kwiecień 18, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: fantastyka

piątek, 07 grudzień 2018 13:35

Dynia i Jemioła

Aneta Jadowska jest jedną z najbardziej popularnych autorek urben fantasy w Polsce. Prócz uczestnictwa w kilku dobrych antologiach stworzyła niezwykle rozbudowany świat Thornu, na który, w tej chwili,  składa się kilanaście książek. Posiada olbrzymią rzeszę fanów, z płcią piękną na czele. Tym razem na zbliżające się święta dostajemy jej pierwszy własny zbiór opowiadań - Dynia i Jemioła. Jest to gratka dla fanów Thornu, gdyż antologia zawiera dość zabawne, lekkie i ciekawe opowiastki, które tyczą się właśnie bohaterów jej znakomitej serii!

Świąteczny koniec roku, okres od Halloween do sylwestra . Oto magiczny czas między dynią a jemiołą
Dora Wilk, Nikita, Witkacy, Karma, Malina, Roman, Baal i inni przybywają z nowymi historiami. Burzliwe przygody i ciepłe opowieści – wszystko, czego trzeba, by przegonić zimową chandrę. Słodkie i ostre, romantyczne i całkowicie nieprzewidywalne. Opowiadania ze świata Thornu są jak czekoladki w doskonałej bombonierce. Nie poprzestaniesz na jednym!

Jedenaście opowiadań, którymi częstuje nas Aneta Jadowska to w większości krótkie, fajne opowieści, którym zawsze towarzyszy mniej bądź bardziej widoczny klimat zbliżającej się zimy, a co za tym idzie - Halloween oraz Bożego Narodzenia. Jeśli chodzi o święto zmarłych, jest to doskonałe tło to tworzenia klimatu tajemnicy i grozy, co autorce wyszło rzecz jasna bardzo fajnie. Mamy też licznych Mikołajów, choinkę i zapach pierników w tle. Wszystko to okraszone jest lekkim humorem i dystansem do rzeczywistości. Większość tekstów zostaje opowiedziana z perspektywy twardych, charakternych kobiet - czyli generalnie nic nowego, bo Pani Aneta już przyzywczaiła swoich czytelników do takiejgo punktu widzenia. Jest to jak najbardziej atut całości i niekoniecznie oznacza, że dzieło skierowane jest własnie do płci przeciwnej!

W aktualnym okresie pojawia się sporo książek o tematyce świątecznej. Ludzie szukają czytadeł na dłuższe wieczory, Święta sprzyjają zaś aurze zadumy i chwili wytchnienia nad lekturą. Książka Anety Jadowskiej pt. Dynia i Jemioła to kwintesencja świątecznego kliamatu, czasami wręcz ociekająca patosem, aczkolwiek podana w sposób bardzo rozrywkowy, lekki i humorystyczny. W dodatku to w jakiś sposób część jej świetnego i lubianego uniwersum, co powinno być ostatecznym argumentem dla fanów twórczosci autorki. Polecam.

Dział: Książki
czwartek, 06 grudzień 2018 21:42

Fantastyczna encyklopedia małych stworów

Często – szczególnie w dzieciństwie – zrzucamy niezrozumiałe dla nas wydarzenia na magiczne istoty. Ja lubiłam (np. po nabałaganieniu) zwalać winę na krasnoludki (bardzo was przepraszam!), ale – jak się okazuje – niewielkich rozrabiaków jest w domu znacznie więcej. Doskonale opisuje je „Fantastyczna encyklopedia małych stworów”, w której absolutnie zakochałam się od pierwszego wejrzenia!

Ta przepiękna książka, od której odrywam wzrok z trudem nawet teraz, przepełniona jest interesującymi, maleńkimi istotami, które żyją w rozmaitych miejscach (nie tylko w domach). Znajdziecie tutaj między innymi: gnoma szkolnego, którego hobby jest ukrywanie przedmiotów będących na wyposażeniu klasy oraz wróżkę biblioteczną, żywiąca się krawędziami kartek książek. Istot jest znacznie więcej, naliczyłam ich ponad dwadzieścia, a... kolejne są do stworzenia! Katarzyna Bach zachęca do kolejnych badań – nad tajemniczym smoczkiem śpiworowym oraz wróżką monitora komputerowego, które są znane tylko z nazwy! Mały obserwator musi sam uzupełnić o nich informacje oraz o pięciu innych, już całkiem nieznanych istotach, bez danych. Muszę przyznać, że to fantastyczny pomysł na zabawę z dzieckiem albo... dorosłym. Ja wyśmienicie bawiłam się z chłopakiem wymyślając coraz to nowe stwory, np. kuchennego trolla, chowającego resztki jedzenia w dziwnych miejscach i lubiącego zapach spleśniałego sera. To idealne zadanie na kreatywność!

Na wyobraźnię wpływają nie tylko same istoty, ale również ich opisy oraz ilustracje. Świetnie, że poza lekkimi historiami o nich, znajdują się tutaj informacje dotyczące bardziej ich biologii: pożywienia, ulubionego zajęcia, rozmnażania, koloru skóry. Styl pisania Alicii Casanovy jest pocieszny i niezwykle życzliwy, można się zaczytać! Serce skradają i ilustracje autorstwa Fernando Falcone, które przedstawiają stwory. Są barwne, groteskowe i urocze, choć niektóre istoty są dość... przerażające (np. skrzat cmentarny), choć nie są całkiem złe. Lubią po prostu rozrabiać, chować rzeczy, przekomarzać się z człowiekiem – ot, urwisy! Niektóre zachowaniem przypominają nawet dzieci.

„Fantastyczna encyklopedia małych stworów” to znakomite dzieło napisane przez Alicię Casanovę oraz opatrzone ilustracjami Fernardo Falcone’a, przeznaczone w moim odczuciu nie tylko dla dzieci, ale i dorosłych. Jestem pewna, że każdy kto sięgnie po tę książkę, zauroczy się jej treścią i – mimochodem – wypatrywać będzie małych stworów u siebie w mieszkaniu. Wesołe komentarze Katarzyny Bach doskonale uzupełniają całość i wywołują uśmiech na twarzy. Polecam z całego serca, to idealny prezent na święta (wewnątrz nie brakuje bożonarodzeniowego motywu). Polecam z całego serca.

P.S. Wewnątrz znajduje się piękny plakat z kilkoma małymi stworami z książki!

Dział: Książki
czwartek, 29 listopad 2018 13:46

Amazing Spider-Man #04: Nocna zmiana

Poprzedni, trzeci tom serii „Amazing Spider-Man” zamknął jeden z największych i epickich eventów w świecie Człowieka-Pająka – Spider-Verse. Wycieńczony pojedynkiem z Morlunem i Dziedziczącymi, Peter Parker wrócił do swojego wymiaru. Jednak i tutaj nie może czuć się bezpieczny, na regenerację sił niestety brakuje czasu. Na dodatek jego życie prywatne również wymaga uporządkowania.

Początek pierwszego zeszytu czwartego tomu rzuca czytelnika w sam środek pojedynku pomiędzy Spider-Manem a Iguaną. Mutant poprzez kontrolę wszystkich gadów w zoo w Central Park sieje niemałe spustoszenie w okolicy. Petera jednak czeka jeszcze większe wyzwanie niż walka z gadzim przeciwnikiem. W ostatnim czasie zaniedbał swoje życie prywatne, w którym wcześniej szczególnie namieszał dr Otto Octopus. Na kolacji u cioci May, na którą został zaproszony z Anną Marią Marconi, zamierza wyjawić ciążącą mu od dłuższego czasu prawdę. Ponadto nasz bohater musi rozwiązać wszystkie służbowe sprawy mające związek z nieudolnie prowadzoną przez niego firmą Parker Industries. Startuje ona do przetargu na wybudowanie supernowoczesnego więzienia. Największym konkurentem dla niej tym przedsięwzięciu jest Alchemax. Ta bezwzględna korporacja zrobi wszystko, aby wygrać i całkowicie pozbyć się firmy Spider-Mana. Jej przedstawiciele wynajmują Ghosta, który z wykorzystaniem umożliwiającego mu znikanie kostiumu, ma zniszczyć laboratorium Petera. Spider-Man musi zmierzyć się nie tylko z niewidzialnym wrogiem, ale również z sabotażystą wśród jego najbliższych współpracowników.

W międzyczasie powraca Czarna Kotka. Felicia pragnie odzyskać wszystkie przedmioty ze swojej kolekcji łupów, które zostały jej odebrane po schwytaniu. Problem w tym, że kosztowności trafiły na aukcję. Złodziejka postanawia ukarać wszystkich ludzi, którzy ośmielili się przejąć jej własność, w tym milionerkę Reginę Venderkamp. Niestety na jej listę trafia również ciocia May, która nieświadomie wylicytowała jedną rzecz. Przed Spider-Manem szykuje się kolejna konfrontacja z bezwzględną złodziejką.

Szczerze mówiąc oczekiwałem czegoś niezwykłego po finalnym tomie trzeciego volume’u. Niestety widać, iż twórcy mając na uwadze zbliżające się „Tajne wojny”, chcieli czym prędzej zakończyć dotychczasowe przygody Petera. Fakt, w ostatnich zeszytach nie brakuje akcji czy charakterystycznego poczucia humoru Człowieka-Pająka, jednak wszystko jest takie miałkie. Dan Slott i Christos Gage potraktowali po macoszemu tak ciekawą postać, jaką bez wątpienia jest Ghost. Nawet jego pojedynek ze Spider-Manem nie robi większego wrażenia i zostaje bardzo szybko sfinalizowany. Bardzo fajny wątek Czarnej Kotki już całkowicie został skrócony do minimum. Tom ten wydaje się być większym epizodem bez szczególnego znaczenia dla całej serii. Taka „zapchajdziura”. Fakt, zamknięto ważne wątki, ale zrobiono to bez większego polotu.

Amazing Spider Man 04

Na szczęście są też pozytywne aspekty czwartego tomu. Najważniejsze, że komiks cieszy oko i kolejny raz oprawa graficzna stoi na wysokim poziomie. Po krótkiej przerwie powrócił meksykański rysownik Humberto Ramos. Jego styl charakteryzują bardzo żywe kolory, wyidealizowane postacie (szczególnie zgrabne i kształtne kobiety) czy dynamiczne sceny pojedynków. Efekt jest bardzo dobry, współgra z fabułą i nadaje fajny klimat całej historii.

Największą niespodzianką, która rekompensuje słaby scenariusz ostatnich zeszytów serii, jest dołączenie do albumu trzech krótkich historii, które były publikowane w „Amazing Spider-Man vol. 3 Annual #1”. Na szczególną uwagę zasługuje historia o tytule „Nie mogę się powstrzymać”, w której Spider-Man próbuje oddać zgubiony telefon niemieckim turystom. W tym zadaniu pomaga mu m.in. Hawkeye.

Podsumowując, czwarty tom „Amazing Spider-Man” miłośników i stałych czytelników przygód Człowieka-Pająka trochę rozczaruje. Humorystyczne opowieści z końca albumu tylko częściowo ratują sytuację. Parker miewał o wiele lepsze i ciekawsze przygody. Jednak i tak warto zapoznać się z tym komiksem, szczególnie iż zamyka on pewien etap w życiu Petera. Teraz przed nami oczekiwane „Tajne wojny” oraz mam nadzieję już niedługo Vol. 4.

Dział: Komiksy
sobota, 24 listopad 2018 13:43

Kłamca 2,5. Machinomachia

Jeśli byłeś przekonany, że Kłamca ma kiedykolwiek urlop, grubo się myliłeś. Ktoś, kto pracuje dla tak ważnej instytucji jak Niebo, nie może pozwolić sobie na chwilę odpoczynku, zwłaszcza kiedy grzeszników ciągle przybywa. Na nową odsłonę przygód Lokiego składają się trzy opowiadania. Już w pierwszym tekście pt. Handlarz snów półbóg znów będzie zmuszony nacisnąć spust swojej niebiańskiej pukawki, aby zadowolić Gabriela i Michała, jednocześnie powstrzymując indiańskiego szamana przed użyciem cennych... snów! W drugim z opowiadań – Swat – Loki spróbuje zabawić się, czego chyba łatwo domyślić się po tytule, w swata – pomoże emerytowanemu Aniołowi Stróżowi przybrać ludzką postać w celu zdobycia pięknej, ludzkiej kobiety. Te dwa teksty stanowią jednak zaledwie przystawkę przed daniem głównym, jakim jest najobszerniejsze, tytułowe zresztą opowiadanie pt. Machinomachia. Tutaj przenosimy się do Tokio, a  głównym przeciwnikiem Lokiego będzie starożytny bóg, który jak nikt wcześniej wie, jak wykorzystać technikę przyszłości i to jeszcze w skali makro. Gwarantuję dużą dozę zamieszania oraz sporo mitologii. Kłamca będzie miał okazję zabłysnąć przed Archaniołami, jednak czy zdoła wykrzesać z siebie tyle sił, by godnie współzawodniczyć z kimś tak potężnym?

Kłamca 4. Kill’em All ujrzał światło dziennie prawie 6 lata temu. Czwarty tom cyklu o Lokim – półbogu na usługach anielskich zastępów miał definitywnie zakończyć jego książkową przygodę. Cóż jednak poradzić, jeśli w głowie autora zaczynają się pojawiać nowe historię z Kłamcą w roli głównej? Jakub Ćwiek najwidoczniej wybrał najlepsze rozwiązanie i postanowił przelać na papier swoje pomysły, czego rezultatem jest właśnie Kłamca 2,5. Stosunkowo cienkie – zalewie lekko ponad 200 stron lektury – dzieło wpasowuje się między drugą a trzecią część cyklu. Co więcej, do tomiku bonusowo dołączona jest gra karciana – Kłamcianka – która powinna przynieść wiele frajdy miłośnikom tego typu rozrywki, lecz którą wcześniej trzeba sobie niestety wyciąć. Wydawnictwo zrezygnowało z osobnego dodatku, tak jak miało to miejsce w wydaniu pierwszym.

Pomysły na nową odsłonę Lokiego zaledwie trzy, lecz moim zdaniem bardzo dobrze spełniające rolę godnej kontynuacji (chociaż może trafniej byłoby użyć słów „godnego dodatku”, zważając na umiejscowienie w całości). Fabuła w każdym tekście jest jak najbardziej dopracowana, nie brak nawet przez chwilę znakomitych pomysłów. Akcja ani trochę nie zwalnia, dzieje się dużo i to chyba największy plus zwłaszcza krótkich form literackich, gdyż z każdą nową historią od razu dostajemy kolejną porcję wrażeń. Styl jak najbardziej przyjemny, książkę można przeczytać w jeden dzień, co też uczyniłem z czystą przyjemnością. Jedyne, czego mi nieco brakowało, to błyskotliwy dowcip głównej postaci, który prezentował się znakomicie w dwóch pierwszych częściach cyklu. W trzecim i czwartym tomie nieco tego poczucia humoru zabrakło, w tym dodatku również. Niemniej nie jest to powód, by książkę ocenić źle. Wydaje mi się, że fanom Kłamcy z pewnością Machinomachia przypadnie do gustu. Czas spędzony na lekturze z czystym sumieniem mogę uznać za owocny!

Dział: Książki
poniedziałek, 19 listopad 2018 17:53

Giants

Komiksy nie są dla mnie codziennością. W latach młodości sporadycznie czytywałem Kaczora Donalda, później przewinęło się przez moje ręce kilka tomów Spider Mana, X-Manów, Spawna czy Lobo. Gdy nadarzyła się okazja wejścia w posiadanie Gigantów nie zastanawiałem się zbyt długo, bo dawno przy komiksie nie przysiadłem i gdzieś w głębi poczułem, że to jest ten moment, by wrócić do obrazkowych historii.

Carlos oraz Miguel Valderrama urodzili się na południu Hiszpanii, w położonej na słonecznym wybrzeżu Marbelli. Od najmłodszych lat rysowali, inspirując się kreskówkami sci-fi, przygodowymi komiksami i filmami o potworach. Po studiach (design i animacje w Madrycie) zajęli się rozwijaniem własnych projektów z innymi artystami. Giants to ich amerykański debiut. Mimo, że jest to jak do tej pory ich najdłuższy i najbardziej ambitny projekt, to bez trudu odnajdziemy w nim echa młodzieńczej fascynacji.

Świat po apokalipsie. Kometa która nieoczekiwania spadła na ziemię prócz zagłady przyniosła ze sobą coś jeszcze...Gigantyczne bestie rządzą światem na powierzchni, podczas gdy kryjące się pod ziemią niedobitki ludzkości walczą o życiową przestrzeń i dominację. Ścieżki najlepszych przyjaciół się rozchodzą, a najwięksi wrogowie muszą zawierać zaskakujące sojusze. Przyjaźń, miłość, zdrada i wygórowane ambicje w pasjonującej postapokaliptycznej historii.

Muszę przyznać, że spodziewałem się nieco bardziej rozbudowanej historii, aczolwiek i tak mnie zaskoczyła! Bracia Valderrama wprowadzają czytelnika w serce konfliktu kilku ugrupowań, składających się z pozostałych przy życiu ludzi. W zrujnowanym przez bestie świecie mało jest porozumienia, żądza posiadania i dążenie do bycia najlepszym jest równocześnie gwarancją przeżycia. Cała akcja od początku do końca brnie w zaskakująco szybkim tempie, nie ma miejsca na retrospekcje z przeszłości, by rozjaśnić czytelnikowi więcej faktów. Ich brak jednak nie przeszkadza w rozumieniu całości i przedstawieniu sobie całej sytuacji po zagładzie. Z jednej strony jest to plus, bo komiks dzięki takiemu zabiegowi - ukazaniu historii dwóch przyjaciół w dobie walki z potworami i wrogimi organizacjami - daje pewność wartkiej akcji, pełnej przygód i walki. Sprawia to, że czytelnik z pewnością nie będzie się nudził i pochłonie całość w maksymalnie godzinie. Jednakże minusem jest równocześnie wartość całego dzieła. Jest to fajna rozrywka SF, bardzo niewymagająca i lekka. Dla osób, które faktycznie szukają czegoś głębszego, rozbudowanego lektura Giants będzie z pewnością zbyt błacha.

Ja osobiście jestem z Gigantów bardzo zadowolony. Dla kogoś takiego jak ja - niewymagającego czytelnika, który pod czasu do czasu lubi zagłębić się w rysunkowe opowieści - jest to pozycja wręcz idealna. Na kartach komiksu dzieję się wiele, jest sporo ciekawej i szybkiej akcji, są potwory i zdesperowani mieszkańcy apokaliptycznego świata. Ja to kupuje w takiej formie i treści, jak dla mnie piątka z plusem!

Dział: Komiksy
środa, 14 listopad 2018 23:45

Okrutny książę

„Okrutny książę” to książka, która podbiła serca książkoholików na całym świecie. Książka Holly Black zdominowała na jakiś czas zagraniczny bookstagram, a polscy czytelnicy nie mogli doczekać się, aż jakieś wydawnictwo zdecyduje się ją u nas wydać. Gdy wydawnictwo Jaguar wyjawiło swoje plany wydawnicze, a wśród nich znalazł się bestseller Black, radości nie było końca. Jednak czy ta książka na pewno zasługuje na te wszystkie zachwyty?

Dawno dawno temu, w nie tak odległej galaktyce, gdy romanse paranormalne zaczynały podbijać serca polskich czytelniczek, na rynku wydawniczym pojawiła się książka „Żelazny Dwór”. W połowie śmiertelna dziewczyna trafiła do świata elfów, a tam na jej drodze stanął przystojny, aczkolwiek okrutny książę elfów. I trzeba przyznać, że w przypadku Holly Black jest niemal identycznie, aczkolwiek główna bohaterka nie ma w sobie ani krzty elfiej magii. Jest zwykłym człowiekiem, któremu przyszło żyć wśród elfów. Właściwie mogłoby się wydawać, że to spełnienie marzeń każdego śmiertelnika, jednak Jude z pewnością widzi to zupełnie inaczej.

Potężny wojownik służący królowi elfów, Madok, postanowił sprowadzić do swojego świata swoją córkę, którą spłodził ze śmiertelną kobietą. Pech chciał, że ta śmiertelna kobieta w trakcie jego nieobecności zdążyła urodzić jeszcze dwójkę dzieci, jednak nie miała zamiaru oddać mu żadnej z trzech córek. Madok zrobił to zatem po swojemu i tak oto odzyskał prawowitą córkę oraz jej dwie przyszywane siostry, choć nigdy nie pozwolił im odczuć, że są gorsze od Vivi. Jude i Taryn stały się częścią jego rodziny, aczkolwiek nigdy nie zapomniały o tym, jak się tam znalazły. I tutaj pojawił mi się już pierwszy zgrzyt w całej historii... Skoro elfy miały być okrutne, to po co w ogóle Madok przejmował się dwójką śmiertelnych bliźniąt? Mógł je spokojnie porzucić i zostawić na pastwę losu, w końcu elfy mają się za lepszych od ludzi.

Wydaje mi się, że w fabule tej książki nie znajdziemy nic oryginalnego. Mroczne elfy? Były. Dworskie intrygi? Były. Przenikające się światy? Były? Potencjalnie silna bohaterka i arogancki książę-dupek? Było. To wszystko było, a Holly Black po prostu stworzyła kolejną tego typu historię, która w moim odczuciu nie wyróżnia się niczym specjalnym. Właściwie momentami wzbudzała we mnie swego rodzaju irytację, bowiem porachunki bohaterów przypominały potyczki gimnazjalistów i typowe prześladowanie, którego w szkole doświadczają „ci gorsi”. Jude jest na każdym kroku poniżana, momentami w bardzo brutalny sposób, a elfy z niej kpią. Stanowi dla nich rozrywkę, aczkolwiek pozostaje harda i silna. Typowe. Zawsze przecież muszą pojawić się jacyś złośnicy, ale przecież główna bohaterka nie będzie się nad sobą użalać! Ma być silna! Przyznaję, że Jude ma kilka dobrych momentów, ale mimo wszystko nie chwyciła mnie za serce.

Sama fabuła robi się szybko dość przewidywalna. Spisek goni spisek, ktoś chce dokonać zamachu stanu, każdy knuje po swojemu, każdy znęca się nad każdym – brat nad bratem, elfy nad śmiertelnikami, śmiertelnicy nad elfami, elfy nad elfami. Coś w tym świecie zdecydowanie nie gra. Nie do końca też przekonywało mnie przenikanie się dwóch światów, bowiem wychodziło ono strasznie sztywno. W jednej chwili byłam w nowoczesnym centrum handlowym, a w drugim na królewskim dworze, choć i tak miałam pewne trudności z dokładnym wyobrażeniem sobie świata, w którym rozgrywa się akcja. Bohaterowie są kreowani na jedno kopyto, nie mamy okazji lepiej przyjrzeć się ich portretom psychologicznym. Jeżeli ktoś w zamyśle autorki miał być zły to po prostu jest zły, bez większej głębi. I nie mam tutaj na myśli nawet samego Cardana (swoją drogą nie rozumiem też tych wszystkich zachwytów nad nim), ale praktycznie każdego bohatera.

Przyznaję, że Holly Black ma lekkie pióro i książka jest napisana z gracją i płynnością, dzięki czemu bardzo przyjemnie się to czyta, aczkolwiek sama fabuła nie porywa. Owszem, jest logiczna i przemyślana, dobrze poukładana, ale nie ma w sobie nic nowego. Swego czasu czytałam tę powieść po angielsku i już wtedy mnie nie urzekła zbyt mocno, ale postanowiłam dać jej szansę jeszcze raz i przeczytać ją w polskim tłumaczeniu. Niestety, efekt pozostaje ten sam. „Okrutny książę” to książka dosyć schematyczna i powtarzalna, dlatego nie do końca jestem w stanie zrozumieć te wszystkie ody pochwalne kierowane w jej stronę. Jest poprawna, ale zdecydowanie mam w swojej pamięci inne książki o podobnej tematyce, które były znacznie lepsze, o czym świadczy chociażby to, że siedzą w mojej głowie już kilka dobrych lat.

Dział: Książki
środa, 14 listopad 2018 20:23

Wspólna orbita zamknięta

„Wspólna orbita zamknięta” ( ang. A Closed and Common Orbit) to tom drugi cyklu Wayfarers autorstwa Becky Chambers. Jeżeli czytaliście „Daleką drogę do małej, gniewnej planety”, to zapewne czekaliście na tę pozycję z niecierpliwością. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji zetknąć się z prozą Becky Chambers, to po pierwsze należy to szybko nadrobić, po drugie możecie przeczytać recenzję tomu pierwszego - http://secretum.pl/ksiazki/item/2622-daleka-droga-do-malej-gniewnej-planety, a po trzecie możecie równie dobrze zacząć przygodę od tomu drugiego. Nie wiem, kto wpadł w Wydawnictwie Zysk i S-ka na pomysł wydawania powieści tej amerykańskiej pisarki, ale podwyżka się zdecydowanie należy za wyśmienity gust.

„Wspólna orbita zamknięta” naturalnie kontynuuje to, co zostało zapowiedziane w tomie pierwszym. Papryka, właścicielka „Wiadra Rdzy”, czyli warsztatu wymiany i naprawy urządzeń technicznych, mistrzyni w swoim fachu, postanowiła zaopiekować się Lovelace, SI Wędrowca, która znalazła się w specjalnie przygotowanym dla niej sztucznym ciele, zestawie. Papryka, uważając, że tak jest słusznie, zadba wraz ze swoim partnerem Niebieskim o to, aby Lovelace, która przyjęła bardziej organiczne imię Sidra, nauczyła się nie tylko właściwie korzystać z zestawu, czy poruszać się w społeczeństwie, ale przede wszystkim, aby zaakceptowała samą siebie. To głębokie poczucie zobowiązania wobec Sidry, wypływa bowiem z przeszłości Papryki, dziwnej, bolesnej i bardzo okrutnej.

Sięgając po tom drugi, wiedziałam, że jest on mocno odrębną częścią fabularnie względem „Dalekiej drogi do małej, gniewnej planety”. Nie byłam również zachwycona faktem, że bohaterką ma być sztuczna inteligencja, obawiałam się męczliwych i przede wszystkim nie pozwalających się identyfikować z bohaterami problemów. Moje obawy na szczęście okazały się bezpodstawne.

„Wspólna orbita zamknięta” wbrew temu, co wielu wypisuje nie jest space operą. Większa część akcji powieści odbywa się w jednym mieście, na jednej planecie – w Port Coriol. Fabuła toczy się na dwóch płaszczyznach czasowych, koncentrując się wokół dwóch bohaterek. Wątek dotyczący Sidry skupia się wobec problemów samoakceptacji i społecznych konsekwencji odmienności, drugi wątek, to retrospektywna historia o Papryce vel Jane 23 i jej trudnym dzieciństwie pod skrzydłami innej SI, Sowy. Ci, którzy szukają fajerwerków i akcji rodem z Gwiezdnych Wojen, nie odnajdą ich. Wydarzenia rytmicznie po sobie następują, nie ciągną się, ale zdecydowanie jest to powieść bardzo refleksyjna.

Powieść Becky Chambers jest historią niezwykłą i pomimo że różni się od „Dalekiej drogi do małej, gniewnej planety”, ma z nią wspólne to, co najważniejsze, to co jest kręgosłupem twórczości tej pisarki. Obie powieści są pogodne, przepełnione przyjaznymi relacjami bohaterów, tolerancją i pełną szacunku akceptacją innych. Można by rzec, że to tak bardzo nie współczesne, a w fantastyce (!) wręcz nie spotykane, pisać o dobroci. Tym większą sztuką jest pisać o trudnych tematach w sposób naturalnie zrozumiały i wręcz codzienny. A we „Wspólnej orbicie zamkniętej” od tych kontrowersyjnych, niewygodnych i trudnych społecznie i kulturowo kwestii aż się roi.

Czym jest bowiem dzieciństwo Jane 23, jak nie podjęciem dyskusji na temat wykorzystywania dzieci w krajach, gdzie nikt nikomu nie patrzy na ręce, a wszyscy udają, że nie ma takich fabryk. Sidra i jej zestaw, to cały wór różnorodnych problemów od akceptowania własnego ciała, po brak poczucia jedności z nim, przez podjęcie problematyki ukrywania własnych problemów z obawy przed reakcją społeczeństwa (transeksualność, homoseksualizm, itp.), aż po jawną krytykę głupiego prawa niekompatybilnego z prawem kulturowym, czy społecznym. Kolejnym punktem do dyskusji podjętym przez autorkę jest sprawa samostanowienia SI, w którym momencie można mówić o kodzie programu, a w którym już o świadomości.

Prawdę powiedziawszy można by kopać i kopać do trzewi, do osnowy powieści i ciągle znajdowałoby się dobry temat do rozmowy. Treściwość, bogactwo i różnorodność podejmowanych kwestii świadczy o wrażliwości Becky Chambers, a wykonanie o wyjątkowej delikatności.

„Wspólną orbitę zamkniętą” mogę szczerze polecić każdemu, kto nie boi się pogodnych, delikatnych, mądrych książek. Chętnie zarekomendowałabym ją jako lekturę szkolną, gdyby nie świadomość, że byłaby to raczej gwóźdź do trumny, więc rekomenduję ją każdemu dorastającemu nastolatkowi, by spojrzał na świat mądrzej i łagodniej, i każdemu dorosłemu, aby w swej dorosłej mądrości nie zacietrzewiał się z takim strasznym stuporem.

Bądźmy bardziej tolerancyjni.

Dział: Książki
środa, 14 listopad 2018 13:00

Ziemia złych uroków

To miało być zadanie jakich wielu- wejść do ZONy, zdobyć przesyłkę, wyjść, a następnie przekazać ją do rąk własnych zleceniodawcy. Od początku jednak los płata Kojotowi figla. Co prawda jego kompan, Świetlik, miał już wcześniej styczność z Tą "niepospolitą kochanką", tym razem jednak zgubiła go własna zachłanność. I tak Kojot musiał pozostawić martwego chłopaka tam, gdzie wyłącznie stalkerzy nie boją się zapuszczać. A żeby tego było mało podczas ucieczki jednym z tajemnych, nieprzeznaczonych dla nieodpowiednich oczu wyjść mężczyzna prawie wpadł w łapska wojskowych... "spalając" tym samym jedną z bezpieczniejszych dróg ewakuacji. Wyrzuty sumienia po śmierci młodego towarzysza tej nieprzyjemnej podróży może choć na chwilę zmniejszyć wyłącznie wódka, dlatego też Kojot po oddaniu przesyłki, kieruje swoje kroki do baru, dzień w dzień upijając się na umór. Ktoś jednak bacznie go obserwuje... I choć bohater nie chce, musi ponownie wyruszyć do ZONy pod groźbą dożywotniego więzienia, tym razem mając za towarzyszy stalkerskich weteranów: Sinego oraz Hiszpana. Ich celem jest trójka naukowców, a stawka większa niż zwykle.

Myślę, że tej serii nie muszę Wam przedstawiać; o ile orientuję się w temacie kolejne części przeróżnych cyklów należących do Fabrycznej Zony pojawiają się od dłuższego czasu. Na swoim koncie mam ich dopiero cztery, ale już pierwsza podróż ramię w ramię ze stalkerami sprawiła, że i dla mnie ta niepokojąca, pełna potworów nie z tej ziemi ZONA stała się swoistą "kochanką". Na szczęście tylko i wyłącznie literacką. 

Tak naprawdę w ZONie nie powinno istnieć takie określenie jak "weteran". Nie da się tak po prostu przekroczyć jej granic i z zamkniętymi oczami przemierzyć znane dotychczas ścieżki. Ona rządzi się swoimi prawami, a liczne emisje często zacierają ślady po istniejących wcześniej ścieżkach oraz miejscach idealnych na kryjówkę. Przejście przez Tę Morderczą Kochankę to nie byle jaki spacerek po polance- to spotkanie z najróżniejszymi potworami, anomaliami, czyhającymi w najmniej spodziewanym miejscu. ZONA to swego rodzaju ogromny cmentarz, na którym stalkerzy pochowali wielu swoich przyjaciół. To nie Ziemia Obiecana, a raczej Piekło na ziemi. Choć nie każdy w to wierzy...

Niech umrze setka osób, tysiąc nawet i milion, a człowiek wzruszy ramionami i powie, że tak już jest. Ale gdy zginie ktoś ważny dla ciebie, wszechświat zaczyna się sypać i kruszyć jak zbudowany z piasku zamek.

Cykl zapoczątkowany przez pana Jacka Klossa w niczym nie jest gorszy od swych poprzedników. Ba, rzekłabym nawet, iż pisarze tworzący pod flagą Fabrycznej Zony w jakiś tajemniczy dla mnie sposób stapiają się w jedno. Możemy czytać zupełnie inne tomy spod piór innych autorów, a mimo to nie ma się poczucia jakiegoś... wyobcowania czy niedociągnięcia przez kogoś wątku. Nie ma najmniejszych niezgodności między tymi książkami, co samo w sobie jest po prostu... fenomenalne. Tak jak mówiłam- zupełnie, jakby ojcem serii był wyłącznie jeden człowiek, nie zaś grupa pisarzy. Swoją drogą zawsze podczas lektury mam nadzieję, że nigdy taka ZONA nie pojawi się na naszych terenach- w końcu do życia powołali ją literacko nasi rodacy.

Cóż mogę dodać? Bohaterzy to prawdziwi faceci z krwi i kości, którzy (prawie) niczego się nie boją. Choć w Ziemi złych uroków to Kojot wysuwa się na pierwszy plan, nie odróżnia się on od pozostałych stalkerów niczym specjalnym. Ot, mężczyzna goniący "za chlebem", chwilowo spowolniony licznymi halucynacjami. Kolejna bardzo dobra "wojskowa" opowieść. Brawo!

Dział: Książki
środa, 14 listopad 2018 11:07

Aberrations. Bestia się budzi

Szol, nieustannie powiększając swój obszar, zbiera coraz większe żniwo; niektórzy -tak jak Sprytek- nie pamiętają czasów, gdy nie zagrażała im ta mroczna siła. Rozprzestrzeniając się na coraz większe tereny, Szol niszczy wszystko, co spotka na swojej drodze, jednocześnie zamieniając ludzi w potwory, tzw. aberracje. Główny bohater od niemalże roku tkwi ukryty w piwnicy rodzinnego domu. Jego dwaj bracia ponieśli śmierć na zamku, dokąd zabrał ich ojciec, królewski kurier. Teraz, spoczywając w grobach znajdujących się w piwnicy, Sprytek ma ich za jedynych kompanów w niedoli. Od czasu do czasu odwiedza go również Królowa Bagien, przyjazna dla niego aberracja. A czas płynie... magiczne zabezpieczenia domu powoli tracą swą siłę. 

I gdy już Sprytek postanawia opuścić bezpieczne schronienie nim wypali się ostatnia, magiczna świeca, powraca ojciec. Od tej pory chłopak ma podjąć Próbę, która uprzednio zabiła jego braci, a jeżeli przejdzie ją pomyślnie- służyć na zamku jako czerw, pomocnik walczących z Szolem bramomantów. Tylko... jak wielkie ma szanse na przeżycie Próby... ?

Literatura fantastyczna (a dodatkowo młodzieżowa) dopiero od niedawna gości na mojej półce, zajmując tym samym coraz większe, regałowe tereny. Nigdy nie wiem, czego mogę się po owym gatunku spodziewać; tym razem zainteresowała mnie kwestia Szolu, niszczącego wszystko wokół siebie.

Sprytek początkowo kojarzył mi się... z Harrym Potterem. Nie, nie ma między nimi żadnych podobieństw, po prostu jego rodzinny przydomek nasunął mi skojarzenie ze Zgredkiem, (o ile dobrze pamiętam) skrzatem młodego czarodzieja. Im dalej w książkę, tym szybciej opuściły mnie bezsensowne przerwyniki, wytworzone w mojej głowie. Przyzwyczaiłam się do tego niecodziennego określenia.

Wiecie, z założenia jest to książka nie tylko fantastyczna, ale i młodzieżowa. Spodziewałam się więc lekko okrojonej fabuły, pominięcia opisów walk, czy krwawych momentów. I tutaj spotkało mnie ogromne zaskoczenie, gdyż autor serwuje nam młodych bohaterów stawających przeciwko prawdziwym potworom, nie traktując tym samym młodszych czytelników ulgowo. Jest krew, przerażające postacie, słowem- uderza w nas cały ogrom zniszczeń oraz cierpienia, cała groza nowej sytuacji, panującej w tamtejszym świecie. Zero taryfy ulgowej, choć patrząc na dzisiejszych czytelników nie wiem, czy te opisy wzbudziłyby w ich sercach jakąkolwiek trwogę... z biegiem lat przyzwyczajamy się w końcu do coraz mocniejszych scen.

Aberrations. Bestia się budzi stanowiła dla mnie idealny przerwynik w natłoku thrillerów czy powieści obyczajowych. Pan Delaney całym jestestwem Sprytka przekazuje czytelnikowi stworzony przez siebie świat. Jesteśmy uczestnikami istotnych wydarzeń, idziemy niemal ramię w ramię z bohaterami, ucząc się nowej rzeczywistości. Nie da się przy niej znudzić.

Wracając jeszcze do skojarzeń, o których wspomniałam wcześniej muszę wspomnieć, że podczas lektury tej powieści nie tylko Harry Potter przyszedł mi na myśl. Tajemniczy i mroczny Szol, aberracje... to wszystko nasunęło mi na myśl podobieństwo do innej serii (i to naszej polskiej!), a mianowicie... S.T.A.L.K.E.R.a. Ostatecznie bohaterowie rodzimego cyklu również walczą z ZONą, zjawiskiem niezrozumiałym i niemożliwym do powstrzymania przez nikogo. Tyle, że Aberrations stanowi taką młodzieżową, nieco gładszą wersję.

Autorzy prześcigują się w stworzeniu coraz to nowszych, ciekawszych czy nawet lepszych światów fantastycznych. Pan Joseph Delaney dopiero się rozkręca, a jednak czuję, że kolejne tomy nowej serii będą trzymały poziom pierwszego; ba, może nawet będą lepsze. W każdym bądź razie zamierzam przekonać się o tym... na własne oczy. I Was zachęcam, może nauczycie się kilku sztuczek w razie nadejścia Szolu...

Dział: Książki
poniedziałek, 05 listopad 2018 17:22

Opolcon 2018

Opolski Klub Fantastyki „Fenix” działa od ponad 13 lat zrzeszając sympatyków fantastyki, dając im możliwość rozwijania swoich pasji oraz poznawania nowych form jej realizowania. Członkowie pomagają przy organizacji różnych wydarzeń fantastycznych oraz mangowych w wielu miastach Polski. Na terenie Opola od 7 lat organizują Opolskie Spotkania Fantastyczne, Konkurs Literacki Fenix oraz są inicjatorami Opolconu – największego w Polsce darmowego konwentu.

Tegoroczny Opolcon odbędzie się od 16 do 18 listopada w budynku Zespołu Szkół Elektrycznych oraz Zespołu Szkół Ekonomicznych w Opolu przy ulicy Kościuszki. Opolski Klub Fantastyki „Fenix” – organizator konwentu – zapewnia, że podobnie jak w latach poprzednich, impreza jest całkowicie darmowa dla wszystkich konwentowiczów.

Dział: Konwenty