marzec 19, 2024

środa, 01 październik 2014 08:44

Arnold Schwarzenegger - człowiek urodzony do filmów fantastycznych

By 
Oceń ten artykuł
(1 głos)

Jakiś czas temu wpadłem na pomysł na napisanie swego rodzaju felietonu o tej gwieździe Hollywoooood.

Arnold Schwarzenegger urodził się 30 lipca 1947 roku w Grazu w Austrii. Jego ojciec był policjantem. Wcześnie zainteresował się kulturystyką, dzięki czemu trzykrotnie zdobył tytuł Mister Universum i aż siedmiokrotnie Mister Olympia. W pewnym momencie swego życia ruszył do Stanów Zjednoczonych, by w świecie filmu poszukać swojego "amerykańskiego snu". Na nasze szczęście odnalazł go.

Początkowo grał w niezłych popłuczynach, a jego debiut w "Herkules w Nowym Jorku" to po prostu szczyt tandety, gdzie co chwila widać wszelkie braki naszego drogiego, wielkiego mięśniaka. Jego akcent, wymowa (pamiętajmy, że on z jeżykiem angielskim dopiero stawiał pierwsze kroki) oraz braki aktorskie mogły tylko odrzucać. W filmie tym zauważymy też tandetne efekty specjalne (ciągle widać linki podtrzymujące) i niechlujstwo twórców. Na nasze szczęście Arnoldzik brnął dalej i dziś działa także jako polityk. Należy do liberalnego skrzydła Partii Demokratycznej. Prawda, że niezła metamorfoza? Z nie znającego języka mięśniaka na szczyty władzy... gdyby nie to, że urodził się poza stanami miałby pewnie szanse nawet na prezydenturę. A wszystko osiągnął dzięki... kinu sf!

Kim byłby ten pan, gdyby nie zagrał w kilku bardzo ważnych na polu fantastyki filmach? Tego nie wie nikt... no może poza mną. Byłby kolejnym niespełnionym gwiazdorem filmów akcji typu "B", które od razu pojawiają się w obiegu na VHS i DVD, gdyż kinowe sale świeciłyby pustkami. Prawdopodobnie stawałby się coraz gorszy w swym "aktorstwie" czyli prężeniu się na ekranie. Coraz dorodniejszy w lata na karku oraz wiotczejąca muskulatura to za mało nawet na to by dostawać jakieś epizodyczne role w znanych serialach. Powoli stoczyłby się na dno filmów "Z" typu "Mordercze świerszcze", "Gady contra płazy".

schwarzenegger-3

Mam pewnego rodzaju szacunek dla tego pana za bardzo dobre role właśnie w kinie fantastycznym, które dla mnie wielkiego fana dzieł tego typu (przede wszystkim literatury) stały się istnymi ikonami. Każdy kojarzy choćby jego charakterystyczną twarz mięśniaka. Według mnie urodził się po to by zagrać Conana i Terminatora. Jest wręcz stworzony do tego, by wczuć się w rolę twardego wojownika z Cymerii. Człowiek wierzy, że ten gość mógłby urodzić się w górzystej krainie, gdzie tylko najtwardsi mają szanse przetrwać. Arnolda do tej roli wybrał chyba sam Crom, jednak pozostało pewne (jak dla mnie duże) niedociągnięcie - ludzie z Cymerii byli czarnowłosymi góralami... Czyżby osoba odpowiedzialna za charakteryzację nie potrafiła w języku angielskim wyjaśnić Schwarzeneggerowi, że ma ufarbować włosy, czy tylko ktoś o tym w jedenej z wielu książek nie doczytał? Niewiadomo. Jednak ja czekam na kolejne części, gdzie ów bohater heroic-fantasy znów się pojawi, a ci co ględzą, że Arnold jest już w zbyt zaawansowanym wieku niech wiedzą, że i o przygodach Conana z siwizną we włosach napisano kilka tomów (cała saga z roku na rok rozrasta się o kolejne części). Cały czas łudzę się, że poza "Conanem barbarzyńcą" i "Conanem niszczycielem" pojawią się kolejne odsłony z tym osiłkiem w roli głównej, a nie jakimś Rockiem...

Drugą jego sztandarową i najważniejszą rolą jest Terminator. Nikt na świecie nie mógłby lepiej się wcielić w tą rolę wymagającą by w ogóle nie grać, nie udawać, ani nie być sobą - tylko po prostu być i przebywać na ekranie niczym grecki posąg. Żaden Robert de Niro, ani Dustin Hoffman nie mogliby stać się równie przekonywująco Terminatorem z banalnej przyczyny - nie mieliby gdzie wczuć się w rolę cyborga, bo trudno znaleźć poza chorą wizją przyszłości miejsce, gdzie je spotkamy, a ci wyżej wymienieni wielcy aktorzy lubią przebywać w otoczeniu umożliwiającym przygotowanie się fizyczne i psychiczne do roli. Poza tym za dużo staraliby się grać ciałem, a tu potrzeba było kogoś o bardzo znikomej "grze cielesnej". Tu Arnoldzik jest bezkonkurencyjny, gdyż swoim sposobem (który powinien opatentować, by go nie powielano), gdy tylko włoży odpowiedni strój staje się tą postacią - Terminatorem, elektronicznym zabójcą. On po prostu jest, występuje lecz nie gra. Ten kamienny wyraz twarzy żywego automatu, te ściągnięte usta, mówiące "ze śmiercią mi do twarzy" oraz toporne ruchy ciosanego kamienia to obraz androida z przyszłości. W pierwszej części był tylko narzędziem mordu, w dwójce uczłowieczał się (niczym Tytus de'Zoo) by móc lepiej eliminować ludzkie istoty, a w trójce puszcza do nas oko. W części pierwszej istna zła do szpiku metalowego szkieletu zautomatyzowana maszynka do zabijania. I tu świetnie sprawdziły się jego niedociągnięcia aktorskie i austro-angielski akcent odbierający mu człowieczeństwo. W dwójce rola się nieco odwróciła, tym razem miał chronić narodzonego i nieco odchowanego przyszłego przywódcę walki z robotami. Kilka akcentów z zabarwieniem humorystycznym nieco złamały kanwę. Trójka to już mocno humorystyczna odsłona, dzięki temu nie popadli w patetyzm. A Arnoldzik mógł pokazać, że potrafi mieć dystans sam do siebie (choćby słowa iż jest przestarzałym modelem).

schwarzenegger-1Kilka gwiazdek światowego jak i naszego rodzimego kina stara się naśladować ten niepowtarzalny styl gry aktorskiej "bycia, występowania, ale nie grania". Na ten przykład zza morza Jessica Alba, a na naszym krajowym podwórku Agnieszka Włodarczyk. Jednak obie panny zapominają, że sposób przez występowanie sprawdził się tylko u Arnolda, a u nich niekoniecznie. Samo nadrabianie zgrabnymi i integralnymi elementami ciała to za mało by wbić się w rynek jak Arnold Schwarzenegger.

W 1985 zagrał w kolejnym filmie fantasy "Czerwona Sonja". Był tu ledwie partnerem Brigitte Nielsen, jednak prezentował się od niej dużo lepiej i bardziej przekonywująco machał wielkim mieczem, niż trochę zbyt słaba fizycznie na takie wyczyny wojowniczka. Filmidło było proste bez polotu i blasku, ale miło się oglądało w epoce video.

"Predator" to kolejny konkretny i na swój sposób dobry obraz z szufladki sf. Kosmiczny super myśliwy (zwany dziś pieszczotliwie "predzio") przyleciał na istne wczasy na Błękitną Planetę, by zapolować na komo sapiens. Większość jego przeciwników była bardziej sapiens (ciągłe bieganie i wysiłek wywołuje zmęczenie i sapanie) niż homo, jednak ciągoty pomiędzy prawdziwymi mężczyznami nie powinny psuć nastroju oglądanie pojedynku o tytuł Mister Universum.

Arnold zagrał tu Carlem Weathersem gwiazdą filmów akcji i łubudu. By pokazać kto tu teraz rządzi na tym polu i tej szufladce to Schwarzenegger przeżyje i pokona Predatora. Jego sposób gry aktorskiej idealnie nadawała się do tego filmu, przecież obrońca naszej planety musi być silnym, białym aryjczykiem. Cała jego fizjonomia nadawał walce z obcym wyższego znaczenia i wymiaru. Masywna sylwetka sportowca, silne szczęki mogące zmiażdżyć nawet pancerz przybysza z innej planety, zaciętość na twarzy i ten nie znający lęku wzrok. Predator musiał mu ulec.

W tym samym roku Arnold zagrał w kolejnym filmie sf "Uciekinier", gdzie mężnie stawał w obronie kobiety walcząc z rządzącym systemem. Może to była zapowiedź politycznych zapędów, a może tylko kolejny film akcji sf.

Trzy lata później zagrał w ekranizacji prozy Dicka w "Pamięci absolutnej". Jak to zwykle u tego pisarza bywa, bohater jest nic nie znaczącą jednostką postawioną w nietypowej sytuacji, a w jego świecie trudno dociec kto jest naszym przyjacielem, a kto wrogiem. Arnold ukrywa przed sobą swe prawdziwe oblicze, by w końcu wyspowiadać się sobie samemu. Dobrze skonstruowana fabuła dała tylko solidne fundamenty, a piorunujące jak na tamte czasy efekty przyozdobiły fasadę walki o wolność Marsa. Wystąpiła tu też moja faworyta SS, dzięki czemu mogliśmy zobaczyć prawdziwą piękną i bestię, choć Sharone grała tu złą postać.

Jeszcze w takich filmach jak "Bohater ostatniej akcji", "Batman i Robin", "6-ty dzień", "I stanie się koniec" zagrał w kinie sf akcji, które idealnie nadaje się do wykorzystania jego potencjału i atrybutów. Były to raczej marne produkcje, może poza "Bohaterem ostatniej akcji", gdzie nieźle zbijał się sam z siebie. W pozostałych, albo zabrakło wszystko od początku do końca i było całkowitą porażką ("Batman i Robin"), albo zabrakło porządnego scenariusza i sensownego przemyślenia całej fabuły by wyciągnąć coś dobrego z ciekawego pomysłu ("6-ty dzień", "I stanie się koniec").

Swe drugi ciekawe oblicze zaprezentował nam Arnold w komediach. Tacy "Bliźniacy" czy "Gliniarz w przedszkolu" to całkiem sympatyczne kino familijne przeznaczone dla widza w każdym wieku, a co za tym idzie pozbawione głębszych treści by za młodzi i za starzy nie przemęczyli swych zwojów mózgowych na jałowym biegu zapętlenia. Także "Prawdziwe kłamstwa" komedia akcji nieźle zaprezentowały nam talent Schwarzeneggera do śmiania się z siebie.

I tak oto nastał koniec mojego wywodu, iż Schwarzenegger urodził się by grać w kinie fantastycznym (sf, fantasy) i tylko tu wykreował niezłe role, które zapisały się w annałach historii kinematografii jak najbardziej pozytywnie. "Arnold na prezydenta" - hasło dobre jak każde, ale lepsze byłoby "Arnold na króla" - takie hasełko to odnośnik do wyczekiwanego przeze mnie kolejnego wcielenia Conana, a dla innych sposób na stworzenie monarchii w USA. Znaczy się nadal czekam na nowe wcielenie Conana, bo to co niedawno było w kinach z Momoa to nieporozumienie.