marzec 29, 2024

środa, 04 czerwiec 2014 17:28

Wywiad z Andrzejem Pilipiukiem

By 
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Witam serdecznie i chciałbym podziękować za poświęcenie nam swojego czasu.

Cała przyjemność po mojej stronie.

1.Zacznę od tradycyjnego już pytania: jak to się stało, że zainteresował się Pan literaturą fantastyczną, jakie były początki pisarstwa?

Fantastyką zainteresowałem się, gdy miałem jakieś 11 lat. Przeczytałem masę literatury dla dzieci i młodzieży i stwierdziłem, że już z tego wyrastam. Współczesna proza polska – to, co dziś nazywamy głównym nurtem, od początku była dla mnie kompletnie niestrawna. Pozostawała fantastyka... Chodząc po zakupy, przechodziłem koło małego antykwariatu. Kompletowałem w nim brakujące numery Fantastyki (w połowie lat osiemdziesiątych zdobycie jej w kioskach graniczyło z cudem...) oraz kupowałem sobie książki Janusza A. Zajdla.

Wtedy też zacząłem pisać. To, co sobie pracowicie skrobałem, fantastyką w ścisłym tego słowa znaczeniu nie było. W 1985 roku powstała pierwsza wersja „Hotelu pod Łupieżcą", zaraz potem zabrałem się za „Norweski Dziennik". Dopiero w kolejnych wersjach skierowałem moją prozę na właściwy kierunek.

W tym mniej więcej okresie pomyślałem sobie po raz pierwszy, że w przyszłości mógłbym zostać pisarzem, jednak owo pracowite skrobanie w kajecie było przede wszystkim ucieczką od rzeczywistości.

2. Które z dotychczas napisanych powieści uważa Pan za swój sukces pisarski?

Po osiemnastu latach pracy uważam „Norweski dziennik" za całkiem przyzwoity kawałek (choć biorąc pod uwagę ocean wtopionego w to czasu, powinien być oczywiście lepszy...). Jestem zadowolony z „Kuzynek" i „Księżniczki", „Dziedziczka" też zapowiada się moim zdaniem całkiem nieźle, ale ciągle mam wrażenie, że to jeszcze nie to. Wędrowycz ludziom się podoba, ale ja patrzę na niego raczej chłodnym okiem.

Nie chcę spoczywać na laurach. Jak na moje 30 lat życia, nie osiągnąłem praktycznie nic. Te sześć pierwszych książek to dopiero dobry początek. Myślę, że prawdziwe sukcesy jeszcze nie nadeszły.

3. Co obecnie jest na warsztacie i jakie są Pańskie plany na najbliższe lata? Czego ciekawego możemy spodziewać się my, czytelnicy?

Plany mam, tradycyjnie, bardzo rozległe. Wkrótce ukaże się zbiór opowiadań „bezjakubowych". Jednocześnie pracuję w pocie czoła nad trzecim tomem opowieści o kuzynkach Kruszewskich. Niebawem powinien się pojawić pierwszy tom „Norweskiego dziennika". Dalsze plany mam z grubsza sprecyzowane. Gdy tylko uporam się z bieżącymi obowiązkami, siadam do pisania siedmiotomowego cyklu „Oko Jelenia". Będzie to dzieło, które wstrząśnie podwalinami literatury, zapewni mi milionowe nakłady etc.

Mam też rozgrzebany cykl powieści dla młodzieży pt. „Operacja Dzień Wskrzeszenia". Gotowe są dwa tomy z planowanych szesnastu.

4. Od niedawna na Pańskiej stronie internetowej można zakupić koszulki i kubki z wizerunkiem Jakuba. Czy nie uważa Pan, że Wędrowycz stał się już postacią komercyjną?

Niewykluczone, ale nie przeszkadza mi to. Jeśli ktoś tak polubił tego degenerata, że chce mieć jego podobiznę na koszulce, to niech sobie ma ;-)

5. Czy identyfikuje się Pan z postacią "Wielkiego Grafomana"?

Postać wielkiego grafomana wprowadziłem głownie po to, żeby spojrzeć z pewnym autoironicznym dystansem na to, co robię. Nie identyfikuję się z nią. No, może trochę.

6. Skąd Pan bierze wiadomości na temat guseł i innych stworów? Czy pochodzą one z prawdziwych legend i podań?

To zależy. W Wędrowyczu w zasadzie zaczerpnąłem z tego, co spopularyzowała kultura masowa. W „Kuzynkach" nawiązałem do słowiańskich legend o wampirach, natomiast np. opowiadanie „Wieczorne dzwony" jest bardzo silnie osadzone w ukraińskim folklorze. Także w „Dziedziczce" nawiązuję do starej i paskudnej ukraińskiej legendy.

7. Jakie jest Pańskie podejście do ezoteryki?

Negatywne. Jest to świństwo, w którym ludzie nie powinni się babrać.

8. Czy zdradzi nam Pan szczegóły ekranizacji przygód Jakuba Wędrowycza?

Z tego, co wiem, wszystkie trzy próby – jedna poważna i dwie amatorskie – zakończyły się klapą już na etapie organizacyjnym. Temat pozostaje otwarty. Trzeba zebrać milion złotych i można kręcić...

9. Od paru lat kontynuuje Pan serię „Pan Samochodzik", jak to się wszystko zaczęło i dlaczego akurat pseudonim Tomasz Olszakowski?

W sumie zadecydował przypadek. Wpadł mi w ręce pierwszy tom kontynuacji – czytałem, zgrzytając zębami, autor sobie wyjątkowo kiepsko radził z tematem. Pomyślałem, że sam napisałbym to lepiej. Niedługo potem dowiedziałem się, że wydawnictwo poszukuje współautora. W ciągu 5 lat napisałem 18 tomów. Pseudonimu Tomasz Olszakowski używałem już wcześniej.

10. Z wykształcenia jest Pan archeologiem, skąd Pańskie zainteresowanie tą dziedziną nauki, czy znajomość jej pomaga Panu w pisaniu?

W domu zawsze było sporo książek archeologicznych, a ja osobiście zawsze lubiłem grzebać się w ziemi. Zainteresowania z wolna ewaluowały w tym właśnie kierunku. Pod koniec podstawówki nie miałem już wątpliwości, co chcę studiować. Jak do tej pory archeologia w pracy literackiej przydaje mi się raczej sporadycznie. Zmieni się to, gdy siądę do pisania „Oka Jelenia".

11. W „Kuzynkach" i „Księżniczce" mamy do czynienia z systemem inwigilacji "totalnej", co zatem uważa Pan o spiskowej teorii dziejów, co myśli o "Echelonie"?

Spiskowa teoria dziejów jest całkowicie oczywista i znakomicie nadaje się do opisywania rzeczywistości – więc dopóki nikt nie wymyśli lepszej, uważam ją za prawdziwą. Analizując nasze dzieje, wielokrotnie natrafiałem na zjawiska, których zaistnienie w danym miejscu i czasie było skrajnie mało prawdopodobne. Jeśli jednak założymy istnienie pewnych ośrodków decyzyjnych, realizujących konsekwentnie skomplikowany program, wiele dziwnych i niezrozumiałych epizodów dziejowych zaczyna nagle układać się w przerażająco logiczną całość.

Program Echelon, jeśli istnieje, może być bardzo ciekawym i użytecznym narzędziem. Jednak problem w tym, że informacja to władza. Nie znam ludzi wystarczająco godnych zaufania, aby móc powierzyć im coś takiego bez ryzyka, że istnienie tej technologii zostanie użyte na szkodę wolności człowieka.

12. Podobno jest Pan człowiekiem o wielu zainteresowaniach: historia, fizyka, geologia, chemia, astronomia, niczym Leonardo da Vinci. Jak Pan znajduje na to czas, czy znajduje Pan choć chwilę wolnego, aby odpocząć?

Większością wymienionych wyżej nauk w zasadzie się nie interesuję. Owszem, doczytałem trochę literatury naukowej, na tyle, żeby się z grubsza orientować w zagadnieniach i wiedzieć, gdzie w razie czego szukać potrzebnych szczegółów.

Bardziej interesuje mnie historia nauki niż jej aktualne osiągnięcia.

13. Ponieważ od dłuższego czasu światowe kina „zalewają" fantastyczne produkcje filmowe, chciałbym zapytać o najlepszy fantastyczny film według Pana?

„Avalon". Od dawna nie widziałem nic równie dobrego.

14. Jakie są Pańskie fascynacje literackie? Czy znajduje Pan czas na czytanie?

Mam kilku swoich ulubionych autorów. Kir Bułyczow, Nodar Dumbadze, Saki, Aleksander Grin... Z czasem na czytanie bywa różnie, staram się być na bieżąco przynajmniej z polską fantastyką – ale widzę, jak zostaję w tyle... Półka z zaległa literaturą naukową także jest coraz dłuższa.

15. W jaki sposób literatura światowa wpływa na powstawanie Pańskich opowiadań?

W zasadzie w żaden. Bardzo niewiele czytam prozy zagranicznej. Moja praca to przede wszystkim poszukiwania w źródłach historycznych.

16. Co sądzi Pan o polskiej literaturze fantastycznej? Zauważyłem, iż namawia Pan młodych ludzi do pisania fantastyki naukowej, powstał nawet krótki poradnik „Jak pisać Fantastykę Naukową".

Dekada 1990-2000 była dla polskiej fantastyki okresem potwornego regresu. Rynek monopolizowały trzy wydawnictwa, ukazywało się w porywach do kilku książek rocznie. Przeważnie były to tytuły zupełnie nietrafione. Maszynopisy utykały w wydawnictwach na całe lata. Wejście na rynek owych trzech wydawców spowodowało całkowite odwrócenie sytuacji strategicznej. Niewątpliwie ostatnie 3-4 lata to okres wielkiego przełomu. Opublikowano kilka dobrych książek, których autorzy latami wydeptywali wycieraczki u dotychczasowych monopolistów. Powstanie kanałów zbytu pobudziło wielu pisarzy, pracujących dotąd na pół gwizdka, do intensywnej pracy. Jej efekty widzimy w tej chwili. Pojawiają się też regularnie nowe nazwiska. Polska fantastyka szykuje się do wielkiego skoku do przodu.

Jednocześnie, widać w tej chwili lata zaniedbania. W masie autorów są dobrzy, trafiają się wybitni, jednak jest to ciągle grupa dość nieliczna. Gałęzi fantastyki, które na zachodzie kwitną, u nas leżą odłogiem. Mało kogo pociąga horror czy twarda SF, nikt nie pisze o podróżach w czasie, prawie nikt nie tworzy spaceoper... Kompletnie dziewiczym rynkiem jest fantastyka dla dzieci.

Osiągnęliśmy już całkiem sporo ale do zrobienia pozostało jeszcze dużo, dużo więcej...

I tu myślę jest szansa dla młodych. Sama fantastyka dla dzieci i młodzieży to miejsca pracy dla co najmniej 20 nowych pisarzy. Nadal mamy wakat na stanowisku polskiego Kinga czy Mastertona. Na ambitnych i pracowitych czeka tu ogromna dziewicza przestrzeń, którą trzeba podbić i zagospodarować.

Pisarze nie biorą się znikąd. Dlatego zachęcam młodych ludzi do pisania.

17. A jaki jest Pański stosunek do organizowanych konwentów fantastycznych ? W ostatnich latach wzrosła ich liczba.

Są to miłe imprezy i jeżdżę na nie z ogromną przyjemnością.

Serdecznie dziękuję za udzielony wywiad i życzę dalszych sukcesów pisarskich.

Dziękuję również.