kwiecień 16, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Kryminał / Thriller

czwartek, 27 maj 2021 19:13

Fabryka os

 
Czytając książkę, miałam żywo przed oczyma informację od autora, że ciężko mu było cokolwiek przed „Fabryką os” wydać. Wydawnictwa co rusz odrzucały jego propozycje. „Fabryka os” miała być pogodzeniem się z tym, że być może Ian Banks nie jest pisarzem fantasy oraz że czytelnik nie chce wcale fantastycznych wielotomowych epopei. Czytelnik chce czytać. Z drugiej strony wnętrze okładki atakują krótkimi recenzjami z amerykańskich gazet. W większości są one przychylne powieści, jednak The Times zrobił wyjątek, nazywając „Fabrykę os” „Zwykłą szmirą”. Ja zdecydowanie się nie zgadzam: „Fabryka os jest niezwykłą szmirą” i zaraz wytłumaczę, co skłania mnie do takiego stwierdzenia.
 
Po pierwsze, sam styl książki jest świetny, choć momentami za bardzo dosadny. Nic w tym niezwykłego, wszak bohaterem i narratorem jest ledwo szesnastolatek, któremu w dzieciństwie przydarzyła się niemiła przygoda z psem. Odarty z męskości, żyjący w niepełnej rodzinie na wyspie gdzieś w Wielkiej Brytanii, Eric Cauldham całymi dniami błąka się po okolicy. Co robi? Zamiast chodzić do szkoły, buduje tamy, zaszywa się w Bunkrze, dogląda Pale Ofiarne. Nie chodzi do szkoły, gdyż nigdy nie był wpisany do jakiegokolwiek rejestru. Jest człowiekiem-widmo. Eric ma też brata, który jest szalony i obecnie uciekł z zakładu psychiatrycznego. W piątkowe wieczory chłopak lubi udawać się do pobliskiego pubu na koncert kapeli i kilka piw. Zawsze towarzyszy mu niskorosły przyjaciel. Jednak nawet o nie wie, że tak naprawdę Eric to strasznie brutalny dzieciak, który nie tylko torturuje w Fabryce osy, urządzając im tortury jak z najlepszych horrorów, ale także męczy większe zwierzęta i słabszych od siebie członków rodziny. I nigdy nikt go nie przyłapał na jego zbrodniach.
 
Dzięki pierwszoosobowej narracji można zobaczyć oczami wyobraźni, co dzieje się nie tylko w otoczeniu Erica, ale także w jego głowie. Pomysł na książkę wydaje się dość oryginalny: straumatyzowani bracia, u którego różnie objawiły się efekty problemów psychicznych z nimi związanymi. Jest jednak kilka rzeczy, które mnie uwierały podczas czytania. Jest po prostu przedstawienie prostackiego okrucieństwa wobec słabszych: zwierząt, dzieci, ułomnych. Czasami wydaje się to raczej nieuzasadnione niż alegoryczne. Rozwiązanie fabuły przyszło zbyt późno i zostało potraktowane bardzo pospiesznie. Książka może szokować tylko tych, którzy nigdy nie zetknęli się z okrucieństwem choćby w wiadomościach telewizyjnych, książkach czy filmach. Każdy inny raczej widział trupy, rozsadzanie dynamitem, tortury, dziwne zabobony i wierzenia. Być może niektórzy słyszeli także np. o eksperymentach jak „efekt Lucyfera” czy „przypadek John/Joan”. Nawet tak dziwna historia, jak przedstawiona w książce, nie szokuje. Ta książka spóźniła się o jakieś 20 lat z szokowaniem. Ujawnienie Wielkiego Sekretu okazało się nawet bezcelowe. Nie mogę zrozumieć, co Banks chciał przekazać nim czytelnikom...
 
Polecałbym „Fabrykę os” czytelnikom, którzy nie są zbyt znudzeni szokującymi tematami, niepokojącymi zachowaniami bohaterów, dość częstymi obrazami zwykłego dnia nie do końca normalnej rodziny, w szczególności nastolatka czy niezrażonych licznymi wzmiankami o znęcaniu się, defekacji, torsji. Pamiętaj, że mimo wszystko to powieść, która na długo zostanie z czytelnikiem.
Dział: Książki
wtorek, 11 maj 2021 13:36

Saal

Twórczość Grzegorza Wielgusa miałam okazję poznać przy okazji cyklu “Brat Gotfryd” (“Pęknięta korona” oraz “Czarcie słowa”) opowiadającego o przygodach średniowiecznego inkwizytora oraz dwóch rycerzy z Małopolski. Będąc miłośniczką tej serii, nie mogłam nie sięgnąć po kolejną powieść autora. Zwłaszcza, iż byłam niezmiernie ciekawa, jak poradzi on sobie z thrillerem obsadzonym we współczesności. “Saal”, bo o nim mowa, jest najnowszym tytułem pisarza i mam nadzieję, że dotrze on do jak najszerszego grona odbiorców.

Opis książki jest dosyć lakoniczny: Alicja jest młodą kobietą, dla której wyjazd w góry miał być chwilą oddechu od pracy i kłopotów codzienności. Niestety przypadkowo w jej dłonie trafia tajemnicza paczka, dzięki której kobieta nagle staje się obiektem zainteresowania potężnej grupy przestępczej. Tytułowy Saal to najemnik, którego zadaniem jest odzyskanie przesyłki, nawet za cenę życia niewinnych osób. Rozpoczyna się polowanie.

Spodziewałam się wielu rzeczy, ale przyznam, że “Saal” zaczął mnie zaskakiwać już od pierwszych stron i to na korzyść. Autor, zgodnie z zasadą wyznawaną przez Alfreda Hitchcocka rozpoczął całość trzęsieniem ziemi, a potem pozwolił napięciu narastać! Dosłownie pochłaniałam wzrokiem kolejne strony, zastanawiając się, w którym kierunku podąży akcja i jakie tajniki ludzkiej duszy przy tym odsłoni. Cięty humor, graniczący niemal z sarkazmem, będący wizytówką Grzegorza Wielgusa jeszcze się wyostrzył, sprawiając, że nie tylko dialogi, ale również opisy czytało się z niekłamaną przyjemnością, a często i uśmiechem na ustach.

Postacie, mimo stosunkowo niewielkiej objętości samej powieści, są całkiem dobrze zarysowane i na tyle charakterystyczne, by utkwiły w pamięci czytelnika na dłużej. Alicja i jej emocje wydają się na tyle prawdziwe, że w pewnych momentach solidaryzowałam się z tą fikcyjną bohaterką i nie tylko odczuwałam jej obawy, ale też potrafiłam zrozumieć tok rozumowania. Majstersztykiem jednak okazał się sam Saal. Człowiek duch, a może raczej demon, który jako najemnik potrafi dokonać rzeczy niemożliwych, jednocześnie posiadając drugą, lepszą stronę osobowości. To chyba jej istnienie najbardziej mnie zaskoczyło. I wiecie co? Jak dorosnę, chcę być jak Saal!

Podsumowując: rewelacyjny thriller bądź jak kto woli powieść kryminalna, która zagwarantuje Wam świetną rozrywkę w czasie lektury. Dodatkowo jej zakończenie daje nadzieję, że będziemy mieli jeszcze okazję spotkać się z Saalem i poznać jego kolejne przygody, czego Wam i sobie życzę!

Dział: Książki
środa, 05 maj 2021 15:25

Tekst

Siedem lat; siedem długich lat spędzonych w zonie. Czas, który Ilja na pewno spożytkowałby zupełnie inaczej - poszedł na wymarzone studia, założył rodzinę, widywał się z matką. Jednak ta jedna impreza odebrała mu wszystko. I może gdyby rzeczywiście wniósł wtedy narkotyki do klubu, w którym bawił się ze swoją dziewczyną i przyjaciółmi, może wówczas gorycz zamknięcia byłaby nieco mniejsza. Niestety nie; mężczyzna został wrobiony przez jednego z policjantów robiących nalot na popularne miejsce. Stanął w obronie swojej dziewczyny - przecież każdy by tak zrobił na jego miejscu, prawda...?
 
To, co on utracił, zyskał ten drugi, policjant. Awans, wolność, miłość - wszystko na wyciągnięcie ręki. I to za jedną decyzję, która zniszczyła Ilji życie...
 
Obecnie, siedem lat później, Ilja wciąż ma przed oczami twarz mężczyzny, przez którego wylądował w zonie. I może, może po wyjściu jakoś by to przetrawił, nie mścił się, może stanąłby z nim twarzą w twarz i spokojnie przedstawił się jako Ten, Który Był Niewinny. Tylko w przeddzień jego wyjścia umiera jego matka i nagle wszystko znajduje się jak za mgłą. Jest tylko Ilja i butelka alkoholu. A po niej zła decyzja o konfrontacji z tym, który odebrał mu tak wiele.
 
Teraz Ilja jest, a Pietii nie ma; jego ciało spoczywa na dnie kanału. Został tylko telefon, brzęczeniem przypominając o niezamkniętych sprawach dawnego właściciela. Ilja zrobi wszystko, by nie wrócić do więzienia - a skoro ma w dłoni smartfon swej ofiary, postanawia udawać zmarłego policjanta tak długo, jak tylko się da. I nieoczekiwanie ów telefon przejmuje jego duszę.
 
Człowiek ma smartfona, a może to smartfon ma w posiadaniu człowieka?
 
Nie miałam jeszcze do czynienia z twórczością pana Glukhovsky'ego, choć zabieram się za to od dawna. A skoro nadarzyła się okazja, postanowiłam skorzystać. Szczególnie że „Tekst” jest bardzo chwalonym thrillerem. Muszę przyznać, że autor zawarł w swojej powieści wszystko to, co nęka współczesny świat.
Czy naprawdę do przejęcia czyjegoś jestestwa wystarczy odebranie mu telefonu? Myślę, że po części tak. Cała nasza rzeczywistość coraz szybciej zmierza ku temu, by tak właśnie było. To małe urządzonko ułatwia nam kontakty z ludźmi, ale i ze światem - dzięki niemu jesteśmy na bieżąco z nowinkami wszelakiego rodzaju. To w smartfonie trzymamy zdjęcia, numery bliskich, wiadomości z różnymi osobami. Można wręcz powiedzieć: „Daj mi swój telefon, a powiem Ci, kim jesteś”. Dlatego też nasz główny bohater miał bardzo ułatwione zadanie: udawać najdłużej, jak się da. Nikt przecież nie widział jego twarzy, a z przeczytanych wiadomości Pietii dowiedział się wystarczająco, by nadać swoim odpowiedziom właściwy ton. Ostatecznie wciągnęło go to aż zanadto, rzeczywistość pomieszała się z fantazją. Nagle Ilja nie tylko udawał Pietię, lecz właściwie nim był. Zadanie nie było już zadaniem, a codziennością. Choć opuścił zonę, to znalazł się w zupełnie innego rodzaju więzieniu - dzięki smartfonowi.
 
Autor opisuje dwa przerażające, współczesne zjawiska. Pierwszym jest wspomniany już fakt, jak łatwo oddajemy swój codzienny czas telefonowi. Coraz częściej prowadzimy rozmowę z drugą osobą, jednocześnie co chwilę zerkając w smartfona. Nieliczni potrafią go odłożyć na tak długo, by spędzić czas w rzeczywistości. To małe urządzenie stało się kompendium wiedzy o nas samych, a jego kradzież sprawiłaby wiele problemów. I z tym wiąże się drugie zjawisko - jak łatwo ktoś, kto odebrał nam smartfona, mógłby nas udawać. Widzimy to wyraźnie na przykładzie Ilji, który po prostu wczytał się w zawarte w nim informacje i bez większych problemów przez dłuższy czas udawał Pietię.
 
Strzeżmy się więc smartfonów i ich „mocy”, a może raczej strzeżmy swoich smartfonów. Bo nigdy nie wiadomo, kto zechciałby pobawić się przez chwilę „w nas”.
 
„Tekst” nie przyciąga do siebie wyłącznie poprzez tę realność opisanych w nim wydarzeń. Równie duże znaczenie dla tej pozycji ma nasz główny bohater, Ilja. Nie jest on krwiożerczym zakapiorem, dopiero co wypuszczonym z więzienia i żądnym krwi swojego wroga. Jest zwyczajnym mężczyzną, któremu przez głupotę i upór odebrano siedem lat życia. To, w jaki sposób rozprawił się z Pietią, nie wpływa na jego odbiór. Nie uważałam go za mordercę, raczej za osobę, która w wyniku tragicznych okoliczności zrobiła to, co zrobiła. Kosztem tej jednej decyzji były tak naprawdę dwa życia. Ilja budzi w nas raczej współczucie niż trwogę czy obrzydzenie. Mimo wszystko, mimo tej całej historii odbierałam go jako dobrego człowieka. Pogubił się, owszem. I tutaj znowu na scenę wchodzi nasz autor, który wyposażył głównego bohatera w wachlarz emocji. Ilja tak szczodrze obdarza nas swoimi refleksjami czy odczuciami, że czujemy się częścią tej historii. Jego częścią. Jest tak realny, jak Ty czy ja.
 
„Tekst” czyta się znakomicie, nie tylko przez wzgląd na styl pisania autora, lecz również wciągający, współczesny nam temat. A czy istnieją lepsze książki niż te, które skłaniają nas do refleksji?
Dział: Książki
środa, 28 kwiecień 2021 19:48

Demon i mroczna toń

Będąc na studiach, bardzo lubiłam czytać o przygodach Sherlocka i Watsona. Dlatego, gdy przeczytałam, że „Demon i mroczna toń” to historia kryminalna z duetem na miarę Holmesa i Watsona, wiedziałam, że to tytuł dla mnie, ale czy książka dorównała moim oczekiwaniom?

Jest rok 1624, na statku Saardam, który płynie do Amsterdamu, znajduje się najlepszy detektyw swoich czasów, Samuel Pipps, jest on w drodze na proces za zbrodnię, której nie popełnił. Razem z nim podróżuje Arent Hayes, jego przyjaciel i ochroniarz w jednym, który zrobi wszystko, by uwolnić przyjaciela. Udowodnienie niewinności detektywa to nie jedyne zadanie, jakie czeka na Arenta, już od samego początku rejsu, nad statkiem ciąży jakieś złe fatum. Zaczynają dziać się dziwne rzeczy, pojawiają się tajemnicze znaki, ktoś morduje trzodę, giną luzie. Czy to wszystko faktycznie jest działaniem demona? Czy Arent poradzi sobie z rozwiązaniem zagadki, bez pomocy swojego przyjaciela?

Przyznam szczerze, że początek czytało mi się dość ciężko. Miałam wrażenie, że „Demon i mroczna toń”, to któryś tom z serii. A to przez to, że dużo mówiło się o różnych sprawach Samuela, o tym, jakim jest dobrym detektywem, jak rozwiązuje zagadki, o jego poprzednich sprawach, o których nic nie wiedziałam. Nie podobały mi się też początkowe nudne opisy. Na szczęście z czasem bardzo się w całą historię wciągnęłam. Byłam bardzo ciekawa, kto jest winny. Podczas czytania, co chwilę zmieniałam swojego podejrzanego, ale do samego końca nie udało mi się rozwiązać zagadki, co jest dla mnie bardzo dużym plusem, bo po co czytać kryminał, jeżeli już w połowie zna się rozwiązanie?

Autor bardzo dobrze wykreował wszystkich bohaterów, sporo się o nich dowiadujemy, możemy ich sobie wyobrazić. Niektórych z rozwojem historii, w jednej chwili lubiłam, by po chwili czuć coś zupełnie innego.

Stuart Turton ma bardzo ciekawy styl. Jego najnowsza książka ma bardzo fajny klimat, dosłownie czuć napięcie i strach, który z każdym wydarzeniem rozprzestrzenia się na całym statku. Bardzo podobało mi się to, jak rozwiązał całą zagmatwaną historię. Wszystko zostało dokładnie wyjaśnione i nie znajduję, żadnej luki w jego wyjaśnieniach. Trudno jednoznacznie stwierdzić, do jakiego gatunku można przyporządkować „Demona i mroczną toń”. Na pewno jest to kryminał, ale miejscami jest też trochę fantastyki. Są też elementy thrillera i horroru. Na pewno natomiast nie jest to typowa książka historyczna, chociaż dzieje się w przeszłości.

„Demon i mroczna toń” to nie tylko wciągająca historia, ale też i pięknie wydana książka. Piękna okładka, wklejka z przekrojem statku, z opisem co, gdzie się znajduje, jak nazywają się elementy statku oraz z rozmieszczeniem kajut arystokratów. Jest też lista pasażerów i członków załogi statku, która z początku bardzo przydaje się z zapamiętaniem, kto jest kim w całej historii.

Podsumowując, książkę bardzo polecam, chociaż początek nie zapowiadał tak dobrej historii. Z niecierpliwością czekam na kolejny kryminał autora.

Dział: Książki
środa, 28 kwiecień 2021 12:39

„Tekst” Głukhovsky’ego w nowym wydaniu

„Tekst” Głukhovsky’ego w nowym wydaniu – teraz oficjalnie z nagrodą „Nika” za najlepszy scenariusz filmowy

Często historia zatacza koło. Najpierw był pomysł na scenariusz filmowy. Uznano jednak, że jest zbyt skomplikowany do opowiedzenia na ekranie.

Dział: Książki
sobota, 03 kwiecień 2021 12:56

Terror

Telefony w bardzo wczesnych godzinach porannych nigdy nie wróżą niczego dobrego - inspektor Adam Knap wie o tym doskonale. Tym razem powodem, dla którego ktoś wyciągnął go z łóżka była informacja o nagraniu głosowym, którego nadawca grozi zamachem terrorystycznym, jeżeli do określonej godziny nie zostaną wypuszczeni trzej wskazani przez niego muzułmanie. Adam Knap ma nie lada zagwozdkę; rusza na poszukiwania zamachowca, choć nie ma o nim żadnych, choćby najmniejszych informacji. Chce jednak ocalić życie jak największej ilości ludzi. Nieoczekiwanie w dorwaniu sprawcy może mu pomóc analityczka dźwięku, Greta Nawrocka. Wraz z grupą policjantów rozpoczynają szalony wyścig z czasem, by odsunąć od społeczeństwa wizję terroru, jakiego Polska nigdy nie doświadczyła...
 
Czytając opis tej książki, miałam sporo wątpliwości. Działalność terrorystyczna nie należy do moich ulubionych tematów w literaturze, zawsze jakoś było mi z nimi nie po drodze. Szczególnie że w większości przypadków zamachowcy nie mają jakiegoś tajemniczego motywu - zazwyczaj kieruje nimi „wiara” i chęć zabicia jak największej liczby „niewiernych". A jednak... pan Czornyj sprawił, że pościg za nieuchwytnym zamachowcem wciągnęła mnie bez reszty. To się nazywa talent!
 
Inspektor Adam Knap wśród swoich współpracowników zwany jest „jezuitą”, a to przez wzgląd na jego głęboką wiarę. Choć ów pseudonim może brzmieć trochę prześmiewczo (i niejednokrotnie taki jest, w zależności od postaci, która go wypowiada), to mężczyzna cieszy się dość sporym szacunkiem wśród kolegów. Nie zmienia to faktu, że nawet on, policjant z dużym procentem wykrywalności, ma problem ze schwytaniem człowieka grożącego śmierciom całej Polsce. A gdy wydaje się, że dzięki doktor Nawrockiej są już tuż, tuż, zaledwie jeden krok od zamachowca... okazuje się to ślepą uliczką.
 
„Terror” to nieustająca zabawa z czytelnikiem. Nie możemy w żadnym razie obstawić, kto stoi za groźbami oraz atakami, dla nas ów zamachowiec jest zupełnie bezcielesny, jednocześnie w środku akcji i poza nią. A skoro nie możemy wskazać nikogo konkretnego, to pozostaje nam uważnie śledzić rozwój wydarzeń. A dzieje się wiele- autor nie odpuszcza nam ani na moment, ciągle coś się dzieje. Mimo że siedziałam podczas lektury w wygodnym fotelu, to wciąż miałam poczucie, że biegam po mieście wraz z Knapem.
 
Nie bez znaczenia jest w tej książce wątek polityczny. Z bliska przyglądamy się „działaniom” głów państwa w owej krytycznej sytuacji, choć rzekłabym, że są oni bardziej skupieni na kryciu własnych czterech liter niż ratowaniu społeczeństwa. Jakoś specjalnie mnie to nie dziwi - czyż bowiem nie mamy tego na co dzień, w świecie rzeczywistym... ?
 
Abstrahując od tematu polityki, chyba po raz pierwszy spotkałam się w literaturze (i to nie religijnej) z tak wierzącym bohaterem, jak inspektor Adam Knap. Nie kryje się z tym, a wręcz jest z niej znany. Zawsze ma przy sobie kieszonkowe Pismo Święte i choć często zdaje się na wolę Boską, to mimo to stara się oszukać przeznaczenie, ratując kolejnych ludzi będących w niebezpieczeństwie. Może połączenie pracy w policji i tak głębokiej wiary wydaje mi się niecodzienne, gdyż zazwyczaj spotykamy bohaterów będących na bakier z religią. Nie mogę nie wspomnieć także o doktor Grecie Nawrockiej - to również bardzo intrygująca kobieta, która znalazła w sobie dość siły, by opuścić męża tyrana. Również wykonywany przez nią zawód oraz jej dbałość o szczegóły ciekawią. Nie spodziewałam się, że ludzki głos może zdradzić aż tyle tajemnic jego właściciela.
 
Jest mi baaaaardzo przykro z powodu zakończenia. Oczywiście podobało mi się, ale... chyba po raz pierwszy (ta książka, jak zauważyłam z perspektywy tej recenzji, jest pełna moich „pierwszych razów”) chciałabym wiedzieć, co dalej z głównymi bohaterami. Czy tak niejasny finał to znak, iż autor rozpoczął właśnie nową serię... ? Miejmy nadzieję!
 
„Terroru” nie trzeba polecać, on poleca się sam. Takiej historii na pewno się nie spodziewacie!
Dział: Książki
środa, 17 marzec 2021 21:37

Znachor

Od dawna byłam spragniona dobrego kryminału, który sprawiłby, że zarwę noc, poznając kolejne perypetie jego bohaterów. Postanowiłam dać szansę debiutowi, który zaintrygował mnie nie tylko opisem, ale również okładką. Trzeba przyznać, że „Znachor” autorstwa Michała Śmielaka zwraca na siebie uwagę w ten dyskretny, ale zarazem krzykliwy sposób. Nie razi brutalnością grafiki, ale sprawia, że odbiorca nie może oderwać oczu od okładki. Po prostu wyróżnia się na tle innych powieści tego typu.

Na terenie całej Polski w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach giną ludzie, ale nie jacyś przypadkowi. Wszystkich łączy coś wyjątkowego – są uzdrowicielami, cudotwórcami, wiejskimi czarownicami. Wygląda na to, że ktoś obrał ich jako swój cel, stając się jednocześnie łowcą, sędzią i katem. A może to tylko seria nieszczęśliwych zbiegów okoliczności, jak wolą to widzieć kolejni policjanci? W tym samym czasie młody chłopak – Krzysiek słyszy nieodwołalny wyrok śmierci, ma przed sobą jedynie sześć miesięcy życia, może nawet mniej. W chwili desperacji decyduje się na alternatywną terapię u słynnego uzdrowiciela – Jakuba. Żaden z nich nie zdaje sobie sprawy, że razem będą musieli stawić czoła okrutnemu mordercy.

Książka jest napisana lekko, bez zbędnych nadużyć zbyt wyszukanego słownictwa, jednocześnie zaznaczę, że nie posługuje się językiem potocznym czy prostym. Czarny humor oraz sarkazm dosłownie kipią na kolejnych stronach powieści, sprawiając, że jej czytanie momentami staje się rozrywką intelektualną. I tylko jedna rzecz w tej książce przysparza mnie niemal o rozpacz! Jest w niej tak dużo odniesień do polskiej kultury popularnej, iż po przetłumaczeniu jej (a tego autorowi życzę, bo na to zasługuje!) na jakikolwiek inny język część z tych smaczków stanie się po prostu niezrozumiała. Przykładem niech będzie fragment, w którym Michał Śmielak przywołuje w pamięci czytelników charakterystyczny głos Krystyny Czubówny. Przysięgam, czytając akapit opisujący park, po prostu słyszałam Jej głos i uważam ten fragment, za jedną z perełek ukrytych w powieści.

Jeśli pierwsza książka autora jest napisana z takim kunsztem, dystansem do świata oraz własnych bohaterów, to ośmielam się twierdzić, że kolejne będą jeszcze lepsze i nie mogę się ich doczekać. Mam nadzieję, że wśród nich znajdzie się kontynuacja „Znachora”, ponieważ kilka wątków nie zostało do końca wyjaśnionych, a po mojej głowie kołaczą się pytania, na które chciałabym poznać odpowiedzi.

Podsumowując: zdecydowanie polecam! Jestem pewna, że ten kryminał w szybkim czasie zyska grono czytelników, którzy zachwycą się nim podobnie jak ja.

Dział: Książki
poniedziałek, 08 marzec 2021 14:48

Co kryją jej oczy

 

Nie ufaj tej książce… Nie ufaj tej historii… Nie ufaj sobie.

 

Niezwykle lubię czytać thrillery psychologiczne, często jednak odnoszę wrażenie, że są bardzo powtarzalne. Przy setkach premier rocznie naprawdę trudno wpaść na coś nowego, oryginalnego. Sarah Pinborough to jedna z tych pisarek, którym naprawdę udało się mnie zaskoczyć. 

 

Zarys fabuły

 

Louise znalazła się w bardzo niezręcznej sytuacji. Zauroczył ją szef, z którym wdała się w romans. Tylko że David jest żonaty i to z naprawdę piękną kobietą, która wydawać by się mogło, świata poza nim nie widzi. Z poczucia winy i czystej, ludzkiej empatii Louise zaczyna się z nią przyjaźnić. Z czasem na jaw wychodzą kolejne tajemnice, a drobne wydarzenia i poszlaki nie pozostawiają kobiecie wątpliwości, że w związku Davida i Adele dzieje się coś bardzo niedobrego. Tylko które z nich jest katem, a które ofiarą?  

 

Moja opinia i przemyślenia

 

W natłoku kolejnych premier i każdej następnej przeczytanej książki naprawdę rzadko zdarza się, że jakaś historia mnie zaskoczy. Tak jednak właśnie stało się w przypadku „Co kryją jej oczy”. Autorka pozwoliła ponieść się wyobraźni, dzięki czemu mogła sprezentować czytelnikom niesamowitą niespodziankę. Przez całą powieść zastanawiałam się nad biegiem wydarzeń i motywacjami postaci, które tak naprawdę, ostatecznie w ogóle nie miały żadnego znaczenia. 

 

Powieść jest dobrze napisana i niezwykle wciąga. Trudno oderwać się od jej stron. Ciężko nie analizować zachowań bohaterów i przeróżnych sytuacji, w których się znajdują. Na kartach książki teraźniejszość miesza się z przeszłością, odkrywając coraz to nowe sekrety. Z każdą kolejną stroną układanka staje się coraz bardziej kompletna. Dopiero jednak na końcu powieści wybucha prawdziwa bomba.

 

Myślę, że dzięki naprawdę dobrej ekranizacji, która pojawiła się na platformie Netflix, książka tylko jeszcze bardziej zyska na popularności i tego właśnie jej życzę. Zdecydowanie warto ją przeczytać. 

 

Podsumowanie

 

„Co kryją jej oczy” to zaskakujący thriller, który podczas lektury obudził we mnie wiele skrajnie różnych emocji. Opowiada o obsesji, chorobach psychicznych i różnych rodzajach szaleństwa. Wciąga od samego początku. Przyznam jednak, że nie jest to tytuł odpowiedni dla osób, które nie lubią wątków paranormalnych. Tacy czytelnicy mogą być trochę zawiedzeni przedstawioną przez Sarah Pinborough historią. Miłośnikom fantastyki szeroko pojętej oraz rozważań nad ludzką psychiką książkę jak najbardziej polecam. Myślę, że to właśnie im najbardziej się spodoba. 

Dział: Książki
środa, 03 marzec 2021 14:16

Skóra

Skóra jest jednym z ważniejszych elementów ciała ludzkiego. To ona chroni nas przed urazami mechanicznymi, okrywa nasze mięśnie, niejako upiększając całą strukturę ciała. I choć na co dzień rzadko ją doceniamy, to bez niej nie możemy żyć. Ponoć skórowanie jest jedną z najgorszych tortur, a wprawne zdjęcie naszego „okrycia” wymaga nie lada umiejętności. Tylko po co ktoś miałby skazywać drugiego człowieka na podobne katusze...?
 
To samo pytanie zadaje sobie Władek Majchrzak, policjant z wydziału zabójstw. Na ścianie jednego z wrocławskich budynków, tuż przed jego oczami, wisi okaleczone ciało młodej kobiety, pozbawione fragmentu skóry. Tuż nad jej zwłokami sprawca zostawił krwawy napis. Policjant ma nadzieję, że trup nie jest zapowiedzią większej fali... lecz szybko musi ją porzucić. Ciał przybywa niemal z każdym dniem, a śledczy wciąż mają za mało informacji, by kogokolwiek oskarżyć. Z tego też powodu Majchrzak postanawia powołać specjalną grupę, złożoną z najlepszych polskich śledczych - ich jedynym zadaniem będzie ta sprawa. I zbadanie, czy to przypadkiem nikt z policji nie maczał w tym palców...
 
Z twórczością pana Piotra Kościelnego spotkałam się przy okazji czytania „Zaginionej". I choć poprzednia książka autora średnio przypadła mi do gustu, to postanowiłam dać mu drugą szansę - przede wszystkim ze względu na wiele pozytywnych opinii, a i zapowiadającą się bardzo ciekawie fabułę. I już na starcie mogę powiedzieć, że było o wiele lepiej niż przy poprzedniej „randce" z książką naszego rodaka.
 
Nadkomisarz Władek Majchrzak ma twardy orzech do zgryzienia - ciał przybywa, a jedyny trop, na jaki udało się trafić policji, prowadzi do kliniki, w której wykonywane są wszelkiego rodzaju zabiegi mające poprawić urodę. Pech chciał, że w owym miejscu pracuje żona jego przyjaciela, a on sam trafia pod czujne oko policyjnej obserwacji. Prawda jest jednak jeszcze bardziej skomplikowana...
 
Dla autora ogromny plus za pomysł na fabułę. Może mam coś z głową, ale takie krwawe historie najbardziej przypadają mi do gustu - a może to po prostu wpływ tego, że lubuję się w horrorach. A tutaj pan Kościelny raczy nas naprawdę brutalnymi scenami oraz licznymi, krwawymi opisami. Tak krwawymi, że nie mamy problemu ze zwizualizowaniem sobie widoku, jaki kilkakrotnie przyszło oglądać śledczym. Muszę przyznać, że wiele razy aż wzdrygałam się podczas lektury - wyobrażałam sobie to, co spotykało kolejne osoby i robiło mi się jakoś nieswojo. Moja wyobraźnia była za mała, by w pełni zrozumieć ten ból, jakiego doświadczyły. I oczywiście nigdy przenigdy nie chciałabym go poczuć na własnej skórze!
 
Minusem zapamiętanym jeszcze z poprzedniej książki był styl pisarza. Po prostu... jakoś do mnie nie trafia. Dialogi wydają się suche, sztywne. Nawet jeżeli rozmowa toczy się między dwójką żartujących z siebie mężczyzn (a wskazuje to na to, iż pałają do siebie sympatią), to zwyczajnie tego nie czuć. Nie odnalazłam tutaj także tego szeroko zapowiadanego ładunku emocjonalnego - może tylko dotyczącego obrzydzenia podczas czytania fragmentów odnośnie zabójstw. Poza tym nic, emocjonalna pustka. Mam wrażenie, że czytanie Skóry zajęło mi przez to, o wiele więcej czasu niż powinno. I oczywiście... sam sprawca. Tutaj było trochę lepiej, gdyż przynajmniej wiemy, co kierowało nim w jego morderczej drodze, choć i tak marzyło mi się szersze rozwinięcie tematu, nie zaś zaledwie dwie - trzy strony na finiszu. Ale i tak było lepiej.
 
„Skórę” czyta się z pewną dozą ciekawości, dużą dawką obrzydzenia (jeżeli ktoś ma słabe nerwy, to nawet bardzo dużą), tak więc nie polecałabym tej książki tym, którzy wolą spokojniejsze historie. Nie jest to też taki kryminał, który wbija w fotel. Raczej książka, którą warto mieć na uwadze.
Dział: Książki
niedziela, 14 luty 2021 17:25

Chodź ze mną

Książki Joanny Opiat-Bojarskiej są ostre, pozbawione łagodnych krawędzi. Nie ma tutaj miejsca na obchodzenie się z czytelnikiem jak z jajkiem. Gdy potrzebuję czegoś mocniejszego, to wiem, że książki tej autorki mnie nie zawiodą.
 
Ewa to kobieta, która ma idealne życie. Jest właścicielka salonu fryzjerskiego, prowadzi profil na Instagramie, gdzie pokazuje swoją idylliczną codzienność, ale wszystko to pozory. Ludzie mają wierzyć, że niczego jej nie brakuje. Jednak jedna sekunda może wiele zmienić. Jest też Artur, niewidomy mężczyzna, który nienawidzi swojej laski i litości, jaką okazują mu inni. Ten brakujący zmysł zastępuje pozostałe: smak, dotyk, węch. Jest on sąsiadem Ewy.
 
Gdy świat kobiety wali się w ciągu chwili, a ktoś zastrasza ją. Artur postanawia jej pomóc i otoczyć swoistą opieką.
 
Nawet jeżeli poczujecie podczas lektury małe zgrzyty, to czytajcie tę książkę dalej. Zakończenie wszystko wam zrekompensuje, bo wbija w fotel! Tego się nie spodziewałam. Owszem, układałam w głowie jakieś zakończenia, scenariusze, ale nie coś takiego! O ile w całej książce na pierwszy plan wysuwa się bardziej wątek obyczajowy, bo thrillera tutaj mało, to zakończenie sprawa, że serce zaczyna szybciej bić. Rozdziały są krótkie, a autorka zdecydowała się pokazać całą historię z punktu widzenia kilku bohaterów, dzięki czemu czytelnik może spojrzeć na wszystkie wydarzenia z dystansu i ocenić to nader obiektywnie. Nie wszystkie postacie polubiłam. Niektórych wręcz nie znosiłam i chętnie bym się ich pozbyła.
 
Autorka poruszyła ważny temat budowania idealnego świata w świecie Instagrama. Gdy wszystko jest cudowne, ludzie wiodą dostatnie życie, a pieniądze się dla nich nie liczą. Jest to bardzo krzywdzące i może wprawić gros osób w wyrzuty sumienia, nawet w depresję. Pamiętajmy, że INSTAGRAM A RZECZYWISTOŚĆ to dwie różne rzeczy. Mało jest twórców, którzy pokazują codzienność, bez żadnych ozdobników. Joanna Opiat-Bojarska fenomenalnie ukazała to, z jakimi problemami każdego dnia, zmagają się ludzie niewidomi. Jak bardzo polegają na innych zmysłach, osobach, a błahostki, które dla nas są niczym, dla nich stanowią wielki problem. Byłam bardzo zaskoczona i dzięki Chodź za mną spojrzałam na sytuację inaczej.
 
Joanna Opiat-Bojarska pokazała mi, że oprócz twardych kryminałów, gdzie bluzgi i brutalność pojawiają się na każdej stronie, potrafi poruszyć wątki społeczne, uświadomić swoich odbiorców, a co ważniejsze, wpleść to w fabułę i stworzyć historię, która wciąga.
Dział: Książki