kwiecień 19, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: fantastyka

sobota, 11 kwiecień 2020 17:25

Ostatnia Walka

Siedząc tam, otoczona beztroskim, zwierzęcym szczęściem, mogłam sobie wyobrażać, że znajduję się w zupełnie innym miejscu. Wśród psów nie musiałam ukrywać swoim uczuć. Mogłam się obrazić na cały świat, mogłam się załamać i nikt o tym nie wiedział. Nie było ważne, że na moment straciłam czujność i pozwoliłam, aby zawładnęła mną furia doprowadzając niemal do zamordowania przyjaciółki. Psom było obojętne, że jestem skażona złem i okłamuję świat.

Po kiepskim drugim tomie i świetnej trzeciej części Czarnego maga, nie do końca wiedziałam czego spodziewać się po Ostatniej Walce. Miałam nadzieję, że autorka utrzyma dotychczasowy poziom, ale liczyłam się również z tym, że wszystko może wrócić „do początku”. Czy w takim wypadku się zawiodłam czytając ostatni tom? Nie. Ale nie byłam również, tak zachwycona jak przy porywającej Kandydatce.

Może jednak zacznijmy od początku. Ry jako świeżo upieczona żona księcia Darrena ma obowiązki wobec Korony, ale nie tylko. Drugim, tajemnym obowiązkiem jest znalezienie dowodu na szaleńczy plan króla Blane’a i udowodnienie, że to buntownicy są tak naprawdę tymi dobrymi. Myszkuje po zamku, próbując znaleźć cokolwiek, ale coraz częściej czuje na sobie czujne spojrzenie Miry – morderczyni jej brata, która jednocześnie jest prawą ręką okrutnego króla. Rozdarta między miłością do Darrena, chęcią ratowania kraju, żalem po śmierci brata i strachem o rodzinę, próbuje nie dopuścić, by jej konspiracja wyszła na jaw. I można by powiedzieć, że taki emocjonalne przedstawienie sytuacji jest plusem, lecz nie w takiej ilości. Zaczynając czytać „Ostatnią walkę” liczyłam na więcej spisku, więcej tajemnic, więcej oszukiwania. A dostałam pulpę przepełnioną emocjami. I o ile w narracji pierwszoosobowej nie da się pominąć w jakimś znaczącym stopniu tego elementu,  o tyle autorka mogła poprowadzić i gospodarować emocjami Ryiah trochę inaczej, bardziej... Oszczędnie.

Jednakże sama postać Ry jest jak najbardziej na plus. Widać kolejną ogromną przemianę głównej bohaterki. W Kandydatce była ona skupiona bardzo na sobie, na parciu do swojego celu. Wpatrzona w Koronę jako jedynego obrońcę kraju nie dopuszczała do siebie innych możliwości, nawet kiedy mówił jej o tym rodzony brat, będący w sali tortur. Natomiast w Ostatniej Walce dla Ryiah ważniejsze jest teraz „my” jako społeczeństwo i lud Jeraru. Na bok odsuwa swoje plany, pragnienia i miłości. I mimo cierpienia z powodu tego, że będzie musiała zdradzić najukochańszą osobę na świecie i narazić innych jej bliskich na utratę życia, brnie do przodu. Jak zwykle z resztą. Nie ma dla niej przeszkód nie do pokonania, chociaż trzeba przyznać, że w niektórych sytuacjach znajduje sojuszników w najmniej oczekiwanym momencie. I niestety, praktycznie do samego końca książki czytelnik ma wrażenie, że nawet jeśli „ci dobrzy” wygrają, to Ry będzie jedyną przegraną w całej tej sytuacji, bo straci na tym wszystko co kocha.

Muszę przyznać, że o ile w poprzednich częściach bardzo lubiłam Darrena, o tyle w tej zaczął mnie niesamowicie drażnić. Ślepo wpatrzony w brata, który wręcz fanatycznie dąży do wojny, nawet nie próbuje uwierzyć Ryiah kiedy przychodzi na to moment. Nie dopuszcza do siebie myśli, że jego ukochany brat, ten który, zawsze go bronił mógłby okazać się wielkim zdrajcą narodu. I to chyba mnie w nim najbardziej denerwuje. To ślepe zaufanie. Bezmyślne wręcz. Aczkolwiek w perspektywie całej fabuły, jest to niesamowicie smakowite zagranie. Bo przecież gdyby wszystko było takie słodkawo-lukierkowe i główna bohaterka nie spotkałaby żadnych przeszkód, to byłoby nudno prawda?

Dodatkowo odniosłam wrażenie, że całe to powstanie główna bohaterka próbuje wzniecić sama. Bardzo mało było według mnie ingerencji buntowników w całą fabułę. Zwykle byli tylko bezimiennym tłem. Jedyną osobą, która wyróżniała się na tle tej szarej masy była ich przywódczyni – Nyx, która według mnie dostała za mało czasu w fabule. Ale przez ten, krótki moment jaki przyszło mi z nią „przebywać” wywarł na mnie naprawdę piorunujące wrażenie. Twarda babka, mało takich w dzisiejszej literaturze.

Teraz, po przeczytaniu ostatniego tomu zadaje sobie pytanie – czy poleciłabym tą serię komukolwiek? Tak. Bo pomimo wzlotów i upadków, to naprawdę świetna opowieść. Momentami trochę zbyt ckliwa jak na mój gust, ale mimo wszystko porywająca i potrafiąca dać światełko w tej szarej rzeczywistości.        

Dział: Książki
sobota, 11 kwiecień 2020 09:07

Śpiący Rycerze

Pamiętacie przygody Igora i Hanki, obdarzonych magicznymi zdolnościami i odkrywających solidne dawki prawdy zawarte w naszych rodzimych legendach? Dzieci dwóch światów powracają w kolejnej, równie dobrej odsłonie. Tym razem zamiast zgłębiać tajemnice jeziora Gopło, ruszą na poszukiwanie Mistrza Twardowskiego oraz Śpiących Rycerzy. 

Śpiący Rycerze stanowią bezpośrednią kontynuację wydarzeń przedstawionych w Mysiej Wieży, dlatego po książkę powinny sięgnąć osoby, które już mają za sobą lekturę pierwszego tomu. Po pokonaniu Popiela i Dragomiry, Hanka i Igor wracają do szarej rzeczywistości. Spotykają się ponownie dopiero w czasie zimowych ferii, ale za to w wyjątkowych warunkach – na obozie dla tak zwanych dzieci dwóch światów, czyli obdarzonych magicznymi talentami i zdolnościami. Niestety, już na początku okazuje się, że główny organizator, Mistrz Twardowski gdzieś zniknął. Mało tego, dawni wrogowie powracają w podstępny sposób i nie wiadomo już, komu można naprawdę zaufać. 

Już pierwszy tom przygód Igora i Hanki zauroczył mnie od pierwszych stron. Ujęło mnie nie tylko wykorzystanie motywu polskich legend, ale i przedstawienie fabuły z punktu widzenia całkowicie odmiennych bohaterów. Hanka to typowa gorąca głowa, szybko mówi, potem myśli (albo i nie), niespecjalnie też przejmuje się odczuciami otoczenia. Jeśli wbije sobie coś do głowy, prze ku temu niczym lodołamacz, nawet jeśli skutki takich działań okazują się katastrofalne. Z kolei Igor, nieco wyalienowany, oczytany intelektualista, nie potrafi do końca dogadać się z rówieśnikami, za to doskonale orientuje się w historii i literaturze. Razem stanowią ekipę niemal nie do pokonania. Niemal, ponieważ tym razem, z różnych względów, nie potrafią tak dobrze współpracować jak wcześniej. Każde skrywa tajemnicę, którą obawia się podzielić z pozostałymi, co – jak się okazuje – ma nie do końca szczęśliwe skutki. 

Na scenę wkraczają także nowe postaci, skrywające niezwykłe moce, które jednakże ujawniają się dopiero w połowie, a czasem i pod koniec opowieści. Prawdziwą gwiazdą okazał się za to Lis Przechera, kłamliwy w sposób naprawdę rozbrajający i wprowadzający w pewnym momencie prawdziwie komiczne akcenty. Nie jest on jedynym bohaterem rodem z legend i baśni, który ożywa na kartach powieści duetu Fulińska&Klęczar. Pojawia się tu także Kogut Mistrza Twardowskiego, górskie koboldy, a także... duch tatrzańskiego bajarza Sabały. Cały tom związany jest bowiem z pewną góralską legendą... 

W powieści nie brak wartkiej akcji, niesamowitych przygód, mrocznych tajemnic i słownych przepychanek między bohaterami, wśród których pewnie każdy dwunastolatek znajdzie takiego, z którym mógłby się utożsamić. Dodatkowo całość jest okraszona motywami fantastycznymi bogato czerpiącymi z polskich legend. Jednym słowem, warto sięgnąć i podsunąć dziecku.  

Dział: Książki
czwartek, 26 marzec 2020 19:03

Czarny Młot '45

Uniwersum komiksowe Czarnego Młota, czyli komiksu wydawanego w Ameryce autorstwa scenarzysty Jeffa Lemire i rysownika Deana Ormstona, wydawane w formie miesięcznika od lipca 2016, opowiada o przygodach Czarnego Młota i sześciu innych superbohaterów, którzy uratowali Spiral City przed Anty-Bogiem i zostali uwięzieni w Rockwood, ponadczasowym mieście w Strefie Zmierzchu. Tym razem scenarzysta Jeff Lemiere wspomagany jest przez Raya Fawkesa, a nasi bohaterowie zajmują się wspominkami swoich przygód w czasach II Wojny Światowej.

Ten spin-off głównej serii przybliża historię Szwadronu Czarnego Młota, specjalnej jednostki lotniczej skierowanej przeciwko nazistom. Jest to historia akcji osadzona w iście amerykańskim stylu jaki znamy ze Złotej Ery Komiksów takich jak "Blackhawk" choćby. Poznajemy tu nie tylko losy obecnych dwóch jeszcze żyjących członków Szwadronu, którzy są już staruszkami, ale także samego Czarnego Młota. Jednak wizja drugowojennych przygód może zadziwiać. Nie jest to bowiem wojna, jaką znamy z kart historii.

Na pierwszy plan wysuwa się tu walka Szwadronu z Nazistami, których główną siłą jest osoba Jägergeista, Widmowego Łowcy. To Niemiec ze szramą na lewej stronie twarzy, nerwach ze stali i żądzą mordu. Po drugiej stronie stoją nie tylko Amerykanie, ale i Armia Czerwona z wielkimi mechami i siejącym zniszczenie Czerwonym Przypływem pod dowództwem Nazarowej.Jak to mają w zwyczaju usuwają zagrożenie, prąc naprzód i nie patrząc na przypadkowo zabitych cywili. A celem jest Wiedeń.

Nasz Szwadron dostaje ostatnie, tym razem tajne, zadanie: ocalić rodzinę naukowców, małżeństwo Greenbaumów, którzy pracują w okolicach Wiednia przy projektowaniu rakiet dla Nazistów i nie dopuścić, aby wpadli oni przypadkiem w ręce Rosjan. Choć obecnie współpracują oni z wrogiem, to są zastraszani i trzeba im nieść pomoc. To nie oznacza, że mają wpaść w ręce nie do końca przyjaznych Rosjan, którzy też mają chrapkę na skorzystanie z wiedzy genialnego doktorstwa. Misja rzeczywiście staje się ostatnią, jednak za bardzo wysoką cenę.

Zdecydowanie jest to pozycja dla znawców uniwersum Czarnego Młota oraz entuzjastów scenariuszy Lemiera. Historia może także zaciekawić wszystkich interesujących się fantastyką historyczną, bo wykreowany świat Czarnego Młota naprawdę wygląda ciekawie. Polskie wydanie zawiera wszystkie cztery zeszyty spin-offa wydawanego w formie pojedynczych zeszytów na terenie USA w 2019 roku oraz szkicownik, w którym możemy podziwiać pracę rysownika i kolorystki.

Dział: Komiksy
wtorek, 24 marzec 2020 10:55

Ja, inkwizytor. Przeklęte kobiety

Ruś może nie jest tak piękna dla kogoś, kto całe życie spędził w Cesarstwie, ale po jakimś czasie można się przyzwyczaić do jej twardego uroku. Zresztą, Mordimer Madderdin zrobi wszystko ku chwale Ojca Najwyższego- skoro Bóg skierował ścieżki swojego wiernego sługi w to pełne pogaństwa miejsce, to na pewno miał w tym swój cel, z którym nie można polemizować. Takie są wyroki Pana. A ponadto inkwizytor ma jeszcze jeden powód do zadowolenia z przymusowego pobytu na tych dzikich terenach- Nataszę, z którą połączyła go nie tylko magia wizji, ale również szczere przywiązanie. Księżna Ludmiła ma jednak coraz to nowsze plany odnośnie skromnej osoby Mordimera, razem ruszają w podróż przeciwko buntownikowi i choć bitwa kończy się wygraną ruskiej księżnej, to przed naszymi bohaterami kolejne problemy. Cesarstwo chce z powrotem swojego inkwizytora, a "dobre" wieści przekazuje Madderdinowi Nontle, afrykańska księżniczka, a także badaczka wszelakich anomalii, znajdujących się na świecie. Coś jednak w zachowaniu Mauretanki nie do końca świadczy o jej szczerości względem Bożego sługi... i już Mordimera w tym głowa, aby znaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania.

Nawet nie pomyślałabym, że moja przygoda z inkwizytorem Mordimerem Madderdinem trwa już piętnaście tomów! Co prawda nie miałam szansy przeczytać wszystkich części cyklu, ale na tyle poznałam już głównego bohatera, że potrafię zauważyć zachodzące w owej postaci zmiany. Ale o tym zaraz. Nie wiedzieć czemu, opowieści o inkwizytorach ciągle w jakimś stopniu kojarzą mi się z... Wiedźminem. Może to przez fakt, iż obaj główni bohaterowie należą raczej do milczków, dbających o własne dobro, a może też przez to, że na swojej drodze napotykają przeróżne istoty, o jakich nigdy nam się nie śniło. W każdym razie do obu -i do Geralta, i do Mordimera- mam ogromny sentyment, jako że przygodę z nimi rozpoczęłam jeszcze w liceum. 

Mordimer Madderdin- inkwizytor, pokornie służący Bogu, niebojący się wyrazić jasno (choć kulturalnie) swojego zdania na dany temat. Pamiętam go jeszcze jako mężczyznę, który na uwadze miał nie tylko ścieżki wytyczone mu przez Pana, ale również wino, kobiety i śpiew (no, to ostatnie może nie do końca). Parał się zabijaniem potworów, bez skrupułów zabierając należną mu zapłatę. Choć działał w imię Boga, to nigdy nie określiłabym go jako litościwego- wróg to wróg, a jego los może być tylko jeden. Teraz, mam wrażenie, nasz główny bohater nieco złagodniał. Co prawda Ruś nie należy w jego mniemaniu do idealnych miejsc do życia, lecz dla dobra Nataszy gotowy jest na poświęcenie. No właśnie, Natasza. Kobieta, a może jeszcze dziewczyna, która skradła jego serce, mimo że inkwizytor nigdy nie przyzna się do tego ani przed nami, ani przed sobą. Ciekawe, jak dalej potoczą się losy tej zawadiackiej dwójki.

Ja, inkwizytor. Przeklęte kobiety to tom skupiający się po części na damskiej stronie całej historii. Ludmiły, księżnej Rusi, nie muszę Wam już raczej przedstawiać- każdy pamięta, w jak malowniczy sposób pozbyła się swojego męża (zresztą, pan Piekara raczy nam usłużnie o tym przypominać). Kanciasta, mało urokliwa, dbająca tylko o siebie samą, porywcza- to jedyne określenia, jakie przychodzą mi na myśl o tej władczyni. Z drugiej strony mamy słodką Nataszkę, która swoim anielskim wyglądem zwiodłaby niejednego mężczyznę. Gdyby, oczywiście, ktoś nie wiedział, iż była wychowanką wiedźmy Olgi, a jedno machnięcie jej dłoni może przyprawić człowieka o niewypowiedziane katusze. Nie mogę także zapomnieć o badaczce Nontle, niezwykle pięknej, ale i niebezpiecznej kobiecie, z którą Mordimer miał styczność po raz pierwszy podczas podróży na Ruś. Teraz spotykają się ponownie, acz inkwizytor nie wyczuwa w niej żadnych dobrych zamiarów. Te trzy kobiety mogą przyprawić niejednego o palpitacje serca, i to bynajmniej nie z powodu ich pięknych twarzy.

Przy każdej nowej części cyklu inkwizytorskiego obiecuję sobie, że w końcu cofnę się nieco w czasie i wrócę do tomów rozpoczynających przygodę inkwizytora Mordimera Madderdina. Nigdy jednak nie mam na to czasu, a poza tym... zawsze zapomnę. Teraz, z czystej ciekawości, chciałabym jeszcze wrócić do początków, aby móc dokładniej porównać sobie owego Bożego sługę wtedy oraz teraz. Dla czystej przyjemności, oczywiście. W końcu nic dziwnego, że przez piętnaście tomów główny bohater się zmienił. 

Dla wszystkich fanów twórczości pana Jacka Piekary książka jest lekturą wręcz obowiązkową, choć więcej w niej potyczek słownych, niż fizycznych. Dla tych, którzy jeszcze nie poznali się na piórze naszego polskiego autora, sugeruję rozpoczęcie przygody od tomu pierwszego. Na pewno się nie zawiedziecie!

Dział: Książki
niedziela, 22 marzec 2020 07:50

Nie wywołuj wilka z lasu

Kilka miesięcy temu na polską scenę fantastyki młodzieżowej wkroczyła Karina Bonowicz z obiecującym pierwszym tomem serii Gdzie diabeł mówi dobranocPowieść, okraszona mrocznymi tajemnicami i bogato czerpiąca z mitologii słowiańskiej, rozbudziła wyobraźnię i ciekawość, zwłaszcza że zakończenie pozostawiło więcej niedomówień niż rozwiązań. Teraz możemy się przekonać, jak autorka dalej poprowadziła losy obdarzonych nadnaturalnymi mocami nastolatków z Czarcisławia. 

Nie wywołuj wilka z lasu stanowi bezpośrednią kontynuację wydarzeń przedstawionych w poprzednim tomie, dlatego po jej lekturę należy sięgnąć dopiero, gdy przeczytacie już Księżyc jest pierwszym umarłym. Z tego samego powodu warto czytać je w krótkim odstępie czasu, zanim poszczególne informacje i wątki wywietrzeją nam z głowy. 

Gwoli przypomnienia i wprowadzenia. Główną bohaterką powieści jest siedemnastoletnia Alicja, która po śmierci rodziców przeprowadza się z Warszawy do niewielkiej miejscowości, wspomnianego już Czarcisławia. Na miejscu poznaje legendę o pakcie z diabłem, jaką mieli zawarli założyciele miasteczka, obdarzeni nadnaturalnymi mocami. Jak się okazuje, opowieść ta ma w sobie coś więcej niż tylko ziarno prawdy, a sama Alicja wywodzi się w bezpośredniej linii od jednej z założycielek i odkrywa w sobie rosnące w siłę magiczne zdolności. Dziewczyna dowiaduje się też, że już musi wziąć udział w niepokojącym rytuale. 

[Poniższy akapit zawiera spoilery do pierwszego tomu, jeśli jeszcze go nie czytaliście, biegnijcie od razu do kolejnego akapitu.] 

Zbliża się termin rytuału, dlatego Alicja i Nikodem, związani przysięgą, nie ustają w próbach odnalezienia naczynia, bez którego nie będzie można go przeprowadzić. Ich poszukiwania przerywają kolejne morderstwa, do których dochodzi w Czarcisławiu, a w które zdaje się być wplątany chłopak. Jednocześnie wychodzą na jaw tajemnice z przeszłości, nie wszyscy też okazują się być tymi, za których uważali ich zarówno czytelnicy, jak i bohaterowie. 

Mam z tą książką pewien problem. Z jednej strony, podoba mi się stworzony przez autorkę świat i otaczająca opisywane wydarzenia mroczna mgiełka tajemnic i czarów. Akcja pędzi do przodu, nie można narzekać na jej przestoje. Kolejne elementy układanki wskakują na miejsce i dowiadujemy się coraz więcej na temat samych bohaterów, jak i ich historii, ale w tym samym czasie zmienia się perspektywa i to co braliśmy za obraz całości okazuje się jedynie niewielkim jej fragmentem. Autorka zręcznie lawiruje między prawdą a niedopowiedzeniem, podkręca fabułę dorzucając kolejne smaczki. Dzieje się, oj dzieje.  

Z drugiej strony, główna bohaterka staje się jeszcze bardziej męcząca niż w pierwszym tomie. Nie powiem, jest jak najbardziej wiarygodną nastolatką, która po ciężkich przejściach, z burzą hormonów i kolejnymi rewelacjami spadającymi jej na głowę, stara się wyjść na prostą. Potrafi być jednak przy tym tak głupiutka, tak mało domyślna, że czasem pozostaje pokręcić głową i odłożyć na pewien czas książkę na półkę. Nie na długo, bo fabuła wciąga, ale od Alicji trzeba czasem zwyczajnie odpocząć. A może po prostu nie nadaję z nią na tych samych falach, bo jestem dwa razy starsza – do rówieśników zachowanie bohaterki prawdopodobnie lepiej przemówi. 

Druga kwestia, która uwiera, może wydawać się kosmetyczna, ale drażniła mnie bardziej niż zachowanie Alicji. Już od pierwszych stron można odnieść wrażenie, że bohaterowie nie potrafią ze sobą normalnie rozmawiać - oni non stop na siebie “ryczą”, “syczą przez zaciśnięte zęby” i generalnie buzuje w nich złość i agresja. Nawet w sytuacjach zupełnie do tego nie adekwatnych, jak choćby w scenie, gdy nastolatka siada sobie na szafce “ryczy”, by z niej zeszła, jakby nie mogła po prostu “zwrócić uwagi”, czy po ludzku “powiedzieć”. Nadmiar ryku trąbił mi w uszach jeszcze długo po skończeniu lektury. 

Nie wywołuj wilka z lasu to dobra kontynuacja całkiem przyzwoitego cyklu fantastycznego dla młodzieży. Znajdziecie w niej mroczne tajemnice, barwną, dynamiczną akcję oraz kiełkującą historię miłosną, której daleko jednak do romantycznych porywów i czułego patrzenia sobie w oczka. Jednym słowem, nastoletnim fanom fantastyki szczerze polecam. 

Dział: Książki
wtorek, 17 marzec 2020 14:07

Deadpool #05: II Wojna Domowa

Komiksowe uniwersum Marvela pochłonięte jest kolejną Wojną Domową, do której to również postanowił nawiązać Gerry Duggan w swoich przygodach najemnika z nawijką. Nie mamy tu jednak do czynienia z pełnowartościowym tie-enem. Choć znajdziemy tutaj kilka odniesień do głośnego eventu, Deadpool musi się zmierzyć z własnymi domowymi wojnami.

Najemnicy do wzięcia pod dowództwem Deadpoola pomagają w walce z zagrożeniem wskazanym przez Ulyssesa (wątek z albumu „II Wojna Domowa”). Po zakończonej akcji Wade Wilson zostaje okrzyknięty bohaterem, zaś jego drużyna, która odwaliła całą brudną robotę, przez prasę została nazwana tylko pomocnikami. Deadpool kolejny raz spija całą śmietankę i bawi się na całego na imprezie zorganizowanej przez Starka, a jego kompani, nie dość, że znowu nie otrzymują wynagrodzenia, to jeszcze są pomijani w zasługach. Wszystko to ma wpływ na bunt drużyny Deadpoola. Slapctick, Masacre, Foolkiller, Terror, Stingray i Solo mówią dość i postanawiają zacząć działać na własną rękę. Jako że bohaterowie Ci nie grzeszą inteligencją, ich z pozoru prosty i genialny plan szybko spalił na panewce, a całe przedsięwzięcie doprowadza do komicznej konfrontacji w banku.

Co na to wszystko Wade? Wybryk swoich podwładnych stara się oczywiście obrócić w żart, gdyż sam ma problemy na dwóch innych frontach – zawodowym i prywatnym. Po pierwsze, chcąc przetestować dar widzenia przyszłości przez Ulyssesa, zamierza przygotować zamach na swoje życie i sprawdzić, czy Inhuman go ostrzeże. Tutaj jednak na scenę wkracza Black Panther, który zamierza wybić mu głupoty z głowy. Otrzymujemy, więc widowiskowy i śmieszny pojedynek z wieloma odniesieniami do popkultury.

Na drugim froncie, tym razem prywatnym i towarzyskim, Deadpool wchodzi zaś na wojenną ścieżkę ze swoją żoną. Okazuje się, że Shiklah prowadzi dość rozwiązłe życie i zdradza swojego męża. Otrzymujemy więc widowiskowy pojedynek z demoniczną królową.

Przybity ostatnimi wydarzeniami Najemnik zaczyna użalać się nad swoim losem.  Na szczęście zawsze się znajdzie ktoś, komu można zaufać i się zwierzyć. Dla Wilsona taką przyjaciółką okazuje się być Rogue. Ich wspólna przygoda, to chyba najbardziej nostalgiczny i wzruszający moment albumu.

Całość zamyka opowieść z przyszłości, czyli kontynuacja przygód Deadpoola w 2099 roku.

„II Wojna Domowa”, choć jak się okazuje, nie jest żadnym tie-enem do wielkiego eventu Marvela i jedynie w postaci Ulyssesa czy bitwie w której uczestniczyli Najemnicy można znaleźć nawiązania, to wcale z tego powodu nie jest komiksem złym. Wbrew pozorom patrząc na pierwsze tomy przygód Deadpoola w ramach serii wydawniczej  Marvel NOW! 2.0, ten stoi na dość wysokim poziomie. Można zaryzykować stwierdzenie, że seria zaliczyła pewien progres. W parze z wartką akcją idzie specyficzny humor Najemnika z Nawijką. Mamy cięty język bohatera, częste puszczanie oka do czytelnika, czy nawiązania do popkultury np. spojlerowanie „Gry o Tron”.

Szczerze to chyba najsłabszym elementem tego piątego albumu jest kolejna cześć historii córki Wilsona w 2099 roku. Jest ona bardzo chaotyczna i w sumie mało interesująca.

Jeśli chodzi o oprawę graficzną, to w głównej mierze jej autorem jest znany już z wcześniejszych tomów Mike Hawthorne. Dodatkowo za numer z przygodami w przyszłości odpowiadał również znany Scott Koblish. W kilku słowach – jest bardzo przyjemnie dla oka, a na szczególną uwagę zasługują całostronicowe kadry.

Podsumowując, album ten czytało mi się bardzo przyjemnie. Szczerze zadowolił mnie i z czystym sumieniem polecam go również Wam. Jestem ciekawy dalszych przygód Deadpoola, szczególnie, iż został zapowiedziany powrót Madcapa.

Dział: Komiksy
niedziela, 15 marzec 2020 22:01

Wróżka Prawdomówka

Czytam dosłownie wszystko. Na moje nieszczęście chyba nie ma gatunku, który by mnie nie interesował. Dziś padło na… bajki dla dzieci. Zaintrygował mnie tytuł, piękna okładka i historia „Wróżki Prawdomówki”. Bo mówienie prawdy nie może być chyba aż takie złe?

Tak, jak sugeruje imię wróżki, nasza bohaterka nie potrafi kłamać. Na domiar złego, prawdę mówi prosto w twarz, bez żadnych ogródek. I to niestety… boli. Dlatego z czasem każdy stara się uniknąć jej towarzystwa. Wróżka staje się bardzo samotna i doskonale wie, że winić za to może tylko siebie. Czy na przekór wszystkiemu uda jej się znaleźć przyjaciół? Czy na zawsze pozostanie sama jak palec?

Książka zwraca uwagę już samym wydaniem. Jej format jest niestandardowy, a okładka wręcz przepiękna. Mieni się na złoto i srebrno, ma urocze kolory i grafikę. Ta sama kreska, co na okładce, czeka nas również w środku książki. Ilustracje w niej zamieszczone są śliczne, bajkowe i bardzo dobrze obrazują treść. Co jakiś czas pewne fragmenty tekstu są ilustrowane niczym motto, ładnie się to prezentuje i zwiększa przyjemność czytania.

Na okładce zamieszczono też bardzo ciekawą deklarację „100% bez bujania” i coś w tym jest. Przygody wróżki Pradomówki nie są słodką historyjką. Dziewczyna mówi prawdę tak dosadną, że nie raz włos się jeży na głowie. Nie ma tu owijania w bawełnę, trudne i smutne sytuacje opisywane są bezpośrednio.

Dość długo miałam wrażenie, że opowieść nie będzie miała głębszego morału. Jeśli spodziewacie się górnolotnych „prawda wyzwala” albo „mów prawdę, ale ładnymi słowami” to nic z tych rzeczy. Ostatecznie książeczka uderza w jeszcze mocniejszy przekaz, który zarówno wyciśnie łzy, jak i sprowadzi uśmiech na twarz malucha.

Od strony narracji historia napisana została w całości rymowanym wierszem. Fajnie się to czyta, jest przystępne w odbiorze, a niektóre rymowanki rozbawiają do łez. Reasumując, jest to naprawdę fajna książeczka, która sprawi przyjemność nie tylko maluchom, ale też dorosłemu czytelnikowi. Lekka, zabawna, momentami dosadna i z wartościowym przekazem. Mnie zauroczyła, a wy jak sądzicie, przypadłaby wam do gustu?

 

Dział: Książki
niedziela, 15 marzec 2020 21:56

Dziedziczka jeziora

Idealnie przystrzyżony trawnik, rodziny i życia bez skazy bywają złudnym poczuciem bezpieczeństwa i doskonałą pożywką dla tajemnic. To one są w stanie zniszczyć niemal każdego. Tylko czy da się ochronić, przed czymś, czego się nie spodziewamy?

Herod Hall to miasteczko jak ze snu. Tu mężowie są idealnymi mężami, żony to znakomite gospodynie a dzieci stanowią marzenie każdego rodzica. Sielska atmosfera i nieskazitelne otoczenie sprawiają wrażenie miejsca pełnego szczęścia. Tylko wszędzie rozsiane kamery, które chronią miasteczko niczym mur obronny, nie pasują do tego wizerunku.

To właśnie tu splatają się losy dwóch kobiet i ich synów. Willa Herot nie miała łatwego dzieciństwa, ale po wielu perturbacjach stała się żoną spadkobiercy Herot Hall-Roberta Herota, przykładną panią domu i matką. Jej sielskie życie może być obiektem zazdrości i smutku zarazem.

Poza granicami miasta, w jaskini żyje Dana, weteranka wojenna, wraz ze swoim synem Grenem. Kobieta żyje w cieniu, by świat się o nich nie dowiedział.
Gren od zawsze wiedział, że nie może wychodzić i pokazywać się ludziom. Ale jak powstrzymać się przed zabawą, gdy nagle widzisz kogoś w swoim wieku.

Jedna chwila i szybkie spojrzenie na opis wystarczyły, by Dziedziczka jeziora trafiła w moje ręce. Retelling powieści często jest ryzykownym podejściem, a jak jest w tym przypadku?

Maria Dahvana Headley zaskoczyła mnie pomysłem na powieść. Obawiałam się znanych motywów w innym wydaniu. Dziedziczka jeziora okazała się niebanalną i nietuzinkową lekturą, która zaskakuje od początku w każdym aspekcie. Od pierwszego słowa czytelnik wpada w moc aury, jaką roztacza przed nim autorka za pomocą słowa. Powieściopisarka lekko miesza losami obu pań, by po chwili wprowadzić nas w historię, która porwie w swój niespotykany sposób.

Pochłonęłam tę opowieść w szybkim tempie. Zachwycona stylem powieściopisarki i tym jak umiejętnie przedstawiła świat biednych i bogatych, udowadniając, że wyznacznikiem szczęścia nie są pieniądze, a miłość do bliskich. Kreacja bohaterów niezwykle sugestywnie wyznacza drogę, którą należy podążać. Jednak to postać Grendela kusi i wciąga skrawkami informacji rzucanymi pod nogi.

Właściwa fascynacja rozpoczyna się wraz z przejęciem przez niego głównej nici fabuły. Na nowo poznawaliśmy, z czego został ulepiony, o czym myśli. Nagle wszystko nabrało tempa i nie pozwalało uspokoić emocji do ostatniej kropki.

Autorka poradziła sobie świetnie, choć balansowała na granicy. Wiele elementów mogła przerysować lub nie udźwignąć poziomu, jaki sobie narzuciła. Nie każdy odkryje tę atmosferę, zrozumie postawy bohaterów. Dziedziczka jeziora z pewnością odkryje przed wami dziwny, choć fascynujący świat, w którym zło nie jest oczywiste, a bezpieczeństwo niezwykle złudne. Ja jestem pod wrażeniem i na długo pozostanę w mocy tejże powieści.

 

Dział: Książki
środa, 11 marzec 2020 00:24

Szczypta magii

 

Trzy siostry, rodzinna klątwa i…

Baśnie pokochałam we wczesnym dzieciństwie, a miłość do nich rosła i kształtowała się z upływem czasu, wraz ze mną. Mimo że jestem już dorosła i mam własne dzieci, to w dalszym ciągu z ogromną przyjemnością sięgam po takie tytuły jak „Szczypta magii” spod pióra Michelle Harrison.

Zarys fabuły

Na niewielkich rozmiarów wyspie, w cieniu przerażającego więzienia, pod opieką prowadzącej karczmę babci, mieszkają trzy siostry. Dziewczynki wiodą całkiem zwyczajne życie, nie mają jednak pojęcia, czemu nie wolno im odwiedzać sąsiednich wysp ani zobaczyć upragnionego lądu. Podczas Halloween jednak średnia z nich, Betty, twardo postanawia się nie poddawać i próbuje uciec z domu, by wziąć udział w festynie organizowanym przez sąsiednie miasteczko. Po tym wydarzeniu siostry dowiadują się o rzuconej na ich rodzinę klątwę. Jeżeli którakolwiek z nich opuści wyspy Wronoskału, umrze. Czy uda im się zdjąć klątwę i jaki będzie dalszy ciąg tej historii?

Moja opinia i przemyślenia

Ułożona przez Michelle Harrison historia jest piękna i niezwykle wciągająca. Nie ma w niej elementów o smaku waty cukrowej, jest wiele mroku i szczypta okrucieństwa, ale pojawia się również wiele miłości, dobroci i ciepła. Główną bohaterką, Betty, średnią z sióstr Wspacznych, kieruje chęć poznania świata i przeżywania niesamowitych przygód. Prawdziwą determinacją jednak napełnia ją dopiero chęć pomocy siostrom, gdy te znajdują się w potrzebie. 

Książka jest doskonale napisana. Pojawia się w niej wiele plastycznych opisów i prostolinijna, ale oryginalna fabuła. To jedna z tych niesamowitych, porywających historii, które czyta się z zapartym tchem od pierwszej do ostatniej strony. Ostatnio niestety nie trafiam na zbyt wiele takich tytułów, dlatego spotkanie ze „Szczyptą magii” sprawiło mi tym większą radość. Na uwagę zasługuje także doskonałe tłumaczenie Łukasza Małeckiego, który dziwaczne autorskie nazwy miejsc przekształcił w taki sposób, że doskonale komponują się z językiem polskim, a jednocześnie zachowują swój niepowtarzalny klimat i oryginalność. 

W moje ręce trafił egzemplarz przedpremierowy, ale podejrzewam, że wydawnictwo Literackie zadba również o doskonałą oprawę wizualną książki. To wydawca znany z tego, że jego publikacje są nie tylko doskonałe pod względem warsztatu, ale również i jakości oraz uroku wydań, które zaspakajają wszystkie potrzeby estetyczne czytelników. 

Podsumowanie

„Szczypta magii” to jeden z tych tytułów, które w 2020 roku koniecznie trzeba przeczytać. To przepiękna opowieść o magii, siostrzanej miłości, klątwie i żądzy przygód. To świetnie napisana, doskonale ułożona historia, która zostanie w mojej biblioteczce na półce wśród ulubionych tytułów i będzie cierpliwie czekała, aż moje dzieci dorosną na tyle, bym mogła się z nimi podzielić tą cudną opowieścią. 

 

Dział: Książki
niedziela, 08 marzec 2020 20:41

Żółte ślepia

Najtrudniejszą sztuką w życiu każdego człowieka jest bycie sobą. Życie w zgodzie z naturą, własnymi przekonaniami i ludźmi stanowiącymi nasze najbliższe otoczenie nie jest łatwe. Niektórym udaje się zachować siebie w czasach niesprawiedliwości i zmian. Inni muszą dokonać wyboru. Tylko czy można być gotowym na porzucenie siebie?

Medvid to człowiek leśnych kniei, jest bardzo oddany swoim poglądom, ale i przyjaciołom. Choć czuje, że nie nadaje się do życia na dworze królewskim, wspiera króla Bolesława. Niestety dla osoby, która całym sobą wierzy w tradycje słowiańskie, chrystianizacja okazuje się ciężkim czasem. Podporządkowanie się nowym zasadom nie jest łatwe.

W niewyjaśnionych okolicznościach ginie Bolesław i wszyscy dworzanie, również ukochana Medvida. Mężczyzna wyruszy w podróż w celu odszukania zaginionych. Ma przeczucia, że stoją za tym demony i złe duchy Półmroku. Jego towarzyszami w wyprawie staną się Gosława, wiedźma oraz mały domowy skrzat. Świat pełen przygód, przeszkód i nadprzyrodzonych stworzeń staje przed nimi otworem. Czy walka ze złem zakończy się zwycięstwem?

Żółte ślepia patrzą na ciebie ukryte gdzieś w mrocznej części lasu. Obserwują cię nieustannie. Czekają. Ty nie poddawaj się oczekiwaniu i sięgnij po powieść spod pióra Marcina Mortki już teraz. Daj się porwać słowiańskiemu wiatru i rozpocznij przygodę, która zapada w pamięć.

Marcin Mortka zaskoczył mnie już na początku mojej podróży. Piękny, niezwykle plastyczny język, którym tworzy swoją powieść, niemal natychmiast porywa czytelnika i nieustannie trzyma, aż do ostatniej kropki. Żółte ślepia pochłania się bardzo szybko. Tempo akcji niespiesznie wzrasta, a nagromadzenie przygód nie pozwala nawet na moment odłożyć książki na półkę.

To ogromna dawka słowiańskiego ducha, doprawiona humorem i świetną kreacją bohaterów. Niemalże natychmiast obdarzasz ich sympatią i z napięciem wyczekujesz kolejnych zwrotów akcji. Mnie ujęła Gosława. Jej gorący temperament i umiejętności rządzenia mężczyznami zapadają w pamięć. To chodzący sarkazm i worek przekleństw, które całkowicie nie pasują do jej drobnej postawy. Nie można też pominąć skrzata, mistrza narzekania w każdej sytuacji.

Nagle sympatia przepełnia cię od środka, a czytanie jest przyjemne, klimatyczne i często zaskakujące. Marcin Mortka stworzył historię pełną przygód, zwrotów akcji i niepewności. Ludzie wciąż jeszcze wierzą w dawne mary, biesy i stworzenia. Sam chrzest nie wyzwolił ich umysłów z tego, w czym się wychowywali przez pokolenia. To nadaje kolorytu całości, która skonstruowana jest jako zamknięta całość, ale czy na pewno? Niewielka furtka daje nadzieje, na powrót do świata, w którym Medvid poświęca siebie, by odnaleźć przyjaciół.

Walka, z wrogiem i ze samym sobą wykuta w kamiennych tabliczkach. Świetnie napisana opowieść łącząca w sobie historię i fantastykę w czystej postaci. Pierwotne zło i nowa wiara. Natura i życie wśród wygód. Niebezpieczeństwo i humor. Żółte ślepia to niemal idealna mieszanka lęków i pragnień. Spisana natchnionym piórem, zabiera czytelnika w podróż, która nie zawsze jest przewidywalna, ale bardzo często kradnie serce.

Bawiłam się świetnie wśród wierzeń, humoru i sarkazmu. Śmiech i zaciekawienie, radość i zniecierpliwienie. Tak, to lektura warta spędzonego z nią czasu. Szczególnie gdy mity i legendy są twoją drogą w czytelniczym świecie.

Dział: Książki