Rezultaty wyszukiwania dla: NieZwykłe
Zodiaki. Genokracja
Teksty Magdaleny Kucenty miałam okazję już czytywać, lecz zawsze były to opowiadania. Bardzo dobre, niektóre nominowane do nagrody im. Janusza Zajdla, jednego z najważniejszych wyróżnień dla polskiej fantastyki. Byłam jednak ciekawa, jak autorka poradzi sobie z dłuższą formą. Dlatego też z chęcią sięgnęłam po „Zodiaki. Genokrację”, tym bardziej że w tym uniwersum rozgrywały się już nominowane do Zajdla historie Koziorożec i Smok oraz Paradoks Bliźniąt. Już cieszę się na możliwość lepszego poznania bohaterów, których kojarzę z opowiadań, i spotkania nowych.
Zanim jednak o treści, muszę się zatrzymać przy okładce. Jest ona po prostu prześliczna. Wykonana z dbałością o szczegóły, z błyszczącą linią i niezwykłej urody ilustracją autorstwa dość znanej już artystki, Natalii Starkiewicz. Ekstraklasa wśród rysowanych okładek. Połączenie głębokiego błękitu i z intensywnym oranżem szokuje i przyciąga uwagę – czyli robi dokładnie to, co okładka robić powinna. Z zachwytem wstawię na półkę.
Gatunkowo „Zodiaki” należą do biopunka, czyli nurtu bliskiego cyberpunkowi – tylko skupionego na wpływie biotechnologii na ludzkie życie. To ta gałąź nauki jest najbardziej rozbudowana w powieści – osiągnięcia biotechnologii pozwalają tworzyć sztucznych ludzi, a do nich należą tytułowe Zodiaki, czyli „rodzeństwo” postludzi, de facto stale udoskonalanych eksperymentów. Poznajemy: Capricorna, oportunistę podążającego na fali losu i wikłającego się w niezłe tarapaty, gdy musi zmierzyć się na ringu z niezwyciężonym Smokiem; narwaną i bezkompromisową Pisces, która dla swojego Koziorożca zrobi wszystko, a najchętniej wysadzi świat, w którym przyszło im żyć; Gemmę i Inni, dwie osobowości w jednym ciele… Zodiaki mierzą się z rzeczywistością, w której świętym Graalem wciąż jest nieśmiertelność, ale odradzanie się przybiera różne formy… i czasem budzisz się jako dorosły w skórze niemowlaka. Wspólnie eksplorują świat, estetyką wzorowany na Starożytnym Rzymie (co znajduje w powieści ważkie uzasadnienie), i próbują zrozumieć swoje znaczenie w świecie. A przy okazji przeżywają przygody i mierzą się z rządzącą kastą genokratów zdolnych odradzać się w kolejnych ciałach.
Wciągnęła mnie i zachwyciła ta historia. O tym, że Kucenty sprawnie posługuje się językiem, wiedziałam od dawna, ale teraz do języka doszła misternie spleciona intryga i świat, ten świat, który trochę chciałby być starożytny, a trochę – nieprzyzwoicie wręcz nowoczesny. Tym samym autorka zwraca się i do tych, których fascynują niebezpieczne wizje przyszłości, i do tych, którzy lubią fantastykę osadzoną w dawnych czasach. Do tego dochodzą fenomenalnie wykreowani bohaterowie: chociaż jest ich wielu, nie ma szans pogubić się w ich gąszczu – każdy ma własny charakter i sposób bycia, wprowadzani też są stopniowo, by dać czytelnikowi szansę się z nimi zaprzyjaźnić. Co do fabuły – czuć, że to dopiero początek większej historii, więc raczej kierowałabym tę powieść do czytelników, którzy lubią dłuższe serie i nie rozczarują się umiarkowanym tempem pierwszego tomu.
Polecam. Po prostu polecam. Nie możesz się zdecydować, czy wolisz poczytać o cyberpunkowej przyszłości, czy o wykwintnej starożytności? Autorka ma na to rozwiązanie! „Zodiaki. Genokracja” to ekstrawagancka mieszanka najwyższej technologii, transhumanistycznych rozważań nieodłącznie splecionych z losem kolejnych iteracji Zodiaków i spuścizny antyku. A pośrodku tej niecodziennej mozaiki: przejmująca opowieść o rodzeństwie Zodiaków – tak różnych i zarazem tak podobnych. Z ręką na sercu zapewniam – takiej historii jeszcze nie było. Jeśli więc czekasz, aż fantastyka da ci coś nowego, to właśnie dała.
Supersisters
Cykle Sisters i Super Sisters tworzy dwóch Francuzów Cazenove i William Maury. Po raz pierwszy pomysł pojawił się w Internecie, kiedy William zamieścił kilka komiksowych historii o własnych córkach. Potencjał jego prac dostrzegło wydawnictwo Bamboo, którego nakładem seria ukazuje się do dziś.
Zarys fabuły
Dwie siostry, Wendy i Marine, mają drugą tożsamość. Są super bohaterkami, które niestrudzenie wykonują powierzone im misje. Nigdy nie wiadomo, kiedy będą musiały odeprzeć atak kosmicznych stworów, powstrzymać zombie-necromantę, stawić czoła tyranozaurowi, a kiedy odzyskać ukochanego misia z rąk robota giganta. Dwie rzeczy jednak zawsze są niezmienne: siostry powinny się dobrze wyspać i ze sobą współpracować. Nie zawsze jednak jest to takie proste!
Strona graficzna
Ilustracje w komiksie są cudowne! Są niezwykle szczegółowe, pełne uroku i niekiedy bardzo zabawne. Zeszyt zawiera tom pierwszy i drugi przygód Super Sisters, a obydwa wydrukowane zostały w pełnym kolorze. Jestem pod ogromnym wrażeniem talentu Williama Maury i tego, jak ilustracje pozytywnie wpływają na postrzeganie całego komiksu.
Moja opinia i przemyślenia
Fabuła serii jest dość płytka, ale wciągająca i bardzo zabawna. Jeżeli chcemy, by komiks czytały nasze już prawie nastoletnie dzieci, bez trudu możemy mu nadać głębi, rozmawiając z nimi o różnych wydarzeniach i problemach. Autorzy serii przenoszą czytelników do niezwykłego świata wyobraźni dwóch małych dziewczynek. Panuje tam oczywiście niezły bałagan, ale o dziwo ma całkiem solidne podstawy.
Czasy, w których dziewczynki chciałyby się bawić tylko i wyłącznie w dom, opiekę nad dziećmi i gotowanie, bezpowrotnie minęły. Teraz niemalże każda mała marzycielka pragnie zostać super bohaterką. Taki właśnie świat czytelniczki (niezależnie od wieku) znajdą w komiksach z serii Super Sisters. Dziewczynki rozwiązują wiele małych i dużych problemów, nie zawsze jednak używają do tego potężnej broni laserowej. Czasami wystarczy odrobina empatii, a nawet największy potwór może okazać się wcale nie taki straszny.
Podsumowanie
Podczas lektury Super Sisters doskonale się bawiłam, mimo że dzieckiem już od dawna nie jestem. Komiks jest interesujący, świetnie ilustrowany, a wyobraźnia jego Autorów nie ma granic. Sądzę, że kreacja super bohaterek i ich niesamowitych przygód bez trudu zachęci starsze dzieci do samodzielnego czytania. Podejrzewam nawet, że nie będą mogły się od komiksu oderwać.
Joe Hill, syn Stephena Kinga, koordynatorem nowej linii komiksowych horrorów w DC Comics
Opętania i czarna magia, pradawne klątwy i rodzinne tajemnice. Joe Hill, mistrz współczesnej grozy, zaprasza do strefy mroku za sprawą komiksowych opowieści, które ukażą się pod szyldem Hill House Comics. Efekty niezwykłej współpracy cenionego pisarza oraz DC Comics, w Polsce będą dostępne dzięki staraniom wydawnictwa Egmont Polska.
Oko Horusa
Lubię sięgać po książki nieznanych mi autorów, piszących książki na nieoczywiste tematy. Powieść Joli Czemiel „Oko Horusa” od jakiegoś czasu pojawiające się na Instagramie w końcu na tyle zwróciło moją uwagę, że postanowiłam po nie sięgnąć.
Już sama okładka zasługuje na komentarz – czerń i złoto dosłownie obiecują odnalezienie w środku skarbu odznaczającego się od mroku dziejów. Być może jest to moja nadinterpretacja, ponieważ pisząc te słowa, jestem już po lekturze tej książki, nie mniej jednak tak właśnie odczytuję ten niewątpliwie udany projekt graficzny.
Kobieta-faraon, słynna Hatszepsut w swej pięknej świątyni pozostawiła tajemnicze przesłanie. Jest ono kluczem do rozwiązania niezwykłej zagadki, jaką niewątpliwie jest nieśmiertelność. Chociaż minęło już przeszło trzy i pół tysiąca lat od śmierci wielkiej władczyni, to nadal nikt nie rozwiązał pozostawionej przez nią tajemnicy.
Benedict Rutherford — były najemnik, obecnie pracujący jako detektyw, biorąc udział w uroczystym otwarciu Świątyni Miliona Lat, wzniesionej z rozkazu Hatszepsut, zostaje wplątany w międzynarodową intrygę. Jej celem jest sięgnięcie po życie liczone w setkach lat.
Styl autorki jest niezwykle plastyczny i bardzo przyjemny w odbiorze. Poznając kolejne partie tekstu, chce się czytać szybciej i jeszcze więcej. Cieszę się, że miałam wystarczająco dużo czasu, aby przeczytać całość, ponieważ ciężko byłoby odłożyć książkę na bok i zająć się jakimiś obowiązkami.
Sposób, w jaki opisano poszczególne miejsca, wskazuje na to, że pisarka zna owe miejsca, bądź też poświęciła sporo czasu, aby poznać je na podstawie materiałów historycznych oraz dostępnych zdjęć i planów.
Postacie, nie tylko te główne, zostały stworzone na tyle szczegółowo, iż nawet język używany w dialogach, zmienia się wraz z osobą mówiącego. Przeszłość bohaterów ujawniana jest stopniowo, tak aby dodatkowo wzbogacić samą historię.
Cała intryga jest tak pieczołowicie zaplanowana, że trudno przed zakończeniem przewidzieć pewne jej elementy. Oczywiście, kilku rzeczy domyślałam się już wcześniej, ale inne były dla mnie absolutnym zaskoczeniem.
Powieść „Oko Horusa” jest już drugą powieścią, której bohaterem jest Benedict Rutherford, ale nieznajomość faktów z pierwszej części w żaden sposób nie utrudniała mi czytania, dlatego tytuł ten można traktować jako niezależną historię. Nie mniej jednak zdecydowanie sięgnę po poprzednią książkę autorki - „Protektor”, aby poznać pierwszą przygodę detektywa. Nie ukrywam, Jola Czemiel właśnie zyskała nową fankę.
Podsumowując: jeśli lubicie dobrą sensację czy kryminał z nutką historii w tle, na pewno nie będziecie zawiedzeni.
Premiera: Winter. Saga Księżycowa. Tom 4
Księżycowi poddani podziwiają księżniczkę Winter za jej dobroć i niezwykłe piękno, którego nie są w stanie zniszczyć nawet blizny na policzku. Mówi się, że jest najpiękniejsza w świecie… piękniejsza nawet niż jej macocha, królowa Levana.
Konkurs: Dlaczego król elfów nie znosił baśni
Kiedy Cardan, Najwyższy Król z Elfhame był tylko wzgardzonym przez starsze rodzeństwo królewiątkiem i nocował w stajni, usłyszał historię chłopca, który miał serce z kamienia. Czy opowiedziano mu baśń o nim samym? Czy słowa trollowej wiedźmy, podobnie jak ponura przepowiednia nadwornego astrologa, stanowią zapowiedź jego niezwykłego losu i haniebnego końca?
Płacz
Marta Kisiel jest autorką kultową, dowiedziałam się o tym kilka lat temu na Targach w Krakowie, gdy ustawiały się do niej dosłownie tłumy, a stada fanów chciały ją nosić na rękach. Wówczas jej książki były łakomym kąskiem, nakłady się rozchodziły. Zabłąkane na allegro egzemplarze chodziły w bajońskich kwotach, więc gdy coś wznowiono znajomi życzliwie radzili, bym nie zastanawiała się, bym kupowała, bo warto. Ja miałam wiele obaw, bo nie lubię książek, w których autor zakłada, że oczaruje mnie swoimi żartami, to rzadko na mnie działa. Zwykle żenuje, niż bawi, ale już tyle osób mnie namawiało, że w końcu stwierdziłam, a co mi szkodzi. Najwyżej mi się nie spodoba i będę wytykała znajomym, jak mają kiepski gust. Akurat to ja się myliłam, książki Marty Kisiel mnie kupiły i to nazwisko miało pojawić się na liście moich polowań. I w tym roku, na wiosnę pojawiła się nowa powieść.
„Płacz” to trzeci tom Opowieści wrocławskich, pierwszy tom „Toń” czytałam dosyć dawno temu, nie pamiętam dokładnie, ale pamiętam ciało wypływające nad ranem i to, że mi się podobało. „Nomen omen” kupiłam, bo znajomi mnie katowali, ale jeszcze nie czytałam i dopiero teraz pisząc ten tekst, orientuję się, że to cykl, ale można dobrze się bawić bez znajomości tomów wcześniejszych. To kontynuacja losów sióstr Stern, cudowna wariacja na temat Mojr, który to powoli zaczyna mnie coraz bardziej interesować, a od czasu bajki „Herkules” Mojry mnie fascynują. W „Płaczu” przeplatają się różne historie i chociaż ciężko kojarzyć wojnę z humorem, ból i łzy z czymś przyjemnym, to jednak Marta Kisiel ma niezwykle sprawne pióro i niesamowicie mi imponuje jej styl, dystans, sarkazm. Majstersztyk.
Spotkałam się z mieszkańcami ulicy Lipowej 5, dopiero czytając „Toń” i uważam, że chociaż „Płacz” jest książką przesyconą większą dozą dramaturgii, zagubieni ludzie, zestawieni z zagubioną łyżeczką, tu losy sióstr, tu wielka historia, to jednak moim zdaniem to nowe oblicze Marty Kisiel jest frapujące i niezwykłe, że czego nie tknie, to zamieni w świetną powieść. Muszę się teraz zabrać koniecznie za „Nomen omen”, bo chyba chcę sobie to wszystko dopełnić.
Mam nadzieję, że wtedy będę Wam mogła zaktualizować informację o tym, w jakiej kolejności czytać i czy ma to znaczenie? Dajcie się porwać powieściom Marty Kisiel, jako że ja pierwszy raz sięgnęłam po jej powieści właśnie na jesieni, to dla mnie ta pora roku jest idealna do wejścia do świata tajemnic, inteligentnego humoru. Bardzo polecam.
Nad wodami Nilu
Na smutki i szarości naszej codzienności jedyną radą jest przygoda. Nikt nie powiedział jednak, że musimy ograniczać się do jednego miejsca na świecie i w czasie. Podróż może rozpocząć się na tysiące sposobów. Tylko od ciebie zależy, czy podążysz śladem przygody.
Pamiętacie Sarę i Daniela? To dwójka zwyczajnych nastolatków, które znalazły się w odpowiednim miejscu i czasie. Wraz z nietypowym gościem z przyszłości Mutkiem szykują się na kolejną podróż w czasoprzestrzeni. Ale po kolei. Mutek to kot, który przybył z przyszłości, by oznajmić rzeczonej dwójce nastolatków, iż napiszą oni książkę Ratownicy czasu i staną się sławni. Wszak zbudowanie maszyny do podróży w czasie jest niezwykłym wydarzeniem. Pierwsza przygoda do XV wiecznej Bolonii już za nimi. Teraz chcą ją powtórzyć i odstawić tam kogoś, kto przypadkiem przybył z nimi do ich czasów. Powrót okaże się niemożliwy, a jedynym kierunkiem podróży okazuje się Egipt. Nie wiele myśląc, wybierają tę opcję, jednak coś idzie nie tak. Co czeka ich Nad wodami Nilu dwadzieścia sześć wieków wcześniej niż zakładał plan?
Pozostawieni sami sobie muszą przetrwać w nieprzychylnym im świecie. Niby nic takiego, chyba że ktoś planuje cię zabić, a ty wciąż jesteś tylko nastolatkiem. Egipt odkryje przed nimi tajemnice, uraczy przygodą i wciągnie w intrygi. Jak sobie poradzą w tych nieoczekiwanych okolicznościach przyrody?
Egipt, starożytne cywilizacje. Któż nie chciał poznać tajemnic, jakie skrywają piaski i dorzecze Nilu. Z historią zawsze byłam za pan brat, ale dopiero taka forma przygody w tych zamierzchłych czasach kupiła moje serce. Co mnie tak urzekło?
Justyna Drzewiecka jednym ruchem oddaje w nasze ręce przygodę i imponującą wiedzę. Poprzedni tom pozostawił ogromny niedosyt, rozbudził zew przygody, który gdzieś tam głęboko skrywa się w każdym z nas bez względu na wiek. Nad wodami Nilu daje nam zarówno kontynuacje tego, co już znamy, jak i odrobinę nowości, powiewu świeżości, który na nowo rozbudzi czytelnicze emocje i nie pozwoli oderwać się od przygód Sary i Daniela. Choć to dwójka nastolatków, to ich kreacja jest dość uniwersalna. Z łatwością każdy czytelnik się z nimi utożsami i zechcę towarzyszyć im w każdej, nawet skomplikowanej przygodzie.
Autorka dba o każdy szczegół. Nad wodami Nilu to przede wszystkim masa rozrywki, która niejednokrotnie wyciśnie z nas łzy śmiechu i na stałe przyszpili uśmiech do twarzy. Akcja toczy się szybko, jednak nie przytłacza czytelnika nadmiarem informacji. To świetne połączenie przygody i wiedzy, która zaskakuje formą podania. Wystarczy dać się porwać historii, a wiedza naturalnie zasili nasz umysł. Dla bardziej dociekliwych książka jest wyposażona w przypisy, które w ciekawy sposób rozwijają zagadnienia z powieści.
Kusząca przygoda czy nuda?
Nad wodami Nilu pomimo ogromu wiedzy, jaką w sobie zawiera, absolutnie nie męczy czytelnika. Informacje w niej zawarte spisane są przystępnym językiem, dzięki czemu z łatwością można je przyswoić. To niesamowite jak stajemy się częścią opowieści i dajemy się porwać biegowi wydarzeń, nieświadomie ucząc się tylu rzeczy. Prostota i świetny Research to podstawa dobrej historii, która w połączeniu z ciekawą kreacją postaci zachwyca każdego. Tym razem nie jest łatwo, nie brakuje niebezpieczeństw i nieoczekiwanej zmiany planów. Autorka pokazuje, że nawet z najcięższej i najbardziej nieprzewidywalnej przeszkody można wyciągnąć wnioski i czuć przyjemność poznawania tego, co nowe i niespotykane.
Justyna Drzewiecka ponownie rozkochała nas w swoich postaciach, wykreowała niezwykłe wydarzenia i udowodniła, że historia skrywa w sobie ogromne pokłady przygód, które czekają na odkrywców. Czas to tylko ułuda, która nie może być przeszkodą na drodze ku wyprawie życia. Wciąż mi mało. Choć książka skierowana jest do młodszego czytelnika, każdy dorosły poszukiwacz również odnajdzie tu coś dla siebie. To, co gotowi sprawdzić co się dzieje nad wodami Nilu?
Rick and Morty. Kupkazpupki Superstar
„Rick and Morty. Kupkazpupki Superstar” z grafiką i scenariuszem Sarah Graley to poboczna historia serii „Rick and Morty” Dana Harmona i Justina Roilanda. Czy trzeba znać serial lub komiks, by zabrać się za historię pana Kupkazpupki? Niekoniecznie, choć fani serii Rick and Morty zauważą szybko, że komiks nawiązuje do odcinka, w którym pan Kupkazpupki został postrzelony i zabity.
Okazuje się, że to jak w filmach hard boiled: zabili go i uciekł. „Kupkazpupki Superstar” to swego rodzaju sequel. Oto nasz zielony przyjaciel nie umiera, ale nadal znajduje się w tarapatach. O pomoc postanowił sprytnie poprosić Summer. To jedyna z rodziny, która do niego nie strzelała, więc jej ufa. Sama Sommer też ma problem, bo denerwuje ją, że zwariowany wynalazca, wiecznie śliniący się dziadek Rick zawsze zabiera na przygody Morty’ego, a nie ją. Bez problemu daje się więc namówić panu Kupkazpupki na podróż na jego planetę. Tam okazuje się… że jest on poszukiwanym celebrytą! Wszyscy go kochają i szukają, trwa narodowa żałoba po jego zniknięciu. Następuje seria przygód, w których czytelnik nie wie, czy bohater chce zostać znaleziony, ponieważ jest sławny, czy też został znaleziony, ponieważ jest obiektem morderczej wściekłości. Summer staje się bohaterem, ale czy to wystarczy, by jej dziadek ją zauważył?
Muszę być uczciwa i wzmiankować, że cała seria, także ten zeszyt, to nagromadzenie dość specyficznego, amerykańskiego poczucia humoru. Imiona postaci są czasem z pupy, do tego nadużywane z przesadyzmem. Humor należy do tych albo głupkowatych, albo przesyconych fizyką teoretyczną; czasem też nasączony onomatopeicznymi zwrotkami podobnymi do przyśpiewek w kole gospodyń wiejskich. Niestety, choć sama kocham całym sercem choćby „Futuramę”, „Bojack Horseman’a”, „South Park” czy nawet niektóre sceny „Włatców much”, to tym razem nic mnie nie porwało.
Jeśli szukasz dobrej zabawy i jesteś fanami serii - spodoba ci się. Jeśli nie, to prawdopodobnie nie jest dla ciebie. Grafika, humor i żarty są takie same jak w serii „Rick and Morty”. To nie jest nic niezwykłego ani genialnego pod żadnym względem. Bo to tylko i aż kolejna przygoda Ricka i Morty'ego Sommer.
Stephen Hawking. Opowieść o przyjaźni i fizyce
„Fizyka nauczyła mnie, że kiedyś nie tylko to, co kochamy, ale wszystko, co widzimy wokół siebie, będzie miało swój kres… nawet dni naszej Ziemi, naszego Słońca i naszej Galaktyki są policzone, a potem pozostanie po nich tylko pył.” Leonard Mlodinow
Książka zgrabnie łączy elementy literatury popularnonaukowej i biografii, choć nie są to czyste wypełnienia gatunków, to jednak zaproponowana mieszanka tworzy ciekawą przygodę czytelniczą. Poznajemy Stephena Hawkinga jako przenikliwego naukowca, oddanego przyjaciela, niezwykłego człowieka zmagającego się z bezlitosną chorobą. We wszystkich aspektach natychmiast wyczuwa się autentyczność i buntowniczość osobowości, wyciskanie z życia ile się tylko da, gdyż każdy dzień może być ostatnim. Niemal bezwładne ciało i nieprzeciętna inteligencja, podziw dla stylu walki ze zmaganiami zwykłej codzienności, tak ekstremalnie wymagającymi, oraz dynamicznych i energetyzujących umiejętności podróżowania myślami w wirtualnej przestrzeni kosmicznej.
Funkcję wypełnienia wątków pełnią różne cechy przyjaźni między dwoma fizykami, współautorami książek o fizyce, jak i sama fizyka. Publikacja daje ogólne spojrzenie na tę dyscyplinę nauki, zarówno z perspektywy dorobku Hawkinga, jak i znaczących autorytetów na przestrzeni dziejów. Wchodzimy w obszary grawitacji kwantowej, w tym teorii względności i mechaniki kwantowej. Zastanawiamy się nad pochodzeniem Wszechświata, zaglądamy w istotę czarnych dziur, praw mechaniki i promieniowania Hawkinga, przyglądamy się teorii braku granic. Leonard Mlodinow w wyjątkowo familiarny sposób zaznajamia z niełatwą i niejednoznaczną materią fizyki teoretycznej.
Przyjazna narracja jest niewątpliwym atutem, płynnie niesie po stronach książki, przekazuje zbiór wspomnień w atrakcyjnej szacie, poważnie i żartobliwie, z lotu ptaka i w detalach, z szacunkiem i szczerością. Nie jest to wyidealizowany obraz Hawkinga, choć prezentowany przez filtr przyjaźni, to wskazuje także wady osobowości. Ze strony naukowców spotykam się z mieszanymi opiniami odnośnie dorobku Hawkinga na płaszczyźnie fizyki i podkręconej marketingowo jego popularności, ale ta publikacja doskonale ukazuje portret pozornie zwykłego człowieka, chociaż opanowanego przez stwardnienie zanikowe boczne, to jednak wykazującego się niewyobrażalnie potężną siłą charakteru, uporem i determinacją w pokonywaniu przeciwności, odmowy ciała do współpracy.
Niezależnie od tego, jak fatalne rozdanie życiowych kart przypadło Hawkingowi, obrócił je na własną korzyść, zdobył nadzwyczajną koncentrację i motywację, uczynił istnienie pełniejszym, ustawił wartości we właściwej perspektywie. Kontrasty wypływające z jego sytuacji nauczyły go godzić przeciwstawne idee naukowe, a nawet uczynić sprzeczność filozofią życiową i sposobem na życie. Dzięki takiej postawie wiele zaproponował fizyce, ale też spopularyzował ją, wyrywając ze sztywnych ram elitarności, wrzucając do obszaru kultury masowej, czyniąc dostępniejszą.