kwiecień 18, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: przygodowa

sobota, 12 wrzesień 2020 09:35

Tron tyrana

Tron tyrana to czwarta, finałowa część tetralogii zatytułowanej Wielkie Płaszcze. Gdy kończyłam czytać część trzecią, na tronie miała zasiąść Aline, młoda dziedziczka korony i sądziłam, że właściwie już nic  więcej nie może się wydarzyć.  Myliłam się. Okazało się, że autor cyklu Sebastien de Castell nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Niewiele brakuje, by Aline zasiadła na tronie jako władczyni Tristii. Książęta i hrabiowie są jednak dość oporni w udzieleniu jej poparcia. Okazuje się też, że sąsiedni barbarzyński kraj organizuje się pod rządami nowego watażki i prawdopodobnie wejdzie w sojusz z Trin, zaprzysięgłym wrogiem Aline i Wielkich Płaszczy. Pierwszy Kantor Wielkich Płaszczy Falcio val Mond nie ma wyjścia. Musi wyruszyć w drogę wraz z wiernymi Kestem i Brastim  i zbadać całą sprawę. Najlepiej byłoby, gdyby udało im się schwytać Trin i doprowadzić ją przed królewski sąd. Po długiej i niebezpiecznej podróży przez góry, naszych bohaterów czeka jednak bardzo niemiła i zaskakująca niespodzianka. Wszystkie ich zamierzenia wezmą w łeb, a plany jakie mieli będą musiały ulec sporej metamorfozie.

W początkowych rozdziałach akcja toczy się dość wolno i przyznam, że już zaczęłam się zastanawiać, czy czwarta część w ogóle miała racę bytu. Podróż przez góry, nieustannie zamartwiający się Falcio i mitygujący go kompani. Co jeszcze można by tu dodać? Jak urozmaicić fabułę opiewającą na kilkaset stron? Mile zaskoczył mnie pomysł autora, który zdecydował się wprowadzić jeszcze jednego pretendenta do tronu po Paelisie oraz pokazać jak członkowie Wielkich Płaszczy mogą opowiedzieć się po przeciwnej stronie barykady. Do tej pory mogło się wydawać, że większość z nich nie żyje, bo poległa w słusznej sprawie. A co jeśli spojrzeli na sprawę z innej strony i ideały, w które do tej pory wierzyli, o które walczyli, nic dla nich nie znaczą? Może faktycznie wizja, którą Falcio próbuje urzeczywistnić ma luki i jest błędna, szkodliwa, nijaka?

Falcio tonie w morzu wątpliwości. Jest pewien jak nigdy, że to Aline należy się tron. Czy zatem on Pierwszy Kantor może decydować o życiu i śmierci? Czy to to samo co zabijanie wrogów na wojnie?  A gdzie honor, prawość i wszystkie wartości, które Wielkie Płaszcze od kilku lat tak usilnie starają się wskrzesić?

Sebastien de Castell to istna kopalnia pomysłów. Bardzo zgrabnie prowadzi fabułę i naszych bohaterów do interesującego finału. Nie zabraknie tu chwil strachu, ale też i wzruszeń.

Gdy się patrzy na literacką podróż w towarzystwie Wielkich Płaszczy już tak ogólnie, to dochodzę do wniosku, że jest to jeden z lepszych cykli ostatnich lat. Uwniersum spod znaku płaszcza i szpady namalowane na nowo i myślę, że gdyby Alexander Dumas przeczytał książki De Catella, byłby bardzo pozytywnie zaskoczony.

Polecam cykl miłośnikom dobrych historii przygodowych, w których przede wszystkim liczą się honor i prawda, a dążenie do nich i ochrona przed złem i zepsuciem tego świata wymagają często największych poświęceń.

Dział: Książki

Odkryj intrygujący świat gry na PC, PS4, Nintendo Switch i Xbox One

Kraków, Polska–12.08.2020. All in! Games z przyjemnością ogłasza, że Metamorphosis jest już dostępne na PC i konsole. Inspirowana wyobraźnią słynnego pisarza Franza Kafki gra przygodowa pojawiła się na PC (Steam i GOG), Nintendo Switch, Xbox One (z 10% zniżką do 19 sierpnia) i PlayStation 4.

Dział: Z prądem
środa, 08 lipiec 2020 13:51

1633

„1632” był jedną z ciekawszych książek o przenoszeniu się w czasie. „1633” to drugi ton serii Erica Flinta i tym razem pisany jest w duecie z Davidem Weberem. Udało im się obudzić nadzieję na lepsze jutro w ciemnych czasach wojny 30-letniej i cud rajdu politycznego, a jednocześnie wyrazić lęk i niejasną sytuację geopolityczną XVII wieku.

W książce łatwo można wyłapać dwugłosowość, którą powoduje podwójne autorstwo. Weber i Flint w posłowiu zwracają uwagę, że nie było im łatwo pisać wspólnie przez wielokrotne przesyłanie i redagowanie nawzajem tekstów drogą mailową. Jednak mieli już na koncie współpracę, a praca nad książką przyniosła taką satysfakcję, że nie będzie to ich ostatnie wspólne dzieło. 

Co czeka czytelnika w 1633 roku i czymże on będzie różnił się od roku poprzedniego i poprzedniego tomu? Mieszkańcy Grantville i nowych Stanów Zjednoczonych już dobrze rozgościli się w XVII-wiecznej Europie. Podobnie jak w 1632 r. większość postaci wciąż jest dość stereotypowa, jednak widać ich rozwój, zwłaszcza dzierżących władzę, na których tym razem się bardziej skupimy. „1632” była książką kobiet, silnych kobiet, tym razem mamy raczej starcie silnych męskich charakterów: Amerykanów Mike’a, Simpsona i Jesse, Francuza Richelieu, Holendra Fryderyka Henryka, Anglika Cromwella, odrobinkę mniej Szweda Gustawa Adolfa. Ciekawą postacią w przyszłości może być jego córka, Krystyna, która tu gra epizodyczną, ale bardzo charakterystyczną rolę małej przyszłej władczyni. Podnoszenie profilu już wprowadzonych postaci, a nie wprowadzanie garnizonu nowych postaci było jedną z zalet tej książki. Ponieważ mają już pewne interakcje i własne historie, są bardziej dopracowane i złożone niż jakakolwiek nowa postać. To przeszło długą drogę do naprawienia największej wady pierwszej części – rzucenia czytelnika w naprawdę sporą grupę świeżych bohaterów, z których nie wiedzieliśmy który będzie tym kluczowym, a którego można zapomnieć.

Sporo tu dłużyzn i nie każdemu opisy historycznych niuansów, konotacji, zaszłości może wydawać się nudne, jednak dzięki temu możemy bardziej poczuć klimat roku 1633 w Europie. To, co naprawdę sprawia, że ta książka jest dobra, to sposób, w jaki autorzy radzą sobie z polityką i stosunkami zagranicznymi. Oto dobrzy ludzie zostają rzuceni w nieznany im świat i pod wpływem stresu, a czasem przypadku, pokonują tych „złych”. Takie historie zwykle kończą się bez żadnych szczegółów na temat tego, co dzieje się później. Jak wygląda następny dzień? Flint i Weber czerpią wydarzenia z poprzedniej książki i zaczynają pokazywać, dlaczego współczesna demokracja i wolności osobiste miałyby trudności z integracją z polityką opartą na 1600 monarchiach. Tym bardziej, że i wśród nowoczesnych, demokratycznych Amerykanów też zdarzają się zgrzyty, a nawet… rasizm. Z powodu całego upolitycznienia nie jest to książka typowo przygodowa. W rzeczywistości akcję stanowi ledwo końcowa, bardzo dobrze zaaranżowana bitwa.

Ta książka naprawdę wywyższyła swojego poprzednika i stworzyła złożony świat z wieloma możliwościami do dalszego rozwoju. Nic więc dziwnego, że autorzy zapowiadają już kolejne cztery części.
Dział: Książki

Seria Rick Riordan Przedstawia

Uczennica siódmej klasy, Nizhoni Begay, od niedawna ma zdolność dostrzegania potworów, takich jak mężczyzna w eleganckim garniturze, który siedział na trybunach podczas jej meczu koszykówki. Okazuje się, że to pan Charles, nowy dyrektor rafinerii, w której pracuje jej tato. Mężczyzna jest niepokojąco zainteresowany Nizhoni, jej bratem Makiem, ich pochodzeniem z ludu Nawaho oraz legendą o Bohaterskich Bliźniętach. Dziewczyna wie, że pan Charles jest niebezpieczny, ale ojciec nie chce jej uwierzyć. 

Dział: Książki
piątek, 28 luty 2020 09:05

George i wielki wybuch

Jesteś rodzicem, ale niekoniecznie błyszczysz w dziedzinie nauk ścisłych? Koniecznie poczytaj z dzieckiem przygody Georga spod pióra Lucy i Stephen’a Hawking’ów. Dzięki nim młodsze pokolenie doskonale pozna i zrozumie teorie, które wielu inteligentnym dorosłym zwyczajnie nie mieszczą się w głowie, a które koniecznie trzeba poznać.

Zarys fabuły

Tata Annie bada początki powstania Wszechświata, czyli tak zwany Wielki Wybuch. Temat jednak nie jest w społeczeństwie uznawany za czysto naukowy, a raczej bardziej kontrowersyjny i szkodliwy. Stąd też pojawiają się liczne protesty. Annie i George odkrywają spisek, który ma na celu zniszczyć całą naukę i oczywiście przeszkodzić w wielkim projekcie jej taty. Rozpoczyna się epicka przygoda, która obok wartości beletrystycznych, opowiada młodym czytelnikom historię powstania wszechświata. 

Moja opinia i przemyślenia

Zarówno „George i wielki wybuch”, jak i cała seria przygód Gorga, jest pięknie i przemyślanie wydana. Ma twardą oprawę i zawiera wiele ilustracji oraz liczne zdjęcia. To takie książki, które z przyjemnością stawiamy na półce w swojej domowej biblioteczce. Bo oczywiście jestem przekonana, że każdy, kto zetknie się z Georgem, będzie chciał go zatrzymać u siebie i kontynuować lekturę przygód jego i Annie. 

Myślę, że w tym wypadku książka ma zdecydowanie większą wartość merytoryczną niż przygodową, ale mimo wszystko historia opowiedziana została w taki sposób, by zaciekawić, szczególnie młodszego, czytelnika. Wiele informacji przekazanych zostało w dialogach, ale część z nich pojawia się również w dostosowanych do wieku odbiorców wykładach. Co ciekawe nauka to nie jedyny temat, który poruszają Lucy i Stephen Hawking. Opowiadają też o problemach politycznych, społecznych i gospodarczych, choć nie jestem pewna, ile z takich prawd dotrze do młodszego czytelnika, a ile jest bardziej przekazem dla rodzica. Warto jednak zwrócić na te aspekty uwagę. 

Podsumowanie

„George i wielki wybuch” to spójna, doskonale napisana historia, zawierająca rzetelną, naukową wiedzę, okraszoną wspaniałą przygodą. Zagadnienia zostały przedstawione bardzo przystępnie, w atrakcyjny dla młodego czytelnika sposób. Serdecznie polecam zarówno lekturę tego tytułu, jak i całej serii zawierającej przygody Georga. To niezwykle wartościowa publikacja dla każdego rodzica i jego wchodzącej w nastoletni wiek pociechy. 

Dział: Książki
poniedziałek, 24 luty 2020 16:06

Furia wikingów

Opowieści o wikingach cieszą się niesłabnącą popularnością. Nic dziwnego, że kolejni autorzy sięgają po historie rodem ze średniowiecznej Skandynawii i budują na nich własne opowieści. Daniel Komorowski postanowił zmierzyć się z wikińską legendą i za głównych bohaterów swojej debiutanckiej powieści obrał Ragnara Lothbroka i jego synów. 

Akcja Furia wikingów rozpoczyna się, gdy Ragnar wyrusza na swoją pierwszą wyprawę w kierunku Wysp Brytyjskich. Poznajemy go jako doświadczonego wojownika i szanowanego władcę. Towarzyszą mu starsi synowie, a młodsi pozostają w duńskiej stolicy, Hedeby, wraz z matką, piękną Aslaug. Sukcesy militarne nie zawsze idą jednak ze szczęściem w życiu prywatnym, o czym Ragnar ma się przekonać już wkrótce. 

Książkę czyta się błyskawicznie. Niestety, mimo fascynującej tematyki i kilku naprawdę niezłych pomysłów, całość sprawia mieszane uczucia. Autor rozpoczyna od mocnego uderzenia, wprowadzając wydarzenia, które doprowadzają do rozłamu wśród najbliższej rodziny Ragnara. Szkoda tylko, że zostały przedstawione po łebkach. Większość wątków generalnie tak właśnie się prezentuje. Sceny bitew i walk są opisywane ze wszelkimi szczegółami i całą brutalnością, jaka jest z nimi związana, natomiast to, co toczy się poza polem walki, schodzi na drugi plan.  

Z powyższym wiąże się sposób wykreowania postaci, znanych większości czytelnikom, a na pewno wszystkim fanom nordyckich klimatów, z legend czy choćby netfliksowego serialu. Tutaj czegoś im brakuje. Niby dużo robią, czasem równie dużo mówią, a jednak sprawiają wrażenie dosyć papierowych. Z jednym wyjątkiem. 

Najsilniej zaakcentowanym bohaterem, właściwie jedynym naprawdę rozwiniętym, pokazanym z różnych perspektyw i wzbudzającym głębsze emocje, jest Ivar Bezkostny. Okrutny, bezlitosny, a przy tym napędzany bólem i nienawiścią. To on tak naprawdę prowadzi tę powieść i dla niego chce się ją czytać dalej. Jednak i w związku z jego postacią pojawia się pewien zgrzyt i to dosyć spory.  

Zdania na temat pochodzenia przydomku Ivara są podzielone, przy czym najczęściej uznaje się, że miał on związek albo z łamliwością (bądź brakiem) kości, albo impotencją. W powieści Komorowskiego Ivar wyraźnie utyka – kilka lat wcześniej został raniony w nogę przez brata, a ta źle się zrosła. Tego typu kontuzją trudno jednak wytłumaczyć określenie “Bezkostny”. Może więc chodzi o jego mocno podkreśloną tu impotencję? Tylko skoro jest ona tajemnicą poliszynela, sprawą mocno wstydliwą dla samego zainteresowanego, to czy pozwoliłby się tak nazywać innym? I to będąc człowiekiem znanym z okrucieństwa, graniczącego z sadyzmem? No nie sadzę. Dlatego właściwie nie dowiadujemy się, dlaczego Bezkostny jest Bezkostny, a szkoda. 

Gryzie się jeszcze jedna kluczowa kwestia - język, jakim posługują się bohaterowie. Okazuje się bowiem, że wszyscy doskonale się ze sobą porozumiewają - Danowie, Norwegowie, mieszkańcy Wessexu i Northumbrii, a potem jeszcze na dokładkę Frankowie. Gdzieś w międzyczasie autor chyba zrozumiał, że musi ten problem rozwiązać i wspominają, że po pierwszym ataku na klasztor Lindisfarne, Ragnar i jego synowie uczyli się języka Brytów. Zaraz jednak wyjaśnienie to można odłożyć na bok, bo wzajemnie rozumieją się doskonale dosłownie wszyscy i to nieważne, gdzie toczy się akcja i kto wkracza na scenę. 

Mniejszych wątków bądź problemów, które wzbudzają konsternację, jest więcej. Zresztą ich obecność sygnalizuje już scena otwierająca powieść, w której Ragnar zabija własnoręcznie niedźwiedzicę, wykonując przy tym niemal akrobatyczne sztuczki. O ile nie jestem zwolenniczką polowań i mogę się na nich nie znać, to jednak walcząc z niedźwiedziem, chyba stosuje się inne metody i celuje w inne miejsca. Niby szczegół, ale nastraja niezbyt obiecująco. A już przy zwierzętach będąc, bohaterowie zdają się ot tak, udomawiać dzikie niedźwiedziątka i wilczęta, zupełnie jakby traciły one swoje instynkty w chwili, gdy widzą człowieka. 

Podsumowując, z powieści o nordyckich wojownikach, jakie miałam okazję czytać, Furia wikingów wypada przeciętnie. Z jednej strony, jest pełna akcji, nie brak w niej krwawych scen batalistycznych i czyta się ją naprawdę szybko. Z drugiej strony, czuć w niej debiut, obiecujący, ale z wadami, które nie pozwalają w pełni cieszyć się lekturą. Zobaczymy, co przyniosą kolejne tomy. 

Dział: Książki
niedziela, 16 luty 2020 01:44

Premiera: Plansze Europy. Negalyod

Przygodowa opowieść science fiction, rozgrywająca się w pustynnym świecie pełnym dinozaurów i latających pojazdów! Na planecie, która uległa ekstremalnemu efektowi cieplarnianemu, większość ludzi żyje w napowietrznych miastach, a jedynie nieliczni nomadowie zamieszkują rozległe pustynie.

Dział: Komiksy
czwartek, 09 styczeń 2020 16:12

Królowa niczego

Kilka dni temu w moje ręce trafił przedpremierowy egzemplarz trzeciej części trylogii o magicznej i fascynującej krainie elfów autorstwa Holly Black. Ponieważ druga część zakończyła się spektakularnym cliffhangerem, oczekiwanie na część trzecią było istną torturą.

Jude Duarte, śmiertelniczka, która zakręciła elfim światem i zasiała na dworze królewskim istny zamęt, została z tego świata wygnana. Nie chcę tutaj pisać więcej, aby nie psuć przyjemności z czytania tym, którzy jeszcze serii nie znają. Jednak muszę powiedzieć, że nie tak miało być. Związek Cardana i Jude już tak mocno się zaawansował, a tu taki cios. Dlaczego, dlaczego, dlaczego, chciałoby się raz po raz zadawać to pytanie? Co siedziało Cardanowi w głowie i co teraz? Obecnie już znam odpowiedzi, jestem po lekturze części trzeciej i jestem spokojna. Czytałam też recenzje innych czytelników i wreszcie rozumiem żal i rozczarowanie niektórych. Ale po kolei.

Jude, po decyzji wygnania, stara się zadomowić na nowo w świecie śmiertelników. Staje zatem przed tak przyziemnymi sprawami jak opłacenie rachunków czy pomoc w lekcjach elfiemu braciszkowi Dębowi. Z drugiej strony dziewczyna nie potrafi zapomnieć o świecie elfów i wybaczyć sobie, że tak się dała Cardanowi podejść, pozwalając tym samym wyeliminować się z politycznej szachownicy władzy. A przecież tyle wycierpiała, wytrzymała, zniosła, zaryzykowała. A potem popełniła dodatkowy błąd: zakochała się.

Obecnie Jude bierze zlecenia polegające na zabijaniu potworów atakujących ludzi i, choć wymaga to ciężkiej pracy i bohaterka nie raz obrywa, pieniądze z tego są całkiem niezłe.

Wkrótce potem nadarza się okazja, by wrócić do Elphame i wyrównać rachunki. Jude oczywiście skwapliwie z niej skorzysta. Nie jest to takie trudne, gdy ma się siostrę bliźniaczkę. A co w Elphame? Kraj stoi na skraju wojny. Co prawda Cardan trzyma podległe sobie królestwa żelazną ręką, ale ojczym Jude, Madoc, już zbiera siły, by sięgnąć po koronę. Jude będzie musiała wybrać stronę, po której się opowie.

Tak mniej więcej do połowy książka trzyma poziom swojej poprzedniczki. Jude wraca do królestwa elfów, ze zdziwieniem zastaje pewne zmiany, ale też widzi, że jej wpływ wciąż istnieje. Sama scena ze złamaniem korony i to co się dzieje później jest spektakularne, naprawdę czytałam z wypiekami na twarzy. Potem akcja nieco zwalnia i konsekwentnie prowadzi nas do zakończenia, którego większość się nie spodziewała. Czy faktycznie autorka poszła na łatwiznę i dała czytelnikom za dużo słodyczy? Czy ja, jako czytelnik, jestem rozczarowana? Nie. Fakt, można było ciągnąć akcję dalej; komplikować ją intrygami z dworu i kolejnymi scysjami Jude i Cardana. Z drugiej jednak strony jak długo można to ciągnąć? Takie odbijanie piłeczki dobre jest dla oper mydlanych, gdzie bohaterowie na przemian to kłócą się, to godzą. Myślę, że autorka zrobiła, to co musiała. Pozwoliła, by tym razem królestwo uratowała księżniczka i dostała je w pakiecie razem z księciem w nagrodę.

Jako czytelnik jestem zatem spokojna. Zakończyło się, jest happy end, trzeba czytelniczo żyć dalej. Najważniejsze jest to, że trylogia Holly Black to naprawdę kawałek dobrej historii o świecie elfów. Jest barwna, czarująca i porywa jak rwący potok. Chce się ją czytać. Autorka dba o detale, zwyczaje, reguły etykiety, szczegóły wyglądu wnętrz i poszczególnych ras. Bardzo lubię taką pieczołowitość. Dlatego polecam, oczywiście jak najbardziej. Sama zaś z pewnością jeszcze do tej historii wrócę.

Dział: Książki
poniedziałek, 02 grudzień 2019 17:52

Czara cieni

Są tacy autorzy, którzy, nawet po jednej przeczytanej ich książce, zapadają w pamięć. Tak było właśnie z Frances Hardinge, gdy dwa lata temu przeczytałam jej Drzewo kłamstw. Chodziło nie tylko o oryginalnie opowiedzianą historię z dreszczykiem, w gotyckich klimatach. Głównie spodobał mi się sposób opowiadania i, choć historia była prosta do odczytania, bo mówiła o sile kłamstwa, które raz puszczone w obieg drastycznie się rozrasta, to snucie tej historii, ten nastrój grozy, przeplatające się ze sobą elementy realistyczne i fantastyczne, urzekły mnie i to bardzo. To dlatego, gdy zobaczyłam okładkę Czary cieni, najlepszą rekomendacją książki było dla mnie nazwisko jej autorki. I powiem od razu. Po raz kolejny się nie zawiodłam. Frances Hardinge naprawdę ma wielki talent.


12-letnia Zgódka, jest niezwykłym dzieckiem. Sama jeszcze za dobrze nie rozumie, na czym ta niezwykłość polega, dobrze jednak wie, że nie jest taka jak inni ludzie. Dziewczynka mieszka z mamą w Topoli, małej osadzie pod Londynem w bardzo purytańskiej i surowej społeczności, która wszystko, co inne, ponadzmysłowe i umykające ramom realności, uważa za wymysł Szatana. Gdy niespodziewanie i tragicznie umiera matka dziewczynki, bohaterka trafia pod opiekę rodziny ojca, którego nigdy nie było jej dane poznać. Rodzina Fellmote’ów to ród bardzo stary i dobrze sytuowany, pozostający w bardzo bliskich kontaktach z samym królem. Źródłem ich mocy i potęgi jest pewien sekret, który wiąże się także z umiejętnościami Zgódki. Dziewczynka szybko zdaje sobie sprawę, że jest dla swoich krewnych tylko pionkiem w wielkie grze, toczącej się od wielu stuleci. Czy uniknie losu innych, podobnych do siebie?


Powiedzieć, że świat Czary cieni jest magiczny i niezwykły, byłoby zbyt dużym uproszczeniem. On jest tak mroczny i tak niesamowity, że nie można się od niego oderwać. Realia życia przypominają późne średniowiecze. Przeplatający się ze sobą świat żywych i umarłych nie jest tylko biały ani tylko czarny. Duchy są żądne energii, mściwe i przewrotne, a żywi nie ustępują im pola. Czy osamotniona w swej walce nastolatka ma szansę wygrać z tabunem potężnych krewnych? Będzie trudno. A jeśli miałaby do pomocy grupę dziwacznych duchów? Szansa wzrasta, choć i tak łatwo nie będzie.


Czara cieni to świetna powieść przygodowa. Nie da się nudzić podczas czytania, bo wciąż zmieniamy lokalizacje: Topola, zamek Felmotte’ów, podróż do Londynu i znowu zamek. Gdy już wydawało mi się, że przewiduję, co się stanie, autorka tak zawracała akcję, że nie mogłam wyjść z podziwu. Bardzo łatwo polubić główną bohaterkę, która jest zwyczajną, prostą dziewczyną, ma jednak ogromną wolę walki o siebie i głęboko zakorzenione poczucie godności i uczciwości. Jest także bardzo pomysłowa i nie poddaje się bez walki. No i jest jeszcze Niedźwiedź. Nie zdradzę jednak o co chodzi, by nie psuć przyjemności poznawania tej historii, a ten wątek, jest w całej książce jednym z lepszych.


Jeśli ktoś czytał Drzewo kłamstw, to myślę, że nie muszę go specjalnie zachęcać do lektury Czary cieni. Jeśli jednak nie, to polecam lekturę ze szczerego serca. To barwna i zaskakująca historia, opowiedziana w sposób pomysłowy i sprawny.

Dział: Książki
środa, 02 październik 2019 18:27

W złotej klatce

Im dalej w nowy XX wiek, tym głośniej kobiety upominają się o swoje prawa. Czas, gdy były tylko żonami, ozdobami u boku swych mężów, powoli mija. Można się z tym nie zgadzać, można bulwersować, ale jedno jest pewne; zmiana ta jest nieunikniona. Brzmi to szumnie i dumnie, niemniej jednak, zanim kobiety przejmą stery, minie jeszcze trochę czasu. Póki co ważny jest fakt, że coraz więcej się o tym mówi i że kobiety decydują się o siebie zawalczyć.


W ciekawym i obfitującym w przygody życiu Molly Murphy także zza horyzontu nieśmiało wyglądają zmiany. Jednak sama bohaterka nie wie, czy chciałaby je wcielić w życie czy nie. Mowa rzecz jasna o Danielu Sullivanie, kapitanie policji. Ten ostatni po chwilowych niepowodzeniach, wrócił do pracy i nie ma czasu dla narzeczonej. Twierdzi, że oszczędza na dom, do którego wprowadzi Molly jako swoją żonę. Piękne to plany, ale czy tego właśnie chce nasza bohaterka? Zostanie żoną kapitana policji sprowadzi ją do roli pani domu i prawdopodobnie matki, a co z pracą detektywa i samodzielnością, do której kobieta już zdążyła przywyknąć?


Póki co jednak oświadczyn nie było, a Molly, po powrocie do zdrowia, dostaje do rozwiązania kilka spraw, które spędzają jej sen z powiek.
Po spontanicznym udziale w kobiecej paradzie młodych aktywistek, Molly poznaje kobiety, które na studiach miały wiele planów i marzeń, a gdy zostały żonami, musiały z tych marzeń zrezygnować. To właśnie w tej grupie Molly zyskuje kolejne klientki. Jedna z kobiet prosi o odnalezienie informacji o zmarłych w Chinach rodzicach misjonarzach. Druga natomiast chce sprawdzić, czy mąż ją zdradza. Niespodziewanie sprawy przybierają dramatyczny obrót. Oczywiście czujemy podskórnie, że te sprawy mają ze sobą coś wspólnego, jednak długo nie mamy pewności.


Przygody Molly jak zwykle czyta się świetnie, sama uporałam się z nimi w jeden wieczór. Urokliwy klimat początków wieku, obyczajowość zupełnie inna od nam współczesnej, interesujące detale oraz sprawne osadzenie historii w realiach epoki, wszystko to sprawia, że lektura jest przyjemna i mija nad wyraz szybko. A szkoda. Bo nabrałam wielkiej ochoty na kolejną część. Bardzo jestem ciekawa, jak potoczą się dalsze losy Molly i Daniela oraz jak ułoży się ich wspólne życie. Bycie detektywem dla Molly to już styl życia. Czy i ją dopadnie w końcu tytułowa złota klatka? A może jest szansa pogodzić te dwa życia ze sobą? Och, oby kolejna część pojawiła się jak najszybciej.


Polecam lekturę przygód panny Murphy. To jedyna taka pozycja książkowa na naszym rynku i każdy miłośnik kryminałów retro powinien się z nią zapoznać.

Dział: Książki