kwiecień 25, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: horror

wtorek, 05 kwiecień 2016 20:40

Władcy dinozaurów

Kilka ton szczęścia - recenzja „Władców dinozaurów"

Przechadzasz się między półkami w księgarni, w poszukiwaniu nowej książki, niczym głodny Allozaur w poszukiwaniu zdobyczy. Nagle Twój wzrok przykuwa okładka wyglądająca na zrobioną ze skóry gada, a na niej zakuty w zbroję jeździec z chorągwią, siedzący na Tyranozaurze. Tytuł poleca sam George R. R. Martin, pisząc że jest to połączenie „Gry o tron" i „Parku jurajskiego". Intryguje? Przeczytaj pierwszą scenę bitwy dinozaurowych rycerzy - wywoła zachwyt.

Raj jest światem stworzonym przez Stwórców, a dominują w nim nie ludzie, lecz dinozaury. Na szczęście nie są to tylko niebezpieczne bestie, ale wiele z nich udomowiono, gdyż hakorożce czy moriony przydają się w polu oraz walce. Zasiadający na Zębatym Tronie cesarz Felipe nie zrzeknie się władzy w Nueavaropie, przez co wysyła do walki mnóstwo oddziałów, w tym legendarnego już wojownika, Karyla Bogomirsky'ego, jeżdżącego na Allozaurze imieniem Shiraa. Po drugiej stronie stoi najemnik, Rob Korrigan, a losy obojga nieoczekiwanie się splotą.

Spotykając się z książka po raz pierwszy można doznać szoku. Ogromne gady w średniowiecznych czasach? Jedni od razu zakochają się w tym pomyśle, drudzy mogą być zniechęceni, lecz koniecznie powinni dać książce szansę. Skupiając się na wykreowanym miejscu akcji, początkowo trzeba zwrócić uwagę na mapy przedstawiające Głowę Tyrana (kontynent w Nueavaropie) oraz La Merced - tam obecnie przebywa cesarz. Zamieszczono je na pierwszych stronach pozycji. Już one obrazują podejście autora do tworzenia świata przedstawionego. Zrobił to niebywale skrupulatnie, wręcz pedantycznie. Ubiór postaci, ich mowa czy zwyczaje także są cechami nakreślonymi tak, że każdy bez problemu wyobrazi sobie obraz Spanii. Drugim dokładnie wyrzeźbionym aspektem, rzucającym się w oczy jest religia. Ją również zaprezentowano wręcz z pietyzmem i pozytywnie wpływa na klimat dzieła. Zwłaszcza, że na początku każdego rozdziału Victor Milán zamieścił fragment na przykład „Opisania Raju dla doskonalenia umysłów młodzieży", a więc czytelnicy zapoznają się ze światem nie tylko z powieści, ale również poprzez tego typu dodatki. Prócz krótkiej wzmianki o pewnym elemencie świata przedstawionego, znalazły się tam także ilustracje, nie odbiegające poziomem talentu od tej okładkowej. A co z dinusiami? Czytaj dalej, będę zachwalał...

Dzieło podzielono na czterdzieści dziewięć rozdziałów, a ta liczba robi wrażenie jak Tyranozaur zjadający Twojego pupila prawie z budą. Tak intensywne rozczłonkowanie tekstu wynika z częstej zmiany perspektywy opowiadanej historii. Pisarz bez wahania serwuje fragmenty fabuły oczami księżniczki Melodii, Kompaniona Jamuego czy nawet Allozaura Shiraa. Całe szczęście, nie wprowadza to zamieszania, a takie przedstawienie opowieści znacznie ją urozmaica, gdyż każda postać ma inne przemyślenia oraz plany, a przede wszystkim, wielu bohaterów cechuje się wyrazistością, więc chce się z nimi przebywać. Autor doskonale zarysował sylwetki różnych pionków na szachownicy zwanej Nueavoropą. Gra toczy się o wysoką stawkę, a strategii jest mnóstwo. Częste intrygi oraz napięcie wywołane nimi bardzo umila lekturę. Jest to znacząca właściwość książki, ale na pewno ważniejszą rolę odegra w kolejnych tomach.

Warsztat pisarza docenia się także podczas czytania wszelkich nazw własnych, ponieważ jest ich mnóstwo. Ogród Piękna i Prawdy, Zakon Kompanionów Naszej Pani od Lustra czy Uniesiony Palec Triumfu, to jedynie niewielka część ogromnego wachlarza. Ponadto atmosferę doskonale budują wtrącenia z hiszpańskiego. Uniesiony Palec Triumfu jest również doskonałym przykładem poczucia humoru Victora Milána. Wyobrażenie sobie dinozaura wyrażającego dezaprobatę poprzez piernięcie, wielu rozbawi, ale uwaga! - nie myślcie, że komizm jest na poziomie sięgającym bruku. Znaleźć można także górnolotne żarty.

No i najważniejsze: dinozaury. Każdy, kto uwielbia te stwory, z pewnością doceni cześć jaką oddał im pisarz. Na początku wielu rozdziałów można znaleźć fragmenty ksiąg z Nuevaropy opisujące wielkie gady. Prócz fachowych nazw, takich jak Deinonychus antirrhopus, znaleźć można także określenia, pod którymi znane są te stworzenia w Głowie Tyrana. Horror lub ścigacz, to wyżej wymieniony Deinonych. Odzwierciedla to podejście ludzi do tych zwierząt oraz udowadnia, że są one stałym elementem świata. Normalność obecności tych bestii bezustannie zaskakuje. No, bo jak to? Rycerz w pełnej zbroi na Hadrozaurze? Najlepsze jednak są ogromne bitwy, z którymi będzie się mieć do czynienia podczas zagłębiania się we „Władców dinozaurów". Epickość wręcz się z nich wylewa. Autor doskonale wywołuje podekscytowanie poprzez umiejętne rozpędzanie akcji.

Dlaczego pozycję nazwano „Parkiem jurajskim" chyba nie trzeba tłumaczyć, lecz dlaczego „Gra o tron"? Zawiłe knowania, ciekawi bohaterowie, czasy miecza, to jedynie nieliczne podobieństwa. Jaume kochający się ze swoją kuzynką? Otyła głowa państwa kochająca polowania? Zębaty Tron? Brzmi podobnie? Martin oraz Milán znają się z grupy o nazwie Masa Krytyczna, a więc wszelkie oskarżenia o kalkę są bezpodstawne. Należy to traktować jedynie jak nawiązanie czy puszczanie oczka.

„Władcy dinozaurów" są dziełem pełnym takich plusów jak wyraziste postaci, barwne opisy, humor, pieczołowicie wykreowany świat czy niespodziewane zwroty akcji. Wydawnictwo Galeria Książki spisało się na medal, wypuszczając choćby książkę z klimatyczną okładką. Każdy fan dinozaurów czy średniowiecza na pewno będzie zachwycony, a każda inna osoba nie może przejść obojętnie obok tego dzieła. Warto dać mu szansę i pozwolić się wciągnąć (lub zdeptać przez tytana gromu)!

Dział: Książki
sobota, 05 marzec 2016 14:22

Zombie.pl

Większość z nas zna ból dnia wczorajszego, potocznie zwany... kacem. Nie obcy był on również Karolowi i Jankowi, którzy cały wcześniejszy wieczór spędzili na oblewaniu kolejnego sukcesu w restauratorskiej karierze Karola. Mężczyzna otworzył kolejną restaurację, tym razem w Gdańsku. Popijawa kończy się za szybko, a następny dzień przynosi same złe wieści. I uwierzcie, morderczy ból głowy to najmniejszy z problemów restauratora, bowiem... Gdańsk został opanowany przez zombie. Hordy wygłodniałych potworów wylęgają na ulicę, uderzają martwymi dłońmi o szyby, chcą mięsa. Ludzkiego.

Tematyka ożywionych zmarłych nie jest obca właściwie żadnemu czytelnikowi, uwielbiającemu horrory. I choć na przestrzeni ostatnich lat te gnijące monstra przeszły pewne -acz nie tak wielkie, jak w przypadku wampirów, wilkołaków, etc.- zmiany, mające je wykreować na bohaterów pozytywnych (mam tutaj na myśli książkę Wiecznie żywy), to zazwyczaj w literaturze czy filmach pojawiają się jako człapiące, bezmyślne i wygłodniałe istoty o morderczych zapędach. Przyznam, że o ile z lekturą historii o zombie nie mam żadnych problemów, tak wciąż nie potrafię przekonać się do filmów tego rodzaju. Dlaczego? Ot... boję się. Przeraża mnie myśl, że w dobie dzisiejszej technologii do takiej apokalipsy może dojść, że to nie tylko ludzka wyobraźnia. Cóż...

Główny bohater, Karol, musi radzić sobie ze śmierdzącymi potworami w pojedynkę, gdyż jego partner znajduje się już po drugiej stronie. Co robić w takiej sytuacji? Gdzie się skryć? Ano, najlepiej na samym początku opuścić miejsce, w którym obecnie się znajdujesz, czyli hotel. Nie żeby otwarta przestrzeń była takim cudownym pomysłem. W każdym razie, jak to się dzieje w tego rodzaju historiach, mężczyzna trafia na grupkę ocalałych, do której natychmiast przystępuje. A grupa jest niezwykle zróżnicowana- od zakonnika, po tancerkę go go. I mimo, że powinna ich połączyć wspólna walka o ocalenie życia, tak się nie dzieje. Każdy chroni własny interes, żadna nowość, prawda?

Ciężko mi cokolwiek sensownego o tej książce powiedzieć; miałam wrażenie, że zaserwowane nam przez autorów obrazy już gdzieś kiedyś były. No ale bądźmy poważni, ciężko jest stworzyć coś nowego, od razu rzucającego na kolana. Zombie.pl to mimo swego rodzaju powtarzalności intrygująca lektura, osadzona w polskich realiach. Byłam ciekawa, czy Karol jakimś sposobem dotrze do swojej rodziny, do Poznania. Niestety, ta sprawa nie zostaje rozwiązana, a zakończenie daje nadzieję na kolejne tomy. Za bardzo duży plus uznałam zróżnicowanie postaci, jakie na swej drodze spotykają uciekający. Nie mogę zdradzić zbyt wiele, jednak przygotujcie się na coś, czego chyba nigdy nie spodziewalibyście się w historii o nieumarłych!

Może to zwykła książka, mająca napędzić nam niemałego stracha, ale niesie też ze sobą pewne przesłanie, o którym delikatnie wspominałam wcześniej. Mówi się, że człowiek człowiekowi wilkiem, co często zostaje uzupełnione przez: a zombie zombie zombie, ha. Tam, gdzie ożywieni -choć totalnie bezmyślni- potrafili zsynchronizować się (bo "dogadać" to trochę za wiele powiedziane), by ramię w ramię ruszyć do ataku na niewielką grupkę ludzi, tam człowiek, uważany za niewiadomo jaki cud boski etc. etc. woli... pozostawić słabszych własnemu losowi i brać nogi za pas. Moi mili, czy to nam grozi? Totalna dezintegracja? Uderzenie zamiast wyciągnięcia pomocnej dłoni? Tacy jesteśmy my, Polacy, czy cały świat? Nie od dziś wiadomo, że mało kto biegnie, by nieść pomoc potrzebującym i o tym autorzy dają nam dobitnie znać. Sami przyczyniamy się do własnej zagłady.

Nie wiem, co w tym przypadku doprowadziło do apokalipsy. Nie wiem, dlaczego większość społeczeństwa stała się zombie, podczas gdy garstka nie została opanowana przez tajemniczy wirus. Wiem natomiast jedno- każdy "wytrawny" horroromaniak musi mieć Zombie.pl na swoim czytelniczym koncie, nie ma zmiłuj.

Dział: Książki
sobota, 05 marzec 2016 09:22

Pre-order Kholat na PS4

Kholat w wersji na konsolę PS4 jest dostępny w formie pre-orderu, za pośrednictwem europejskiego PlayStation Store.

Dział: Z prądem

Dying Light: The Following - Enhanced Edition rozrosło się jeszcze bardziej. Najnowsza aktualizacja została udostępniona dzisiaj, znajdują się w niej cztery mapy społeczności Dying Light, które są udostępnione całkowicie za darmo.

Dział: Z prądem
piątek, 29 marzec 2013 08:05

Listy lorda Bathursta

Marcin Mortka to znane nazwisko na polskiej scenie fantastycznej. Głownie jednak kojarzy się z fantastyką historyczną ("Miecz i kwiaty", "Ragnarok 1940"), a niektórym ewentualnie z horrorem ("Miasteczko Nonstead"). Tym razem powrócił do czasów, gdy tłumaczył powieści marynistyczne Patricka O'Briana i klimatów, których zaczątki czuć było już w "Karaibskiej Krucjacie" - fantastyce z piratami w roli głównej. I trzeba przyznać, że naprawdę dobrze mu to wyszło.

Peter Doggs to niezrównany żeglarz, ale i człowiek, który szybciej mówi niż myśli, a przy tym jest niesamowicie uparty i niechętny do słuchania innych. Ze względu na te cechy, spotykamy go po raz pierwszy, gdy właśnie zostaje zabity. Tak naprawdę przed śmiercią ratuje go Lord Bathurst, który upatruje w Doggsie człowieka idealnego do tajnej, niebezpiecznej misji na morzu. Na wszelki wypadek, roztacza "opiekę" nad jego córką i w zależności od uległości jej ojca, znajduje jej odpowiedniego kandydata na męża. Tak zaczyna się przygoda Petera, który wcale nie chce jej przeżyć. Do przodu gnają go tylko listy Barhursta, dostarczane przez jego szpiclów na statku, troska o córkę oraz ciekawość prawdziwych zamiarów lorda.

Czytelnik poznaje wszystkie zawiłości intrygi razem z Doggsem - czy to z listów, czy jego własnych rozmyślań. A fabułę Mortka wymyślił naprawdę złożoną. Sporadycznie tylko opuszczamy pokład okrętu, którego nazwa zmienia się jak w kalejdoskopie. XVII-wieczne oceany były wysoce niebezpiecznym miejscem, po którym żeglowali korsarze i wrogie floty. Możecie być pewni, że okazji do wystrzelenia armat nie zabraknie, czy to przeciwko piratom, Francuzom, czy nawet... swoim. Ukryte zamiary Lorda zaprowadzą naszych bohaterów do Indonezji, lecz droga nie będzie usłana różami.

W większości pozyskani przez szantaże, przedstawiciele Bathursta, pilnują, by kapitan wykonywał swoje polecenia, ale jednocześnie stanowią słabe ogniwo, o czym ten dobrze wie. Doggs to tak naprawdę łotr jakich mało. Przed osiągnięciem celu nie cofnie się przed niczym: będzie rabować, zabijać, krzywoprzysięgać. Paradoksalnie jednak wzbudza sympatię czytelnika, szczególnie, że znamy jego motywację. Dlatego potrafimy zrozumieć środki, których używa do osiągnięcia celu. Jako postać osadzona wśród innych łajdaków, stanowi wśród nich najjaśniejszy punkt, jawiący się nam najwyraźniej, a do tego obdarzony jest niesamowitą inteligencją, która pozwoliła mu zajść tak daleko. Z lordem Bathurstem prowadzi swoistą wojnę na umysły - próbuje poznać plany Anglika i pokrzyżować je, zanim skończy mu się czas. Możemy się tylko domyślać, kto wygra w tym starciu, bo wcale nie jest to oczywiste.

Jedno trzeba Mortce przyznać - potrafi pisać nieziemsko i lata tłumaczenia książek O'Briana z pewnością wyszły mu tylko na dobre. Nieskończone lektury leksykonów marynistycznych się opłaciły, a ta wiedza pozwoliła napisać mu jego własną powieść w klimatach stricte żeglarskich. Fani fantastyki mogą się poczuć rozczarowani, bo poza manipulacją faktami historycznymi, nie znajdą tu elementów nadnaturalnych. Mimo to, dla mnie, osoby nieobeznanej i nieoczytanej w tych tematach, lektura była samą przyjemnością, a nastrój i plastyczne opisy wynagradzają w pełni te braki. Z łatwością przeniosłam się na pokład "Menelausa", wczułam się w klimat, brałam udział w intrygach i emocjonujących bitwach morskich. Na kartach powieści pisarz wykreował wiele wiarygodnych postaci, osadził je na bojowych okrętach Royal Navy, wysłał w daleką podróż do Indii, a przy tym zaplątał w intrygę lorda Bathursta.

Marcin Mortka zawładnął moim sercem. Ma niesamowicie lekkie pióro, świetne pomysły i barwny język, co w "Listach Lorda Bathursta" złożyło się na niesamowitą powieść. Jeśli nigdy nie kręciły was klimaty marynistyczne, nie bójcie się sięgnąć, a może w wykonaniu tego autora pokochacie je tak jak ja. Otwarte zakończenie stanowi dla autora furtkę, z której, jak sam powiedział na ubiegłorocznym Polconie, bardzo chętnie skorzysta. Czyżby szykował się nam drugi O'Brian? Jestem za!

Dział: Książki
wtorek, 12 czerwiec 2012 13:09

Dobro umiera w ciszy

Zapach zatęchłej klatki schodowej, skrzypienie starych schodów. Wzdrygasz się na każdym kroku, słysząc oddech starej kamienicy. Pokonujesz kolejne piętra z duszą na ramieniu. Ktoś głośno trzasnął drzwiami, gdzieś zadzwonił pęk kluczy. Przełykasz głośno ślinę i pokonujesz ostatnie kilka stopni. Stajesz przed starymi, zniszczonymi drzwiami mieszkania medium. Serce podchodzi ci do gardła, kiedy pukasz w zniszczone drewno. Otwiera ci przygarbiona staruszka z twarzą ukrytą w cieniu i zaprasza cię do środka. Wchodzisz za nią do wnętrza mieszkania pachnącego słodkimi kadzidełkami. Siadacie przy okrągłym stole, na którym leżą karty Tarota. Nie wiesz, czego masz się spodziewać. Na plecach czujesz wzrok kota czającego się gdzieś przy podłodze. Przechodzi cię dreszcz. Medium ujmuje cię za dłonie i zaczyna się seans – czegoś właśnie takiego spodziewałam się po najnowszej książce Patryka Omena „Dobro umiera w ciszy". Jednak zamiast kadzidełek, kota i małego, zagraconego mieszkanka w starej kamienicy dostałam coś zupełnie innego.

Pewnego dnia 2026 roku do kobiety-medium przychodzi nastoletnia dziewczynka z prośbą o pomoc. Medium nie traktuje jej poważnie, ale kiedy mała proponuje jej wysoką zapłatę za jej usługi, kobieta bez zastanowienia przyjmuje tajemnicze zlecenie. Dwunastolatka każe kobiecie się spakować i wyruszyć z nią oraz jej towarzyszem w podróż, której celem będzie poznanie prawdy na temat zaginięcia młodego małżeństwa, Karola i Amandy Matlak. Kiedy medium wsiada do samochodu od razu „podejmuje" trop i zaczyna opowiadać czytelnikowi historię pary trzydziestolatków.

On – zapracowany architekt, który chce wspinać się po szczeblach kariery, zdeklarowany ateista i Ona – wolny duch, nauczycielka języka angielskiego, przyszła matka i praktykująca katoliczka. Początkowo wyglądają na kochające się małżeństwo, ale gdy tylko wyruszają w podróż do rodziców Amandy, dobry nastrój i atmosfera pachnąca miłością szybko się ulatniają. Przyszła rodzicielka wytyka swojemu mężowi każdą błahostkę: od zapracowania aż po oglądanie się za innymi kobietami. Karol ma tego serdecznie dość i poirytowany podejmuje rękawicę, krytykując wiarę żony i fakt, że myśli tylko o sobie i swojej miłości – podróżowaniu. Chwile długiego milczenia przerywają krótkie, zażarte i męczące obie strony kłótnie. Wszystko się zmienia, gdy Karol „uciekając" przed wozem policyjnym postanawia skorzystać ze skrótu, prowadzącego do domu teściów. Następne wydarzenia wciągną młode małżeństwo w zupełnie inną rzeczywistość i właśnie to interesuje tajemniczą, nieletnią zleceniodawczynię.

„Dobro umiera w ciszy" to powieść, w której od samego początku panuje dziwna do określenia atmosfera strachu i lęku. Każdy rozdział, każda część (a jest ich aż trzy) jest przesycona niepokojem, obawą i przerażającą samotnością. Akcja powieści z rozdziału na rozdział nabiera tempa, a co za tym idzie, czytelnik niemalże wychodzi ze skóry, aby dowiedzieć się, co jeszcze czeka wiecznie kłócących się bohaterów. Tajemniczej atmosfery dodaje fakt, iż autor ukrył wszystkie nazwy miejscowości (wszystkie, oprócz nazwy stolicy Polski). Nie ma tu także bajecznych i urokliwych opisów polskiej przyrody. Omen w szczególności skupił się na przedstawieniu emocji bohaterów swojej najnowszej książki. W ten sposób wykreował ciekawe postacie, ukazując przy tym ciemną naturę ludzkiej duszy i to, jak człowiek zachowuje się w sytuacjach, z których z pozoru nie ma wyjścia i których rozum nie może pojąć. Nie sądziłam, że w tej niepozornej książeczce może znaleźć się tyle ludzkich emocji, strachu i stanów ocierających się o szaleństwo oraz wulgaryzmów emanujących prawdziwą nienawiścią.

„Dobro umiera w ciszy" jest napisana stylem prostym. Nie ma tu niepotrzebnych dłużyzn i zawiłych, rejowskich zdań, a dla uatrakcyjnienia lektury Omen zastosował dwojaką narrację: pierwszoosobową, która jest opisem wydarzeń z punktu widzenia medium oraz trzecioosobową – opowieść o Matlakach.

Co do wydania książki to mam kilka zastrzeżeń. Jej okładka jest po prostu brzydka, wręcz odpychająca. Gdybym zobaczyła „Dobro umiera w ciszy" w jednej z księgarń, na pewno nie wzięłabym tej pozycji do ręki, właśnie z powodu okładki. Niestety nie potrafię się zastosować do porzekadła „Nie oceniaj książki po okładce". Kolejnym poważnym zastrzeżeniem jest morze literówek, które drażnią czytelnika. Jeszcze zrozumiałabym błędy stylistyczne, ale literówki i błędy ortograficzne? Tego dla mnie było za wiele i z pomocą ołówka wprowadziłam kilka poprawek.

Podsumowując, książka autorstwa Patryka Omena „Dobro umiera w ciszy" to świetny thriller z elementami horroru w sam raz na niekoniecznie ciepły wieczór. Niestety, nie jest to powieść dla osób o słabych nerwach i uczulonych na akcję doprawioną soczystymi i licznymi wulgaryzmami. Jeśli nie masz uprzedzeń i nie boisz się, mój drogi czytelniku, wejść do świata Karola, Amandy, medium oraz tajemniczej dziewczynki i jej towarzysza, nie pozostaje mi nic innego jak zaproszenie cię do lektury powieści Omena. Gwarantuję ci, że na pewno nie pożałujesz czasu spędzonego z tą powieścią.

Dział: Książki
czwartek, 12 lipiec 2012 13:00

Czerwony hotel

Któż mógł się spodziewać, że jeden koszmarny sen na zawsze zmieni życie T-Yon, Everetta i Sissy Sawyer, przewidującej przyszłość z kart. Kto uwierzy, że życie to nie tylko szara codzienność, a parapsychiczne zdolności i duchy żądne zemsty, które nie spoczną, póki nie dopną swego. Nikt nie mógł przypuszczać, że w przeddzień oficjalnego i uroczystego otwarcia Czerwonego Hotelu, ściany budynku zaczną żyć własnym życiem. Dobrze, że w pobliżu była Sissy, która nie spocznie, dopóki nie rozwikła tej makabrycznej zagadki.

Wszystko zaczęło się pewnego zwyczajnego dnia, kiedy do domu Sissy zawitał jej bratanek Billy z prześliczną dziewczyną u boku. Sissy od początku wiedziała, że coś dręczy T-Yon. Okazało się, że medium miała rację, a dziewczynę od dłuższego już czasu nawiedza ten sam, wciąż powracający koszmar. T-Yon boi się, że coś jest nie tak z jej psychiką, ale zanim uda się do lekarza, chce porozmawiać z Sissy, mającą doświadczenie w dziedzinie niewiarygodnych i niemożliwych zjawisk, a ponadto potrafi interpretować sny.

Dzięki swoim umiejętnościom, Sissy wraz z T-Yon odkrywają przerażającą prawdę, która ma bezpośredni związek z dziewczyną, jej bratem i hotelem, który Everett na dniach ma uroczyście oddać do użytku. Sissy widzi w kartach krew. Everett widzi ją również, gdy pokojówka zgłasza mu problem w jednym z pokoi. Później jest już tylko gorzej. Coraz więcej krwi, coraz więcej wątpliwości. Znikający ludzie, a wszystko bez żadnego logicznego wytłumaczenia. W tym momencie przychodzi czas na Sissy Sawyer, w której umiejętności nikt nie chce wierzyć. Ale wystarczy, że ona sama ma wystarczająco wiary i siły, by uporać się z makabrycznymi duchami żądnymi zemsty, które nawiedziły Czerwony Hotel.

Czy uda jej się ocalić T-Yon i Everetta przed zranionym duchem, który pragnie tylko jednej rzeczy – zemsty? Czy rozwikła tę niesamowitą zagadkę, w którą nikt nie chce uwierzyć?

„Czerwony Hotel" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Grahama Mastertona i główną bohaterką jego powieści, Sissy Sawyer, która pojawiła się też w innych książkach wydanych przez Wydawnictwo Rebis (Zła przepowiednia, Czerwona maska). Masterton znany jest ze swoich powieści grozy, mnie natomiast był kompletnie obcy. Z tym większą ciekawością sięgnęłam po jego najnowsze dzieło czyli „Czerwony Hotel".

Od razu przyznam, że mam dosyć mieszane uczucia, gdyż książka nie rzuciła mnie na kolana. Niemniej jednak uważam, że jest to naprawdę dobry horror, w którym nie brakuje akcji i suspensu. Bardzo spodobał mi się pomysł na fabułę, nawet mimo faktu, że nie przepadam za historiami o duchach. Tutaj jednak nie brakowało emocji, które rekompensowały mi obecność nawiedzających hotel zjaw. Wielokrotnie na mej skórze pojawiały się ciarki, gdy przychodził moment przyglądania się krwawym i makabrycznym obrazom, jakie zaserwował nam autor.

Spodobała mi się również postać głównej bohaterki, Sissy Sawyer, która niewierzącym w nadprzyrodzone zjawiska kojarzyła się z czarownicą. Sissy jest nieco ekscentryczna, ale również niesamowicie charyzmatyczna i barwna. Nie można jej odmówić uroku osobistego. Jedyne, co mnie nagminnie irytowało w tej postaci, to jej imię, które kompletnie nie pasowało do starszej, przepowiadającej przyszłość z kart, kobiety. Mam wrażenie, że imię Sissy dużo bardziej pasuje do małej dziewczynki aniżeli do dojrzałej pani.

Tak czy inaczej, nie mogę pozbyć się wrażenia, że czegoś mi w „Czerwonym Hotelu" brakowało. Przeczytałam tę książkę bardzo szybko i nie bez przyjemności, ale mimo wszystko sądzę, że nie zapamiętam jej na dłuższy czas. Widać w tym wypadku nie zadziałała chemia czytelnik-książka.

Trzeba jednak przyznać, że Masterton to mistrz w swoim fachu, który potrafi stworzyć wokół czytelnika atmosferę niepokoju, otaczając go nadprzyrodzoną mgiełką horroru. Choć mnie nie rzucił na kolana, to myślę, że „Czerwony Hotel" znajdzie swoich fanów i zwolenników, którzy docenią niewątpliwy talent znanego na całym świecie pisarza.

Dział: Książki
czwartek, 07 kwiecień 2011 10:35

Wywiad z Darkaraghelem

Witam, może na początku przedstawię naszego gościa  – przed państwem Darkaraghel, autor dwóch książek Oko węża i Gniew Meleghorna.  Osobiście miałem przyjemność przeczytać obie, powiedz , proszę, bo jako autor zrobisz to najlepiej, o czym opowiadają twoje książki, w jaki sposób mógł byś je przybliżyć i zachęcić potencjalnych czytelników.

Witam Cię i wszystkich fanów Secretum. Moje obie dotychczasowe publikacje to zbiór opowiadań, połączonych ze sobą realiami i miejscem akcji czyli fantastycznym światem Borgaanu. Starałem się stworzyć wielu nie szablonowych bohaterów, z których żaden nie wysforowuje się na pierwszą pozycję ponad innymi. Są oczywiście postaci tak drugo jak i trzecioplanowe jednak w moich opowiadaniach nie ma typowego herosa wokół, którego budowana jest zwykle fabuła jak na przykład u Wagnera czy Howarda.

Dział: Wywiady

"The Works of Mercy" to thriller psychologiczny zainspirowanym klasyką gatunku: "Wstrętem" i "Lokatorem" Romana Polańskiego oraz "Lśnieniem" Stanleya Kubricka. Fabuła skupia się wokół tajemniczych morderstw dokonywanych na z pozoru przypadkowych ofiarach. Ale tym razem. to gracz jest mordercą.

Dział: Z prądem

Wielkimi krokami zbliża się premiera psychodelicznego horroru, inspirowanego malarstwem Layers of Fear. Dzięki Wydawnictwu Techland tylko i wyłącznie na polskim rynku pojawi się bogata wersja – Edycja Konesera.

Dział: Z prądem