wydanej kolekcji.
Amazing Spider-Man. Świat bez miłości. Tom 1
Nowe otwarcie dla starego bohatera. Kiedy Marvel świętuje sześćdziesiątkę Spider-Mana, człowiek chciałby, żeby jubileuszowy tom przyniósł coś wyjątkowego. Albo przynajmniej świeżego. Tymczasem „Świat bez miłości” to raczej restart z gatunku „zacznijmy od początku, ale nie tłumaczmy niczego”. Zeb Wells i John Romita Jr. rozpoczynają nową serię od mocnego, choć niekoniecznie sensownego uderzenia — i choć nie brakuje tu dynamicznej akcji oraz gangsterskiego klimatu, nad całością unosi się pytanie: po co to wszystko?
Pierwsze strony to scena niczym z apokaliptycznego filmu: Peter Parker klęczy w środku krateru, cały świat wokół niego legł w gruzach, a on sam krzyczy z bezsilności. Co się stało? Tego nie wiemy. I długo się nie dowiemy. Wells przeskakuje o pół roku naprzód i przedstawia nam Spider-Mana, który z jakiegoś powodu zraził do siebie absolutnie wszystkich. Avengers? Obrażeni. Fantastyczna Czwórka? Odwraca wzrok. Ciocia May? Ma dość kłamstw. Mary Jane? Ma własne życie i nie chce słuchać jego przeprosin. W tle rodzi się natomiast wojna gangów, w której pierwsze skrzypce gra Tombstone – złoczyńca z zasadami, ale i z ambicjami, by utrzymać władzę. Kiedy dochodzi do zamachu na jego życie, w grę wchodzi również Spider-Man, wplątując się w spiralę przemocy i mafijnych porachunków.
To, co Wells próbuje zbudować, ma potencjał. Pomysł, by Peter był samotny, zepchnięty na margines i osaczony przez własne błędy, to klasyczny motyw w historii Spider-Mana. Problem w tym, że autor nie daje czytelnikowi żadnych konkretów – ani dlaczego bohater został znienawidzony, ani jak doszło do katastrofy otwierającej tom. Zamiast tajemnicy dostajemy irytujący brak spójności.
Z drugiej strony, gangsterski wątek Tombstone’a działa zaskakująco dobrze. Brutalny, ale przemyślany, z dialogami, które rzeczywiście brzmią jak rozmowy ludzi z półświatka. To tu czuć najwięcej napięcia i emocji.
John Romita Jr. – rysownik, który od dekad dzieli fanów – w tym tomie prezentuje się solidnie, choć jego kreska jest bardziej surowa niż w dawnych latach. Z jednej strony pasuje do przybrudzonego klimatu historii, z drugiej nie każdemu przypadnie do gustu.
„Świat bez miłości” to start, który miał być głośny, a wyszedł… po prostu poprawnie. Wells nie serwuje rewolucji, raczej przetasowuje stare karty i dodaje odrobinę gangsterskiego tonu. Zagadkę zostawia na później, licząc, że czytelnicy wytrwają.
Czy warto? Dla fanów może i tak, choćby po to, by zobaczyć, dokąd zmierza ten nowy rozdział. Dla reszty to jednak tylko kolejny komiks o Spider-Manie. I to takim, który zbyt długo szuka swojej tożsamości.
Spiderman Deadpool Póki śmierć nas… Tom 2
Gdyby ktoś zapytał, jak wygląda najbardziej nieprawdopodobny bromans w uniwersum Marvela, odpowiedź jest prosta – Deadpool i Spider-Man. Dwóch bohaterów, dwa skrajne temperamenty i jedna wspólna misja: siać chaos, ratować świat (niekoniecznie w tej kolejności) i przy okazji sypać żartami, ile wlezie. Drugi tom serii Spider-Man/Deadpool – Póki śmierć nas… kontynuuje ich przygody, tym razem z jeszcze większym rozmachem, choć niekoniecznie z lepszym skutkiem.
W tej części duet Wade’a Wilsona i Petera Parkera wpada w kolejne kłopoty – a raczej sam je sobie funduje. Deadpool jak zwykle igra z prawem i moralnością, handlując sprzętem S.H.I.E.L.D. na czarnym rynku, podczas gdy Spider-Man próbuje posprzątać ten bałagan, zachowując przy tym resztki zdrowego rozsądku. Na ich drodze pojawia się nowy gracz, Slapstick – dosłownie żywa kreskówka – a także starzy znajomi, tacy jak Kameleon, Kraven czy Arcade. W tle natomiast rozgrywa się miniaturowy dramat zderzenia linii czasowych, który sprawia, że przyszli, postarzeni wersje obu bohaterów trafiają do głównego uniwersum Marvela.
Całość to mieszanka misji, bijatyk, parodii i absurdalnych przygód, w których nawet rekiny uzależnione od Netfliksa mają swoje pięć minut. Słowem – Marvelowska jazda bez trzymanki.
Ten tom to czysta rozrywka – i tylko rozrywka. Nie ma tu ani fabularnej spójności, ani głębszej refleksji, ale jest za to morze żartów, popkulturowych odniesień i scen, które można by określić jako komiksowy odpowiednik filmu akcji klasy B. Czasem zabawne, czasem męczące. Humor bywa celny, choć częściej przewidywalny, a „dośmieszanie” dialogów polskimi wstawkami wypada, niestety, niezręcznie.
Największym problemem drugiego tomu jest brak pomysłu na to, czym ta seria ma właściwie być. Pierwszy tom miał jeszcze świeżość – dwóch bohaterów, dwa światy, zderzenie charakterów. Tutaj zostaje tylko echo tamtej chemii. Każda historia to osobny epizod, jakby scenarzyści – Robbie Thompson, Gerry Duggan i inni – nie mogli się zdecydować, w którą stronę pójść. Nawet dynamika relacji Spider-Mana i Deadpoola została spłaszczona do powtarzalnego schematu: jeden gada, drugi przewraca oczami.
Na poziomie graficznym widać jeszcze większą nierówność. Bachalo, Hepburn, Koblish – każdy rysuje po swojemu, co samo w sobie nie jest złe, ale brak wizualnej spójności sprawia, że tom wygląda jak składanka z kilku serii. Kolorystyka raz krzyczy, raz blednie, a momentami trudno stwierdzić, czy mamy do czynienia z parodią, czy po prostu chaosem.
Spider-Man/Deadpool. Póki śmierć nas… to lektura dla tych, którzy nie szukają sensu, tylko dobrej zabawy. Dla fanów Wade’a i Petera to zapewne obowiązkowa pozycja, choć niekoniecznie satysfakcjonująca. Pomysły są, potencjał też, ale w wykonaniu brakuje konsekwencji i lekkości, która czyniłaby tę serię wyjątkową.
To komiks, który bawi, o ile nie próbujemy brać go zbyt poważnie. A jeśli już ktoś chciałby zobaczyć, jak Deadpool i Spider-Man naprawdę tworzą duet marzeń – lepiej sięgnąć po pierwszy tom. Ten drugi to raczej przerywnik między lepszymi historiami niż pełnoprawna kontynuacja.
Zapowiedź: Róża w niewoli
Wojna dobiegła końca, mroczne siły zwyciężyły, a bohater, który miał ocalić świat, nie żyje.
Briony Rosewood zostaje pojmana, gdy jej zamek pada pod naporem wroga. Świat, jaki znała, przestaje istnieć. Bomardczycy zatriumfowali, a jej lud – Eversuńczycy – stoi w obliczu niewoli lub śmierci. Jej brat, dziedzic, który miał zjednoczyć walczące królestwa, zginął. Pozbawiona wolności i swojej magii umysłu, Briony wraz z innymi ocalałymi zostaje wystawiona na aukcję. Jako siostra spadkobiercy osiąga najwyższą cenę.
