kwiecień 16, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Oz Perkins

wtorek, 14 lipiec 2020 09:41

Małgosia i Jaś

Baśń nie dla dzieci. 

Wszyscy znają historię Jasia i Małgosi, porzuconych w lesie przez własnego ojca i zwabionych przez wiedźmę do piernikowej chatki, w której miał się dokonać ich los. Jeśli przyjrzeć się jej bliżej, to jedna z najmroczniejszych opowieści zgromadzonych przez braci Grimm, wykorzystująca motyw zabójstwa i kanibalizmu. I to w odniesieniu do tych najbardziej bezbronnych – dzieci. 

Mogłoby się wydawać, że z doskonale znanej opowieści nie da się wycisnąć nic więcej. Oz Perkins, znany głównie z filmu Zło we mnie, doszedł do wniosku, że podejmie to wyzwanie i pokaże historię rodzeństwa w nowym świetle. Czy udało mu się to? I tak, i nie. Małgosia i Jaś dość luźno bazują na znanej baśni, sam film pozostawia jednak wrażenie niedosytu. 

Opowieść rozpoczyna się naprawdę dobrze. Nastoletnia Małgosia i kilkuletni Jaś są zmuszeni do opuszczenia rodzinnego domu. Nie mają ojca, matka zaś popada w coraz większy obłęd, przez co staje się dla własnych dzieci zagrożeniem równie poważnym, co pustosząca kraj klęska głodu. Rodzeństwo rusza więc w drogę, która wiedzie ich przez mroczny las, zdający się skrywać własne tajemnice. Wreszcie docierają do samotnego domostwa. Spotykają w nim starszą kobietę, która w zamian za przejęcie części obowiązków domowych, oferuje im gościnę. 

Pierwszych kilkanaście minut wprowadza widza w nastrój nie do końca wypowiedzianej grozy. Świetne ujęcia, oprawa muzyczna i budowany dopiero zarys opowieści zapowiadają rasowy horror. Niestety, wraz z wprowadzeniem na scenę wiedźmy Holdy dobrze zapowiadająca się historia traci impet, zdaje się też skręcać ze ścieżki grozy w kierunku mrocznego fantasy. Nie oznacza to, że sama Holda została przedstawiona lub zagrana źle, absolutnie nie – kreacja Alice Krige jest świetna. Winą raczej należy obarczyć scenariusz. Można odnieść wrażenie, że całą historię dałoby się z lepszym rezultatem opowiedzieć w dwa razy krótszym czasie, tymczasem rozciąganie jej do blisko półtorej godziny nie przynosi nic dobrego. 

Film nie do końca potrafi więc obronić się fabułą, co nie oznacza, że jest zły. Niedostatki w samej historii nadrabia niesamowicie klimatyczną, wspomnianą już przeze mnie, oprawą dźwiękową i scenografią. Duszny klimat mrocznej puszczy z miejsca udziela się widzowi. Wędrując wraz z bohaterami po chatce wiedźmy odczuwamy dyskomfort i niepokój, czy spowijają ją cienie nie skrywają tajemnic, których nie chcielibyśmy odkrywać. Wreszcie, należy pochwalić obsadę, zwłaszcza młodziutką Sophie Lilis (znaną również z ekranizacji powieści Stephena Kinga To) oraz Alice Krige 

Znamienna jest zmiana kolejności imion głównych bohaterów, jaka od razu rzuca się w tytule. To Małgosia plasuje się na pierwszym miejscu, ponieważ to ona gra tu pierwsze skrzypce. To opowieść o jej dorastaniu i mierzeniu się z własnym przeznaczeniem. Młodszy brat stanowi jedynie element tła, chociaż trzeba przyznać, że w pewnym momencie jego postać staje się kluczowa do przemiany protagonistki. 

Podsumowując, Małgosia i Jaś to dość interesująca wariacja na temat znanej baśni, nie do końca jednak spełniająca pokładane w niej oczekiwania. Zapowiada się jak horror, ale okazuje się opowieścią fantasy z mrocznym, dusznym klimatem. Nie wbija w fotel, ale można obejrzeć. 

Dział: Filmy
poniedziałek, 23 marzec 2015 09:59

Anioł śmierci

Uparcie czekam na warty uwagi horror. Zapewne wspominam o tym przy każdej recenzji obrazu z tego gatunku, ale wciąż się nie doczekałam. To nie czas kina grozy. To czas dramatów i science fiction. Chociaż może się mylę, co do obecnych zainteresowań. Z pewnością jednak horrory jakościowego prymu w światowych kinematografiach nie wiodą. Nie inaczej jest zresztą z „Aniołem śmierci", który utrzymuje poziom pozwalający na obejrzenie produkcji bez wewnętrznego bólu i cierpienia, ale na kolana nie powala.

Tym razem (z jakiegoś powodu dystrybutorzy zapragnęli ukryć ten fakt, ale „Anioł śmierci", to w rzeczywistości druga odsłona z serii „Kobieta w czerni", w której wcześniej grał Daniel Radcliffe) do posiadłości Eel Marsh wprowadza się grupa dzieci ewakuowanych z zagrożonego bombardowaniem Londynu. Pociechy lokują się w mrocznym przybytku pod czujnym okiem panny Perkins (Phoebe Fox) – która skrywa mroczne tajemnice ze swej przeszłości – oraz pani Hogg (Helen McCrory). Szczególnym oczkiem w głowie tej pierwszej jest Edward (Oaklee Pendergast), który na chwilę przed ewakuacją stracił rodzinę i przestał się odzywać. Pech chce, że nie tylko ona interesuje się pokrzywdzonym przez los malcem. Mroczna obecność w Eeel Marsh także go sobie upatrzyła.

Jak można się spodziewać w obliczu informacji o tym, że „Anioł śmierci" to niejako druga część „Kobiety w czerni", fabuła koncentruje się wokół tego samego ducha. To właśnie stanowi przyczynek do pewnego znudzenia widza, bowiem historia upiora raz jeszcze się powtarza. Nowi bohaterowie odkrywają stare prawdy, stwierdzają fakty, które oglądającym „Kobietę w czerni" wydadzą się wtórne i pozbawione jakichkolwiek znamion oryginalności. Ośmielę się jednak stwierdzić, że horrory w zasadzie opierają się na pewnym niemożliwym do naruszenia schemacie i ich fani raczej nie spodziewają się odkrywczych i niecodziennych rozwiązań fabularnych. To raczej typowy rynek kształtowany przez oczekiwania odbiorców. A odbiorcy chcą tych samych historii, tylko w nowym opakowaniu.

Na „opakowanie" nie ma zresztą, co narzekać. Od pierwszych minut jest mrocznie i niepokojąco. Początkowo źródłem napięcia wydaje się sama postać panny Perkins, która nie chce zdradzić źródła swego uśmiechu, występującego na jej twarzy także w czasie bombardowań. Spodziewałam się nawet, że to ona będzie tytułowym aniołem śmierci (miała w sobie coś upiornego, jak klauni w amerykańskich wesołych miasteczkach). Później, gdy grupa zmierza już do opuszczonego domu na wyspie, dominuje nastrojowość otoczenia. Niepokój rodzi się zarówno w ciemnych, operujących cieniem kadrach, jak i warstwie dźwiękowej, która wykorzystuje głównie pierwotne źródła strachów – odgłosy w ciemności, mogące stanowić przesłankę do spodziewania się zagrożenia lub będące tylko kreacją przestraszonego umysłu.

Aktorsko produkcja przypadła mi do gustu bardziej, niż jej pierwsza część. Poprzednio Daniel Radcliffe w roli ojca kilkuletniego dziecka wydawał mi się śmiesznie młody, a duet zupełnie nierealny. Tym razem odtwórczyni roli panny Perkins ma w sobie, chociaż w niewielkim stopniu, ładunek podobny do Evy Green z „Penny Dreadfull". Z kolei filmowy Edward, to bliźniak wielokrotnie wykorzystywanego wizerunku z filmu „Omen". Nie ukrywam jednak, że ta kreacja wciąż mnie przeraża.

Ogólnie film nie wypada najgorzej. Ma w sobie odpowiednio dawkowaną nastrojowość i sinusoidalną kompozycję, która nie powala przyzwyczaić się do wykorzystanych przerażaczy, a pozwala zareagować na nie zgodnie z założeniami twórców. Sama fabuła jest nieco wtórna, nie tylko wobec gatunku horroru, ale i poprzedniej części, jednak ogląda się rzecz z zadowoleniem. Najkrócej: „Anioł śmierci" spełnia pokładane w nim nadzieje, chociaż ginie w morzu podobnych obrazów.

Dział: Filmy