Rezultaty wyszukiwania dla: Polska
Amazing Spider-Man Epic Collection. Saga klonów
„Saga klonów” to jedno z najbardziej rozpoznawalnych i kontrowersyjnych wydarzeń w historii Spider-Mana. Zapoczątkowane jeszcze w latach 70., a rozbudowane i przekształcone w latach 90. XX wieku w wielowątkową, intensywną narrację. Wydawnictwo Egmont Polska zdecydowało się na publikację pierwszego tomu tej historii w ramach serii Amazing Spider-Man Epic Collection. gromadząc w jednym, imponującym objętościowo albumie komiksy pierwotnie wydane w różnych seriach pajęczego uniwersum. Efektem jest pozycja istotna zarówno dla fanów klasyki, jak i dla czytelników pragnących zrozumieć fundamenty, na których zbudowano późniejsze narracje dotyczące Petera Parkera i Bena Reilly’ego.
O czym opowiada „Saga klonów”?
Historia rozpoczyna się dramatycznym spotkaniem Petera Parkera z Benem Reillym – mężczyzną, który jest jego genetycznym bliźniakiem, stworzonym wiele lat wcześniej przez szalonego naukowca Milesa Warrena (znanego jako Jackal). Wydawało się, że klon zginął, tymczasem powraca po pięciu latach nieobecności. Wydarzenie całkowicie burzy emocjonalną i psychologiczną równowagę głównego bohatera. Reilly, przywdziewając strój Scarlet Spidera, podejmuje własną walkę z przestępczością. Jego drogi wielokrotnie krzyżują się ze ścieżkami Petera.
Na tle osobistego kryzysu Parkera rozwija się szereg dramatycznych wydarzeń. Pojawiają się nowi przeciwnicy i dawni znajomi – między innymi Venom, Daredevil czy tajemniczy Judasz Podróżnik (Judas Traveller), który obserwuje i analizuje działania obu Spider-Manów, otaczając się grupą równie enigmatycznych współpracowników. To wszystko prowadzi do stopniowego pogłębiania pytań o tożsamość, człowieczeństwo i sens życia, zarówno w kontekście klona, jak i jego pierwowzoru.
Analiza i refleksje
Narracja komiksowa zawarta w pierwszym tomie Saga klonów stanowi interesujące połączenie intensywnej akcji i introspektywnej, psychologicznie pogłębionej fabuły. Szczególnie zasługuje na wyróżnienie wątek Bena Reilly’ego. Choć genetycznie identyczny z Peterem – zmaga się z fundamentalnym pytaniem o prawo do samostanowienia i pragnieniem stworzenia własnej tożsamości. Prowokuje to do rozważań natury egzystencjalnej: czy bycie klonem oznacza automatycznie bycie „mniej” człowiekiem?
Równocześnie w postaci Petera obserwujemy erozję emocjonalnej stabilności – zderzenie z przeszłością, z narastającym poczuciem dezorientacji i rosnącym ciężarem odpowiedzialności. Autorzy – w szczególności J.M. DeMatteis, znany z „Ostatnich łowów Kravena” – świadomie eksponują napięcia emocjonalne. Prezentują bohaterów jako jednostki zmagające się z własnymi słabościami i dylematami moralnymi.
Graficznie tom stoi na wysokim poziomie. Rysownicy tacy jak Mark Bagley, Sal Buscema czy Steven Butler oferują dynamiczne, a zarazem spójne wizualnie kadry, które dobrze korespondują z wielowątkową strukturą fabularną. Styl lat 90. jest tu wyczuwalny – nieco bardziej ekspresyjny, z charakterystyczną kreską i kolorystyką – lecz mimo tego nadal broni się jako estetyka pełnoprawna i rozpoznawalna.
Znaczenie edytorskie i wydawnicze
Wydanie przygotowane przez Egmont Polska jest solidne i skierowane do kolekcjonerów oraz miłośników klasyki. Zawartość obejmuje zeszyty „Web of Spider-Man” #117–119, „Amazing Spider-Man” #394–396, „Spider-Man” #51–53, „Spectacular Spider-Man” #217–219 i „Spider-Man Unlimited” #7. Są to kluczowe epizody wprowadzające tytułową sagę. Budują podwaliny pod jej dalsze rozwinięcie, które w oryginalnych wydaniach amerykańskich liczy kilkadziesiąt zeszytów.
Czytelnik otrzymuje więc esencję wydarzeń, ale także pretekst do zadania pytania o kontynuację – zarówno w kontekście publikacji kolejnych tomów Epic Collection, jak i możliwości wydania całości Clone Saga w oparciu o pełne, jedenastotomowe wydanie amerykańskie.
Podsumowanie
Amazing Spider-Man Epic Collection: Saga klonów to publikacja, która ma bardzo atrakcyjną formą wizualną. To komiks dla prawdziwych miłośników Spider-Mana. Wydanie ma charakter wprowadzający, lecz jednocześnie wystarczająco treściwy, by stanowić samodzielny punkt wyjścia dla dalszego poznawania jednego z najbardziej złożonych okresów w historii pajęczego uniwersum. Warto, by znalazł się na półce każdego czytelnika, który zdaje sobie sprawę, że również komiksy mogą przekazywać głębsze historie.
Śmierć w Kornwalii
Skradziony obraz Picassa od wielu lat budził spore zainteresowanie; każdy, kto znał jego rzeczywistą wartość (i miał na ten cel odpowiednio dużo gotówki) pragnął go odnaleźć. I zarobić na nim krocie, oczywiście. Niestety, dzieło przepadło bez żadnych wieści i nawet najbardziej dociekliwi nie mogli natrafić na ślad po nim. Aż do czasu...
Profesor Charlotte Blake również była zaintrygowana obrazem, jednak o tym, że należała do grona osób poszukujących go, dowiedziano się dopiero po jej śmierci. Nieoczekiwanej, uznanej za morderstwo. Ktoś pragnął posiąść dane, które zebrała kobieta. W notatniku ofiary odnaleziono trzycyfrowy szyfr, policja nie jest jednak w stanie określić, do czego mógłby służyć. To sprawa dla osoby, która wie, czego szuka. I właśnie taką jest Gabriel Allon, światowej sławy szpieg, a do tego konserwator sztuki. Wie, jaką wartość ma obraz, którego szuka. I zdaje sobie sprawę z tego, do czego zdolni są jego konkurenci.
W niemalże niemożliwym do wykonania zadaniu pomaga mu grupa przyjaciół: niezwykle sprytna złodziejka, sławna skrzypaczka oraz brytyjski szpieg, który wcześniej był płatnym zabójcą. Takiej grupie nie może się nie udać.
Zaczynanie serii od dwudziestego czwartego tomu nie jest najlepszym pomysłem. Głównie dlatego, że czytelnik nie ma okazji obserwować, jak rozwijają się postacie i relacje między nimi. Na szczęście historia sama w sobie nie wyglądała na związaną z poprzednimi częściami.
Szpiegowska fabuła to nie do końca to, po co sięgam na co dzień. Tego rodzaju historie raczej nie należą do moich ulubionych i zazwyczaj zgrabnie je omijam. Tym razem jednak postanowiłam stanąć w szranki z serią o Gabrielu Allonie (a przynajmniej jedną z jej części). I przyznaję, że nie był to wybór do końca zły.
To, co mogę powiedzieć na pewno, to że czytelnik nie może narzekać na nudę. Zasadniczo od pierwszych stron dzieje się tu naprawdę dużo. Historia rozpoczyna się od śmierci profesor Charlotte Blake, później robi się jeszcze goręcej. Wygląda na to, że ktoś jest o krok przed Allonem i „usuwa” z jego drogi potencjalnych pomocników w odnalezieniu zaginionego obrazu Picassa. Ten tajemniczy ktoś pragnie tego, co Gabriel - obrazu. I wydaje się przeciwnikiem na miarę naszego sławnego szpiega. Akcja tak wartko gna przed siebie, spotykamy tylu różnych ludzi, że momentami musiałam odkładać książkę, by nieco odetchnąć. I powiązać ze sobą pewne wątki, tak, aby powstała spójna, zrozumiała całość.
W książkach tego rodzaju zawsze bawi mnie fakt, że nie ma w nich miejsca na brzydkich ludzi. A jeżeli już, to zazwyczaj są to tak zwane „czarne charaktery". Nie inaczej jest w „Śmierci w Kornwalii” - główny bohater ma wszystkie przymioty samca alfa, od przystojnego oblicza po błyskotliwy umysł. Podobnie pozostali bohaterowie czy bohaterki, którzy należą do jego „grupy". Mam wrażenie, że to taka cecha książek, a nawet filmów sensacyjnych.
Jak już wspomniałam tematyka co prawda kompletnie nie moja, aczkolwiek nie oznacza to, że książka mi się nie podobała. Wręcz przeciwnie, było całkiem dobrze. Największym plusem jest to, że ciągle coś się dzieje, więc nie sposób się nudzić. Bohaterowie również są stworzeni w taki sposób, że od razu budzą sympatię (nawet, jeżeli byliby mniej urodziwi). Prowadzone śledztwo było intrygujące, a ja przez bardzo długi czas nie miałam żadnych wyobrażeń odnośnie do tego, jaki będzie finał tej historii i kto stoi za wszystkimi wydarzeniami. Silva doskonale wie, jak wciągnąć odbiorcę w wir tworzonej przez siebie historii, oplatując nas siecią niedopowiedzeń, kłamstw oraz intryg. Aż w głowie rodzi się pytanie - czy na pewno mogę ufać tym, którzy twierdzą, że są po mojej stronie? A może to właśnie pośród nich ukrywa się ktoś, kto ma złe zamiary?
Czy polecam? Zdecydowanie fanom twórczości Silva oraz czytelnikom, dla których książki sensacyjne to chleb powszedni. Ja - mimo że lektura przypadła mi do gustu- raczej spasuję, rozpoczynając i kończąc jednocześnie przygodę z Gabrielem Allonem na tym tomie.
W obronie kłamstwa
„Dzisiejszego ranka Morgan został znaleziony martwy w swojej pracowni malarskiej… w Hanncom nigdy nie doszło do tak brutalnego przestępstwa… ofiarą padł człowiek powszechnie znany, lubiany i szanowany.”
Diabelsko gęsta fabuła, tak wiele się dzieje, nici intrygi mocno splecione, czuje się ciężar krzywd i kłamstw, a jednak z wyjątkiem kilku scen zgrabnie poruszamy się po przebiegu zdarzeń. Z rozdziału na rozdział intryga nie dość, że coraz bardziej gmatwa się, to jeszcze coraz głębiej wchodzi w mrok. W pewnym momencie powstaje wahanie, a może tego wszystkiego jednak za dużo, za mocny nacisk wywierany przez autorkę na postaci, za wielkie zapętlenie supłów tajemnic? Jednak po chwili stwierdzamy, że jednak nie, że zajmująco jest przebijać się przez to wszystko. Co prawda odchodzi się sporym krokiem od prawdopodobieństwa kumulacji grzechów wystąpienia w realnym życiu, ale ponownie refleksja, czyż los i sami jego uczestnicy nie piszą najbardziej osobliwych scenariuszy i czy czasem nie dochodzi właśnie do zjednoczenia w czasie i miejscu?
Paulina Kosznik dokłada starań, aby bohaterowie prezentowali się barwnie i różnorodnie. Większość przekonuje osobowością i postawą. Jednak kluczowa postać, trzydziestoletnia korektorka, nie do końca potrafi wybronić się w swoim sercowym zagmatwaniu i logicznym zachowaniu. Owszem, możemy na to spojrzeć od strony presji, jaka była na nią wywierana przez dramatyczne okoliczności, albo tego, co działo się w jej życiu w przeszłości, jednakże uwiera niekonsekwencja w dokonywanych wyborach i nieporadność w młodości. I tu znów uchwycona w locie myśl, gdyby nie taka jej postawa, kiedyś i dziś, intryga nie przybierałaby rumieńców i napięcia. To, w co natychmiast wpadamy, to udanie opisana małomiasteczkowa mentalność, rozchodzenie się plotek lotem błyskawicy, trwałe przyklejanie etykiet przez lokalną społeczność, wręcz napiętnowanie, poprzez krytykę innych odsuwanie się od rozliczenia własnych przewinień i radzenie sobie z odciśniętym przez zbrodnię piętnem. Może nieco za jaskrawo ukazane potępienie, jednakże nie można mu odmówić nośności emocji i podgrzewania złej atmosfery.
Książka daje do myślenia. Czy faktycznie powinniśmy skrajnie uginać się w imię rodzinnych więzi i relacji? Czy poświęcając tak dużo z siebie bliskim, nie sprawiamy, że oddalamy się od samych siebie? A może staranniej wyważać, to, co inni od nas oczekują, z tym, co naprawdę jesteśmy skłonni im oferować? Powieść to także ciekawe studium brudnych sekretów, kumulacji ich negatywnego oddziaływania na psychikę, nie tylko osób niejako ich właścicieli, ale również tych, przed którymi są ukrywane. Z drugiej strony, czy prawda zawsze oczyszcza, a może staje się katalizatorem negatywnych zmian, więc lepiej niekiedy ją przemilczeć i zachować tylko w sferze własnych wyrzutów sumienia? A kłamstwo, czy tylko potrafi wszystko zniszczyć, czy wręcz odwrotnie, jest w stanie wywołać pozytywne przeobrażenia? W wielu aspektach zgadzamy się z główną bohaterką, w innych idziemy zupełnie odmienną drogą niż Alison Cole. Właśnie to podoba się nam w „Obronie kłamstwa”, niejednoznaczność wyrażana różnymi emocjami i ciekawymi rozważaniami. Podsumowując, mam kilka zastrzeżeń do powieści, ale to udany debiut, i przyznaję, że zdecydowana jestem czekać na kolejną książkę autorki.
Kill Show. Powieść w stylu true crime.
Wbrew pozorom zaginięcia nastolatek nie są czymś zaskakującym; młodzi dorośli często sami podejmują decyzję o ucieczce z domu, nierzadko w wyniku kłótni z rodzicami. Ten przypadek sprzed dziesięciu lat był jednak inny - szesnastoletnia Sara Parcell była świetną uczennicą, miała bardzo dobre kontakty z bliskimi, a jej marzeniem było pójście na studia związane z muzyką. Gdy tego dnia nie wróciła do domu, jej mama od razu wiedziała, że stało się coś złego.
Rozpoczęły się policyjne poszukiwania, do których po kilku dniach dołączyły media. Jednak nie w takim ujęciu, jak zazwyczaj - tym razem ktoś stwierdził, że pokazywanie wizerunku zaginionej to za mało. Tym razem stworzono serial, który miał na celu w czasie rzeczywistym relacjonować postępy w poszukiwaniach, jak również pokazać codzienność pogrążonej w niepewności rodziny. Wisienką na torcie miało być szczęśliwe zakończenie, gdy Sara trafia z powrotem w opiekuńcze ramiona rodziców. I producentka show, Casey Hawthorne, zamierzała to wszystko uwiecznić. To miał być prawdziwy show.
Byłam bardzo ciekawa tej pozycji, głównie dlatego, że wydawca określa ją jako „powieść w stylu true crime". Jestem ogromną fanką tego gatunku, a dopisek „w stylu” dodatkowo mnie zaintrygował. Wyruszyłam więc w kolejną, niezbyt długą, aczkolwiek bardzo wciągającą podróż literacką.
Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest to, że książka stworzona jest w formie wywiadu. Nie mamy co prawda pytań, lecz luźne wypowiedzi uczestniczących w wydarzeniach osób. A jest ich bardzo wiele, dlatego podczas lektury cieszyłam się, iż autor przy każdym nazwisku w nawiasie umieścił dopisek, jaką funkcję odgrywa dana postać. Początkowo jednak forma tej pozycji nieco mi przeszkadzała, trudno było mi się wbić w historię, w której nie było narratora i sądziłam, że przebrnięcie do zakończenia będzie kosztowało mnie sporo wysiłku. W trakcie jednak przywykłam i wreszcie zaczęłam zagłębiać się w meandry historii Sary Parcell.
Pierwsze rozdziały były dla mnie trudne w odbiorze nie tylko ze względu na formę wywiadu, lecz również dlatego, że praktycznie nie działo się nic szokującego czy wciągającego. „Słuchałam” opowieści ekipy telewizyjnej o ich producentce i całej sprawie zaginięcia, słów prowadzącego śledztwo detektywa oraz relacji najbliższych. Jako że wydarzenia toczyły się dziesięć lat wstecz, rodzina podchodziła już nieco chłodniej do tematu, więc emocje były dość okrojone. Niemniej jednak potrafiłam wyobrazić sobie (na tyle, w jakim stopniu osoba niemająca nikogo zaginionego w rodzinie) to, przez co musieli przechodzić w tamtym momencie. Dopiero po około połowie akcja zaczęła toczyć się szybciej, a na światło dzienne wychodziły kolejne fakty. I nagle okazało się, że zakończenie przyszło zdecydowanie za szybko.
Czy ta lektura w jakiś sposób mnie zaszokowała? Nie. Nie było tutaj rozlewu krwi, przemocy czy seryjnego mordercy. Moim zdaniem całe napięcie, jakie można było zbudować, pisząc tę historię, ze względu na formę wywiadu zwyczajnie... nie istniało. Prawdopodobnie, gdyby autor napisał tę książkę jeszcze raz, tylko jak standardowy thriller, odbiór mógłby być pozytywniejszy, czułabym jakiekolwiek emocje wylewające się z kolejnych kartek. Niemniej jednak plus za pomysł na tak rzadko spotykaną budowę.
W przypadku „Kill Show”, a konkretniej odnosząc się do przewijających się w niej postaci, muszę stwierdzić, że ludzie to czasami naprawdę mądry, a jednocześnie głupi gatunek. Tam, gdzie ktoś wybija się na tle tłumu ze względu na spostrzegawczość czy bystrość umysłu, tam również pojawia się ktoś, kto zazwyczaj wpada na „genialne” pomysły, mogące przysporzyć jedynie większych problemów. Choć z różnymi ludźmi miałam do czynienia, to ów fakt wciąż mnie zaskakuje. Nie napiszę wprost, o kogo chodzi, ale każdy, kto po książkę sięgnie, powinien bez problemu się domyślić.
Czy polecam? Tak. Choć musiałam poczekać, aż historia się rozkręci, a także przekonać do niecodziennej dla mnie formy, to polecam. Historia zawarta w „Kill Show” co prawda nie mrozi krwi w żyłach, aczkolwiek daje do myślenia. I przede wszystkim pokazuje, że pewne decyzje powinno się podejmować po naprawdę, naprawdę długim namyśle.
Śmierć w Kornwalii
„Pozwólcie, że opowiem wam o bardzo bogatych. Różnią się od ciebie i ode mnie”. Francis Scott Fitzgerald
Daniel Silva po dwudziestu tomach postanowił zmienić nieco klimat serii i bardzo dobrze, ponieważ zbyt mocne przywiązanie do jednego motywu mogło z czasem wywołać lekkie znużenie, nawet jeśli oferowało intrygujące wspaniałości i podkręcane napięcie. Od dwudziestej drugiej odsłony odpłynął z bezpiecznej i familiarnej przystani powieści szpiegowskiej i obrał kurs na wzburzone wody sensacji. Zmianę charakteru czytelniczej atmosfery sprytnie połączył z przejściem na emeryturę szefa izraelskiego wywiadu Gabriela Allona. Były szpieg i zabójca miał odtąd zajmować się na poważnie i w pełnym wymiarze drugą swoją profesją, restaurowaniem dzieł sztuki. Był w tym wyjątkowo biegły i skuteczny. I dobrze, bo właśnie te cechy, oraz oczywiście doświadczenie agenta specjalnego w terenie, przydawały mu się w prowadzonym dochodzeniu.
Świat sztuki, konkretnie malarstwa, okazał się nie tak przejrzysty i czysty, jak wielu postrzegało, z kolei wizerunek profesjonalizmu ocen prawdziwości dzieł i określania przynależności do twórców chwiał się w posadach. Z jednej strony miłośnicy sztuki, prywatni kolekcjonerzy, właściciele galerii i pracownicy muzeów, a z drugiej marszandzi, pośrednicy i anonimowi kupcy, między nimi zaś różne odcienie mniej lub bardziej nastawionych na zysk ambicji. Oraz owiany tajemnicami i mrokiem szlak obrazów skradzionych francuskim Żydom zgładzonym w niemieckim obozie Auschwitz podczas wojny, dotąd niezwróconych prawowitym właścicielom. Szemrane interesy na rynku sztuki, wielomiliardowe przekręty i ucieczki od podatków, a nawet morderstwa w imię prowadzonych w czarnej strefie interesów. Gabriel Allon został wciągnięty przez przyjaciela, kornwalijskiego detektywa, do nieoficjalnej pomocy w śledztwie zbrodni popełnionej na uznanej profesor historii sztuki, czołowej światowej ekspertce od badań proweniencyjnych. Zabicie kobiety przypisywano seryjnemu mordercy z toporem, ale czy faktycznie była to droga ku prawdzie?
Daniel Silva atrakcyjnie konstruował scenariusz zdarzeń, stopniował napięcie, podgrzewał atmosferę niepewności, w małych porcjach wprowadzał kluczową dla powieści niewiadome. Co prawda, nie było wielu zaskakujących elementów, intryga wymykała się realności, ale czytelnik przyjemnie się angażował. Spodnia warstwa świata sztuki kryła mnóstwo zagęszczających się mrokiem sekretów. Nie brakowało silnych kobiecych pierwiastków, odwołań do dawnych znajomości. Styl narracji, porządny, przyjazny, sugestywny, i co charakterystyczne dla tego pisarza, konkretnie oddziałujący na wyobraźnię. Miło spędziłam czas przy książce, chętnie wchodziłam w picassowską oprawę akcji, złodziejski fach i polityczną otoczkę. „Śmierć w Kornwalii” nie była reprezentantką czytelniczej przygody mocno trzymającej w napięciu, ale zgrabnie zaciekawiała długimi cieniami rzucanymi przez biznes w sztuce, niebezpieczne incydenty i rozwój wydarzeń zaś cechowała klasyczna
sensacja.
Dlatego kłamaliśmy
„Will zamarł. Tym razem nie miał żadnych wątpliwości. Krzyk był na tyle wyraźny, by stwierdzić, że pochodzi z ust kobiety”.
Karin Slaughter proponuje książki, w których wyśmienicie się odnajduję. Podchodzą klimatycznie, wciągają odważną fabułą, prezentują nietuzinkowych bohaterów, a przy tym dostarczają materiału do głębszych ciekawych spostrzeżeń i interpretacji. Wszystkie poznane tytuły otrzymują ode mnie wysokie noty („Zapomniana dziewczyna”, „Ostatnia wdowa”, „Moje śliczne”, „Ofiara”, „Dobra córka”, „Układanka”, „Milcząca żona”, „Fałszywy świadek”).
Również „Dlatego kłamaliśmy” zaliczam do udanych przygód czytelniczych, wciągających fabułą, budzących niepewność co do losów postaci, wystawiających na próbę w dociekaniu prawdy. Narracja na wysokim poziomie stylistycznym, można śmiało pisać, że sama płynie. Za sprawą dbałości o szczegóły oddziałuje na wyobraźnię, pozwala wczuć się w przeżycia bohaterów i podchwycić klimat scenerii. Karin Slaughter, jak to ma w zwyczaju, dokłada wszelkich starań, aby postaci okazały się pełne i wyraziste w kreacji. Ich barwność i różnorodność zdecydowanie na plus. Intryga atrakcyjnie zapętlona, dostarczająca wahań interpretacyjnych odnośnie do zachowań, postaw i motywów. W dwunastym tomie dość szybko trafiam na właściwy detektywistyczny ślad, nie do końca udaje się autorce długo trzymać zakryte karty prawdy. Niekoniecznie też środkowa część powieści daje silnego wiatru w skrzydła poznawania, wiele się dzieje, często dynamika mocno podkręcona, lecz zdarzenia wydają się lekko przeciągane. Niemniej jednak, łatwo się zanurzyć w „Dlatego kłamaliśmy”, angażuje wyobraźnię i emocje, zachęca do snucia przypuszczeń, wiedzie intrygującym klimatem. Odizolowany od reszty świata górski pensjonat, na którego terenie dochodzi do wyjątkowo makabrycznego morderstwa. Will Trent, kluczowa postać serii, i jego poślubiona dwa dni wcześniej żona, Sara Linton, znajdują się w oku cyklonu zbrodni. Dla nich to już koniec podróży poślubnej a początek śledztwa, trudnego ze względu na mnogość sekretów właścicieli i gości pensjonatu. Jako agent specjalny w biurze śledczym i lekarka sądowa nie mogą stać obojętnie wobec tego, czego są świadkami.
Trzeba przyznać, że autorka nie oszczędza postaci, zwłaszcza jednej kobiecej, tyle nieszczęścia i cierpień jej przypisuje, i o takim ciężarze gatunkowym, że powstaje wrażenie nieprawdopodobieństwa. A mimo wszystko, postać szalenie wciąga, ciekawie podąża się tropem osobowości, temperamentu, przeżyć, ambicji i marzeń. Jej smutna przeszłość sprzed siedemnastu lat kładzie się długim cieniem na wszystkim, co ją otacza i determinuje, oraz kim się staje. Różne złe rzeczy zdają się wieść prym w fabule, odciskać się na losach bohaterów, splatać ze sobą życia. Atrakcyjnie się to wszystko rozsupłuje i dociera do najbardziej wrażliwych stron ludzkiej duszy.
Ten, kogo kochasz, nie umiera
„Przeszłość łomocze we mnie jak drugie serce”. John Banville
Anna Platt atrakcyjnie wymieszała kilka wątków, naprzemiennie prowadziła ich ścieżkami, równocześnie ukazywała czytelnikowi punkty styczne. Początkowo wydawało się, że będzie to intryga jakich wiele, opierająca się na sprawdzonych schematach konstrukcji, a jednak im głębiej wchodziłam w powieść, tym bardziej przekonywałam się, że scenariusz zdarzeń należy do nietuzinkowych. Spodobała mi się oryginalna zabawa w umiejscawianie różnych scen na osi czasu, domyślanie się, kiedy prawda ukaże się z właściwej perspektywy przeszłości i teraźniejszości. Autorka zdecydowała się oddać prowadzenie narracji trójce bohaterów. Możliwość bliższego indywidualnego zapoznania się z osobowościami, przeżyciami, motywami i tajemnicami podnosiła walor przygody czytelniczej, chociaż nie ukrywam, że liczyłam na większą wnikliwość. Ciekawie poprowadzony aspekt kryminalny zaliczyłam do pozytywów książki. Odpowiadało mi, że w każdym wątku dominował nieco inny klimat obyczajowy. Czasem wydawało się, że za dużo przypadało w udziale incydentów na jedną postać, ale za jakiś czas okazywało się, że pisarka zgrabnie wszystko równoważyła.
Thriller atrakcyjnie trzymał napięcie, nie zapierał dech w piersi, ale z przyjemnością podążałam tropem prawdy. Bianca, młoda kobieta pracująca w wydawnictwie, niekoniecznie zdobyła sympatię, lecz rozumiałam, z czym się mierzyła i jak mocno musiała wejść w długie cienie rzucane przez los. Z kolei Shane konfrontował się z zewnętrznym mrokiem, ciężkimi sekretami skrywanymi przez bliskich przez wiele lat. Źródła strachu mężczyzny przenikały odbiorcę. Korzystnie wykreowany bohater. Najbardziej zżyłam się z Leną, pięćdziesięcioletnią wdową, poszukującą spełnienia w marzeniach, próbującą chwytać drugą szansę od losu. Zastanawiałam się, dlaczego Anna Platt tak wiele zrzuciła na jej barki, ale gdyby nie to, podejrzewałam, że kobieta nie wzbudziłaby tyle trwożnej niepewności i mieszanych odniesień.
Autorce udało się zręcznie poprowadzić rykoszetem i odrzutem. Starannie dopracowała obie części powieści od logicznej strony. „Ten, kogo kochasz, nie umiera” była przygodą czytelniczą, która za pośrednictwem życia bohaterów wnikała w aspekty przeznaczenia, wolnej woli, sumienia, skrytych dążeń i niezrealizowanych marzeń. Dostarczała przyjemności przy poznawaniu i składaniu wszystkiego w całość, zaskakiwała czasową grą, wypełniała odcienie żalu i tęsknoty, śmiało dotykała mrocznej natury człowieka, ale równocześnie pięknie poruszała się w miłości, nadziei i wyczekiwaniu.
Nadchodzi zupełnie nowe, epickie fantasy! Poznajcie „The Great Library of Tomorrow”
A gdyby tak ideę globalnej jedności, rozmach oraz nieznającą granic fantazję, czyli wszystko to, z czego znany jest jeden z największych festiwali muzycznych na świecie, przelać na karty książki? To właśnie się stało! A efekt? Przekonajcie się sami!
Jonka, Jonek i Kleks. Wydanie jubileuszowe
Powrót do świata dziecięcej wyobraźni w wydaniu jubileuszowym
Jeśli wychowaliście się na komiksach ze „Świata Młodych” albo po prostu macie słabość do polskich klasyków, to jubileuszowe wydanie „Jonka, Jonka i Kleksa” jest jak wehikuł czasu. Pierwszy tom, wydany z okazji 50-lecia serii autorstwa Szarloty Pawela, zabiera nas w podróż do czasów, kiedy wyobraźnia nie znała granic. Przygody dwojga nastolatków i ich magicznego przyjaciela – Kleksa – wywoływały zachwyt u dzieci i dorosłych. Czy tak dzieje się i teraz?
„Jonka, Jonek i Kleks” to komiks, który w latach 70. i 80. był dla wielu dzieci ucieczką od codzienności. W jubileuszowym wydaniu Egmont zebrał w jednym tomie różnorodne historie. Począwszy od pierwszej czarno-białej opowieści z 1974 roku, aż po kolorowe klasyki takie jak „Porwanie księżniczki” czy „Kleks i złota rybka”. Każda z tych opowieści zachowuje swój urok i ciepło. Dla tych, którzy dorastali z przygodami Kleksa, to nostalgiczny powrót do świata marzeń. Dla młodszego pokolenia może być odkryciem, że polska kultura komiksowa miała swoje perełki na długo przed erą internetowych superbohaterów.
Nie można nie wspomnieć o samym Kleksie – duchu atramentowym. Wnosi on do każdej opowieści nutkę magii i surrealizmu. Jego pomysłowość i umiejętność przenoszenia bohaterów w niezwykłe miejsca były tym, co wyróżniało serię na tle innych. Dzięki niemu Jonka i Jonek przeżywają swoje niezwykłe. przygody. Odwiedzają krainy wyobraźni, gdzie wszystko jest możliwe.
Egmont zadbał, aby nowe wydanie było wyjątkowe. Twarda oprawa, wysokiej jakości papier i intensywne kolory ilustracji sprawiają, że album jest przyjemny w czytaniu i pięknie wygląda na półce. Poza tym zawiera liczne dodatki – od wstępu Adama Radonia po obszerne posłowie Macieja Jasińskiego. Dzięki temu czytelnicy mogą dowiedzieć się więcej o życiu i twórczości autora, a także o kulisach powstawania serii.
Choć komiks jako taki dostarcza wiele radości, to układ opowieści w albumie budzi czasami mieszane uczucia. Historie ułożono w sposób niechronologiczny, co może być nieco mylące – szczególnie dla nowych czytelników, którzy chcieliby śledzić ewolucję postaci i kreski. Dla niektórych będzie to okazja do porównań, dla innych – lekki zgrzyt.
„Jonka, Jonek i Kleks” w wydaniu jubileuszowym to piękny hołd dla autora i jego twórczości. Komiks przenosi czytelników do świata, gdzie wszystko jest możliwe. Granice wyobraźni są tylko pojęciem względnym. Choć wydanie mogłoby być bardziej przemyślane pod względem układu treści, to nie zmienia faktu, że mamy do czynienia z prawdziwą perełką. Dla tych, którzy wychowali się na piśmie „Świat Młodych”, to powrót do czasów beztroski. Dla młodszych natomiast wspaniała okazja, by poznać kawałek historii komiksowej. Polecam wszystkim, którzy mają ochotę zanurzyć się w świat przygód, humoru i nostalgii. Warto!
Ciężar strachu
„Ostatnie lata to wylęgarnia psycholi, prześcigających się w coraz to zmyślniejszych metodach”.
Wciągająca przygoda czytelnicza, ciekawie przedstawiona, chętnie w nią weszłam. Michał Mateusiak sprawnie operował słowem, zgrabnie prezentował kryminalną zagadkę, nie w rozbudowany, ale jednak atrakcyjny sposób kierował pomysłem na fabułę. Szkoda tylko, że scenariusz zdarzeń należał do szablonowych. Opierał się głównie na sprawdzonych technikach przyciągania uwagi odbiorcy jak przeszłość naznaczona koszmarami, tajemnica skrywana za zachowaniami kluczowej postaci, czy osobisty psychologiczny aspekt zbrodni.
W pewnym momencie dotarłam do sceny, która zbyt mocno zdradziła niewiadome elementy mające trzymać w niepewności i podsuwać nowe interpretacje dotyczące tożsamości sprawcy makabrycznego mordu. Domyśliłam się wówczas, jak może potoczyć się docieranie do prawdy, co zmniejszyło zainteresowanie książką. Czułam, że można było albo bardziej ukryć intencje, nie opisywać sceny dokładnie, nie wychodzić poza zwykły profesjonalizm zawodowy postaci, albo wcale o scenie nie wspominać, pozostawić w domyśle odbiorcy, by później zaskoczyć go faktem odbycia rozmowy. W kilku drobnych sprawach też można było mniej dopowiedzieć albo odejść od sprawdzonych wzorców, a nawet technik, jednakże przy większym doświadczeniu pisarskim autor lepiej będzie czuł proces budowania napięcia. Gdyby nie wspomniane zastrzeżenia, wystawiłabym wyższą notę wrażeń czytelniczych, gdyż mimo wszystko powieść miała moc przyciągania.
Michał Mateusiak nie oszczędzał bohaterów, stawiał przed potężnymi życiowymi wyzwaniami, potrafił zdecydować się na drastyczne cięcia losów, co jakkolwiek by to nie zabrzmiało, spodobało mi się. Sensacyjne sceny rozgrywane pod koniec powieści brzmiały przekonująco, podnosiły czytelniczą adrenalinę. Autor dobrze poradził sobie z kreacją komisarza Leonarda Gardeckiego, czterdziestolatka obdarzonego trudnym charakterem. Entuzjastycznie podeszłabym do pomysłu spotkania z nim w ramach innej książki. Miał w sobie iskrę rozpalającą wobec niego sympatię, dźwigał interesujący życiowy bagaż, potrafił zdecydowanie działać. Chociaż nie ukrywam, że mężczyznami borykającymi się z uzależnieniem od alkoholu w tym gatunku literackim się przesyciłam. Sierżant Anita Dębska nie przekonała, kobieca postać okazała się nijaka.
Powieść zaczęła się od mocnego uderzenia, makabrycznego mordu dokonanym na błyskotliwym i fenomenalnie zapowiadającym się prawniku, odnoszącym już znaczące sukcesy zawodowe. Potężnie zmasakrowane zwłoki mężczyzny odkrył w centrum miasta przypadkowy rowerzysta. Okazało się, że sprawca bardzo dobrze wszystko zaplanował, a pozostawiona przez niego kartka z zaszyfrowaną wiadomością sugerowała, że sprawy mogły przybrać seryjny obrót. Czy udało się komisarzowi Gardeckiemu rozszyfrować motyw działania i zapobiec dalszej aktywności człowieka cechującego się wyjątkową bezwzględnością i okrucieństwem? W moim odczuciu warto zwrócić uwagę na kryminał, uwzględnić w planach czytelniczych, nie należał do oryginalnych, ale z dużą dynamiką i energią prezentował przebieg akcji. Wkomponuje się w jesienny wieczór czytelniczy.